środa, 22 maja 2013

Wspaniali ludzie....

Dzisiaj napisała do mnie jedna z wielu mam, która walczy jak lwica o swoje dziecko. Mama dziewczynki napisała min.:  Tak bardzo podziwiam Cię, że tak sobie radzisz.... Wiesz,że Marysia byla z wami po coś... To dzięki Niej niesiesz pomoc innym. To piękne. Ja zupełnie nie potrafię się odnaleźć... Zbugiłam gdzieś sens... Zgubiłam wiarę... jest mi źle...
Milenka jest pacjentem Pomorskiego Hospicjum Dla Dzieci. Jesteśmy w domku dzięki nim. Milenka powoli gaśnie, Jest coraz słabsza. Tak strasznie chuda... Wyniszczona chorobą do cna... Cierpi.Wiem że przyjdzie dzień w którym odejdzie... A ja nie potrafię powiedzieć "Idź córeńko, tam będzię Ci dobrze...." Tak bardzo chciałabym się tego nauczyć... Pomóc jej odejść..... Czy za bardzo ją kocham? "
Takie i podobne maile dostaję niemal codziennie. To wspaniałe, że chcecie się zmną podzielić waszymi zmartwieniami. To rzeczywiście bardzo trudne, powiedzieć dziecku idź, możesz odejść, zgadzam się na to. Te słowa wydają się grzeszne, niemoralne, straszne, niczym wyrodne rodzicielstwo, ale to właśnie one są dowodem wielkiej bezwarunkowej miłości. 4 lata i 9 miesięcy trwała codzienna walka o życie i zdrowie mojej córeczki. Teraz trwa walka z tęsknotą, przeogromnym brakiem i pustką w domu, pomimo, iż jest w nim gwarno, gdy jesteśmy wszyscy razem. Każdego dnia jestem u Marysi i stojąc nad jej grobem - rozmyślam. Świadomość, że ona jest tuż obok, 2 metry pode mną, a ja nie mogę jej przytulić, powoduje straszny ścisk serca. Ale kiedy obejrzę nagranie w telefonie, bardzo krótkie, z ostatniego pobytu w szpitalu, zrobione 1 kwietnia w dniu Wielkanocy, to widzę ją żywą, ale nieobecną, słyszę jak z trudem oddycha, pomimo stale podłączonego tlenu, jak cierpi. SKolioza, która niestety narastała, powodowała obciążenie organów wewnętrznych, sprawiała jej ból i niewygodę, nie mogła leżeć na wznak, bo zawsze samoczynnie jej ciałko skręcało się w tę samą stronę. Pamiętam, jak płakała podczas rehabilitacji, jak nielubiła, kiedy ją przebierałam, bo spastyczne rączki dawały o sobie znak przy każadej z tych czynności. Kochałam i kocham ją ponad wszyskto. Kiedy po raz pierwszy usłyszeliśmy od lekarzy, że ona może nie przeżyć, nie dawałam wiary, nie byłam w stanie nawet dopuścić tej myśli, moja ogromna miłość i oddanie córeczce nie pozwalało mi nawet w ten sposób pomyśleć. Byłam gotowa nie przespać żadnej nocy, by móc być przy niej i tak bywało, byłam gotowa nauczyć się wszytkiego, wszelkich czynności pielęgnacyjnych, by móc być z nią razem w domu i tak też było. Byłam gotowa na wszystko, absolutnie wszystko, by walczyć o jej zdrowie i życie. Ale wiesz, pewnego dnia zrozumiałam, że nie o to chodziło, że to było tylko kierunkiem w którym zmierzałam, ale cel, był zupełnie inny. Ostatni rok jej życia odmienił mój cały światopogląd. Zrozumiałam, że to nie żadna kara, a wręcz przeciwnie, to błogosławieństwo, dar Boży, który dostałam. To ona komunikując się ze mną w najpiękniejszy sposób, w sposób, w jaki komunikuje się znami tylko Bóg, to ona nauczyła mnie słuchać duszą, zamknęłam uszy i otworzyłam serce, w którym są zawsze najwłaściwsze odpowiedzi i rozwiązania, ten język Boga  - to emocje!
I wtedy zaczełam pisać, a w zasadzie przepisywać co wcześniej notowałam i tym sposobem przytrafiła mi się ksiażka, która daje odpowiedzi na pytania, których poszukiwałam i których poszukuje każdy cżłowiek zmierzający się z cierpieniem. Wiesz, nie ma jednej recepty na szczęście, bo czymże jest szczęście- czymś innym dla mnie i dla ciebie, ale dopóki będziemy postrzegać szczęście warunkowo - uzależniając je od czynników zewnętrznych, takich jak samochód, dom, dobra praca, zdrowe dzieci, to nigdy ale to nigdy nie będziemy szczęśliwi. Bo kiedy nasze auto trafi do mechanika, albo strracimy pracę - to tracimy nasze szczęście. A szczęście jest w nas wewnątrz, głęboko, przecież życie to przygoda, która niegdy się nie kończy i mamy wiele ścieżek do wyboru - (pisałam o tym wczoraj), i tylko od nas zależy jaką z nich wybierzemy. Ja chcę być szczęśliwa gdziekolwiek jestem i nie ważne, czy ludzie na mnie patrzą, bo mam (miałam) odmienne powykręcane dziecko, nieważne, czy oni odczuwali litość, czy pożałowanie, czy uważali, że jestem nieszczęśliwa. To nie ma znaczenia, ja zawsze chciałam być szczęśliwa, odkąd Marysia mnie tego nauczyła. Jest kilka pewnych technik, które stosuję i które pomagają mi w przezwyciężaniu bólu, lęku , strchu, tęsknoty i tych wszystkich uczuć , które dopadają mnie przecież każdego dnia. Jestem takim samym człowiekiem jak każdy z nas, mam te same emocje, zmartwienia, oczekiwania, marzenia, każdy z nas chce być szczęśliwy, ale jeśli nie zrozumiemy, że szczęście jest nawykiem!, który w odpowiedni sposób musimy wprowadzić do swojego życia, i któego musimy się uczyć, to nigdy nawet gdy osiągną szczęście, gdy będzie tuż obok, to nie będą w stanie go nawet rozpoznać. Dlatego książka, którą napisałam językiem serca, ręką Marysi, pozwala na wprowadzenie do zrozumienia, którego ja doznałam i którym pragnę się podzielić. Piszę kolejną książkę, w której zamierzam przedstawić absolutnie wszystko krok po kroku jak być szczęśliwym mimo wszystko. Chcę przekazać swoje doświadczenie, co mi służyło i z czego nadal korzystam, co na czym należy się skupić, bo to jest kwintesencja szczęścia, tam gdzie płynie uwaga, płynie też energia, i dopiero wówczas pojawiają sie rezulataty. Ach, długo możnaby było o tym pisać, dlatego postanowiłam kontynuować dzieło, chcę wspierać rodziny, które są w podobnej sytuacji, które zmierzyły się z cierpieniem, życiową traumą, chorobą, nieszczęściem. Chcę opowiadać i nauczyć ich jak żyć, co robić, jak się nie poddawać. Dlatego po wakacjach planuję rozpocząć cykl spotkań, nieodpłatnych, byo móc podzielić się tym wszytkim. Zapraszam Was wszytkich na spotkanie ze mną, które odmieni wasze życie, tak jak odmieniło moje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz