Wiem, wiem, dawno mnie tu nie było. 23 kwietnia minęła druga rocznica śmierci
Marysi. Miałam napisać elaborat o mojej tęsknocie i o tym, jak te dwa lata mineły
w mgnieniu oka. Jednak nie mogłam się za to zabrać. Odkąd Marysia odeszła nie
ma dnia ( naprawdę - to niebywałe, ale nie ma takiego dnia, abym o niej nie
myślała). Nie przypuszczałam, że miłość może trwać i trwać, a pamięć i
wspomnienia są obecne i tak naturalne jak codzienne mycie zebów. Często nie
pamiętam co wczoraj jadłam na obiad, ale o niej nigdy nie zapominam. Wciąż w
głowie przewijają się obrazy i dźwięki. Łzy wciąż ciekną po policzkach a serce
przebija sztylet tęsknoty.
Chciałam tak wiele powiedzieć, ale ból jest zbyt duży, nawet wtedy, kiedy
rozumiem, czuję i wiem, że tam gdzie jest, jest jej lepiej. Marysia wciąż się ze mną
komunikuje. Czuję że jest. To mnie pociesza i nadaje sens. Pamiętam, że jak
umarła, miałam takie dziwne przeświadczenie, że ona jeszcze do mnie wróci. Jej
dusza, w jakiś sposób, może wcieli się w ciało nowego dziecka, może wnuka, a
może wyśle do mnie duszyczkę, w której oczach zobaczę Marysie. Nie wiem skąd
przyszły mi do głowy takie myśli, ale po prostu przyszły i wciąż są obecne. Wciąż
na nią czekam. Czekam na to, czego razem nie mogłyśmy robić, chodzić za rączkę,
wariować, turlać po łóżku, skakać, chodzić do sklepu i kupić lizaka, przymierzyć
buciki, w których zatańczy i porozmawiać choćby o tym, co lubi co jej smakuje, a
co nie. Takie przyziemne sprawy, które były dla nas nieosiągalne.
Kiedy Marysia odeszła, czułam bunt i nie chciałam nawet myśleć o żadnych
dzieciach. Patrzenie na młode matki z małymi dziećmi sprawiało mi ogromny ból.
Od jakiegoś czasu jest inaczej. Rok temu pojawiło się pierwsze pragnienie bycia znowu matką. To pragnienie było analizowane bardzo dogłębnie jak trudne równanie z fizyki kwantowej, by upewnić się, czy jest ono prawdziwe. Dzisiaj nie mam wątpliwości. Jest najprawdziwsze na świecie. Pranienie rośnie a moje myśl krażą wokół ciąży. Niby nic takiego, ale graniczy to z cudem. Mój mąż bardzo się boi i nie chce ryzykować. Rozumiem go, bo też czułam ten strach.A co jeśli….
Jednak dzisiaj wiem, i czuję głęboko w sercu, że gdyby w naszym życiu pojawiło się jeszcze dziecko, byłoby zdrowe. Zupełnie zdrowe. Czuję to sercem i modlę się o to każdego dnia. Wierzę w opatrzność Boską i pokładam w Bogu moje pragnienie. Jeśli Bóg uzna, że powinnam byc jeszcze matką- zatroszczy się o to. Nie wiem, jak to się stanie, bo wbrew pozorom wcale nie tak łatwo zajść w ciążę przypadkowo. Jesteśmy dorośli i dojrzali oraz świadomi wielu rzeczy. Stąd ta przesadzona ostrożność. Ale ufam. Mąż zna moje pragnienie. Ale chyba nie ma pojęcia o jego sile. Ja ufam i wierzę. To napawa mnie radością i wytrwałym wyczekiwaniem.
Wierzę i czekam….
Majówkę spędziliśmy nad morzem. Spacery, podziwianie przepięknych wiosennych kwiatów, i ten wspaniały zapach budzącego się do życia lasu. Śpiew ptaków i bogactwo kolorów. Oczywiście udało mi się w tym roku zebrać młode pędy sosny w lesie i będe przygotowwywac wspaiały syrop na kaszel i przeziębienie. Kiedyś taki miałam i jest naprawdę bardzo bardzo skuteczny!
Jak go zrobić napiszę może już jutro i przedstawię zdjęcia z przygotowań.
Tak jak co roku robię wspaniały syrop z mniszka lekarskiego - który całą zimę profilaktycznie podaję mojej rodzinie zamiast cukru do herbatki, tak w tym roku zrobię ten wspaniały dar i cud natury. Jego zbawienne działanie odczuwane jest niemal natychmiast. :)
A teraz kilka zdjęć z naszej majówki:))
To też była majówka, na dwa miesiące przed narodzinami Marysi...
A to wczorajsza majówka… 7 lat później.
A to rzucone z noża płatki czosnku, które niechlujnie ułożyły się w dobrze mi znane serduszko;) Choć byłam zaabsorbowana kolacją, nie sposób było tego nie zauważyć;))) Dziękuję Marysiu!
Dodaj napis |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz