czwartek, 12 maja 2016

Już jest;))))

1 maja - niedziela, tego dnia postanowiliśmy rozpocząć sezon i razem z rodzicami przygotowaliśmy pierwszego w tym roku grilla na świeżym powietrzu u nas na tarasie; ) Obiad był pyszny, dużo warzyw, grillowane cukinie, papryki, karkówka, boczek, kiełbaski, skrzydełka itp.
Siedzieliśmy na tarasie do wieczora, bo pogoda sprzyjała a wokół rozprzestrzeniał się cudowny zapach paleniska. Ja nadal z brzuchem, choć termin porodu miałam na 2 maja - od dłuższego czasu wyczekiwałam narodzin synka, bo już od lutego miałam częste skórcze, a tym samym zagrożoną ciąże. Przeleżałam plackiem te dwa miesiące, przez co kilka kg przytyłam więcej niż planowałam. Zależało mi także na tym, by mały podrósł, liczył się każdy dzień w brzuchu - więc trochę więcej jadłam. I zamiast do 12 kg przytyłam prawie 15. Jednak to już nie miało znaczenia, bo mały wytrwał, pomimo rozwarcia i zgładzonej szyjki, z którą chodziłam;) Ostatnie dni były ciężkie, brzuch znacząco mi się obniżył, malutki miał miało miejsca, więc zamiast mocnych kopniaków, czułam przeciąganie i rozciąganie, bo ewidentnie było mu po prostu ciasno. Chciałam już urodzić, bo 8 maja mieliśmy komunię młodszego synka i zostało niewiele czasu, a nie chciałam tak ważnej uroczystości mojego dziecka spędzić sama w szpitalu. Więc po kolacji zaczęłam chodzić po schodach, w górę w dół. Towarzyszyła mi mama, rozmawiałyśmy i wchodziłyśmy i schodziłyśmy - jeśli widzieli to sąsiedzi - to z pewnością wyglądało to co najmniej dziwnie;) Ja chodziłam, by przyśpieszyć poród, mama dla zdrowia i towarzystwa. Weszłyśmy chyba z 50 razy, z przerwami oczywiście. Dzień dobiegł końca, nastał wieczór. Wieczorem jeszcze razem obejrzeliśmy fajną komedię i już wtedy czułam ruchy główki dziecka, które powodowały przeszywające miednicę prądy. Czułam, że poród może nastąpić w ciągu dwóch - trzech najbliższych dni. Trochę się stresowałam bo właśnie konczyła się niedziela, a moja doktor powiedziała, że jeśli to poniedziałku nie urodzę - to mam się do niej zgłosić i będzie umawiać mnie do szpitala. Bałam się wywoływanego porodu, bo już to wcześniej przeszłam i pod wpływem dużych dawek oksytocyny, które aplikowano mi co drugi dzień 5 razy z rzędu - poród był bardzo bolesny( choć wtedy było to moje drugie dziecko). Dlatego bardzo chciałam, by wszystko zaczęło się naturalnie. Szczerze zastanawiałam się o której godzinie mały sie urodzi bo 3 moich dzieci - wszystkie - Mariusz, Marcina i Marysię urodziłam o tej samej godzinie 16.40. Domyślacie się jakie to było zdziwienie, gdy po porodzie położna mówi godzinę 16.40 przy drugim dziecku , a potem także przy trzecim - 16.40. Wiedziałam że jeśli i tym razem mały urodził by się o tej godzinie - to chyba mamy rekord ginesa. Gdy film się skończył, jak zwykle położyliśmy się spać. W nocy ok 2 obudził mnie silny ból - podobny do miesiączkowego. Poprzebierałam trochę nogami w łózko, a gdy ból minął zasnęłam.  O godzinie 3 w nocy ponowny skurcz i leżąc postękiwałam cicho, by nie obudzić męża, nagle poczułam że pode mną robi się mokro - odeszły mi wody płodowe. Wstałam i z sączącymi się wodami dotarłam do łazienki. Umyłam się, ale stękając trochę, bo ból się nasilał. Mój mąż się obudził i zapytał co się stało. Gdy powiedziałam, że odeszły mi wody, zerwał się z łóżka i powiedział - jedziemy!
Spokojnie powiedziałam. Powoli się ubrałam, zadzwoniliśmy do mamy przy przyszła do nas na górę w razie jak obudzi się Marcinek, aby się nie wystraszył, że nas nie ma. Minęło może ok poł godziny i wyruszyliśmy do szpitala. Po przyjeździe, położna mnie zbadała, powiedziała, że mam rozwarcie na 4 cm i zrobiła mi jeszcze badanie KTG, które trwało ok 35 minut, między czasie spisała wywiad;) a ja leżąc na ktg miałam już całkiem pokaźne skurcze i jedynie co chciałam, to wstać i móc pochodzić, bo pozycja leżąca wcale mi nie pomagała w łagodzeniu bólu, zaczęłam głęboko oddychać gdy trwał skurcz. Po skończonym KTG, znowu badanie i tym razem rozwarcie już na 8 cm. Od razu poszliśmy na salę porodową. Miałam jeszcze może z 10 silnych skurczy. Stałam przy przewijaku i kołysałam biodrami, cały czas oddychając i trochę stękając, bo ból był silny. Widziałam kątem oka męża, który był tak zestresowany, ze sam się wachlował i mówił, ze zaraz zemdleje - nie dlatego, że był ze mna przy porodzie - bo był wcześniej przy dzieciach, ale dlatego , że czekała nas niewiadoma, a po doświadczeniu z chorą Marysią, strach był potężny, czy wszystko pójdzie dobrze, czy mały urodzi się zdrowy i bez komplikacji. Gdy poczułam parcie ledwo zdążyłam na fotel - położna mówiła mi jak mam oddychać i kiedy przeć. Powiedziała mi tylko, nie przetrzymuj go. Więc wzięłam to sobie do serca. Jedno parcie i po chwili słyszę - główka już jest, jeszcze jedno parcie i po sekundzie miałam już małego na swoim brzuchu. Zerknęłam na niego , na jego główkę - czy nie ma małogłowia -wyglądał ślicznie i bardzo głośno płakał, z czego bardzo się cieszyłam, bo to oznaka zdrowego dziecka;) O godzinie 4.50 rano przyszedł na świat nasz cudowny zdrowy synek Mareczek;)))
To była wspaniała chwila móc trzymać już go w ramionach. To niesamowity cud narodzin, kiedy w jednej chwili człowieczek, który mieszkał w moim brzuchu, czułam jego ruchy, wiedziałam kiedy śpi i kiedy ma czkawkę, w jednej chwili jest już po drugiej strony przystawiony do piersi. To wspaniałe;)
Teraz pochłania mnie macierzyństwo, nie przesypiam nocy, bo mały jest na piersi, czasem ma wzdęcia, pobolewa go brzuszek to płacze, ale i tak jestem szczęśliwa. Dziękuję Marysi, do której modliłam się 1,5 roku aby wstawiła się u Boga z moim błaganiem o możliwość zostania ponownie matką zdrowego dziecka - i udało się po 1,5 roku codziennych modlitw, wiary, nadziei i zaufania - moje marzenie się spełniło;)
Oto nasz uroczy kochany syneczek:)

3 komentarze: