środa, 28 stycznia 2015

Na razie wstęp..

Tak sobie pomyślałam, że otworzę swoją książkę i fragment po fragmencie będę ją upubliczniać, tak, aby każdy kto jeszcze nie czytał - zdecydował, czy chce do niej zajrzeć i mieć swój egzemplarz papierowy:)

I fragment:
WPROWADZENIE
Książka, którą trzymasz w ręku, miała być typowym poradnikiem, jak odnaleźć i zastosować krok po kroku gotowy przepis na szczęście. Życie jest jednak przewrotne i weryfikuje czasem porządek ludzkich planów. Dlatego nigdy nie wiadomo, w którą stronę zawieje wiatr. Tak też się stało ze mną. Życie samo napisało rozdział, który miał nigdy nie powstać, i który zupełnie odbiega od recepty na szczęście, paradoksalnie, stanowiąc jego nieodłączną część. To prawdziwa historia, która szokuje sentencją zdarzeń, a jednocześnie jest motorem inspiracji i przepisem na szczęście, wykiełkowanym na gruncie cierpienia. To książka, która pokazuje, jak być szczęśliwym mimo wszystko. Jak osiągnąć sukces, spełnienie zawodowe, realizować marzenia, odzyskać zdrowie. Ta książka zabierze cię w podróż, która – jeśli tylko zechcesz – odmieni twoje życie! Przygotuj się więc na chwile pełne radości, zabawy i wzruszenia, które pozwolą ci wkroczyć w zupełnie inny wymiar życia.
PRZEDMOWA
To nie jest poradnik!
Tak, to nie jest typowy poradnik bajkowego życia. To prawdziwa historia, której skutki będą trwały, wywierając wpływ na coraz większą rzeszę ludzi. I tak, jak odcisk dziecięcej dłoni na lustrze, pozostaną znacznie dłużej niż samo dotknięcie. To, co zdarza się na co dzień w życiu, jest zwierciadłem emocji, myśli i związanych z nimi uczuć, które emitujemy. Ta książka, to uwieńczenie moich duchowych poszukiwań. Cieszę się, że trafiła właśnie w twoje ręce, bo skoro ją trzymasz – to znaczy, że z jakiegoś powodu powinieneś ją przeczytać i zapewniam cię, że nie był to przypadek! Jak powiedział W. Myśliwski: „Nie ma czegoś takiego jak przypadek. Cóż to bowiem jest przypadek? To tylko usprawiedliwienie tego, czego nie jesteśmy w stanie zrozumieć”. Zanim jednak poddasz to ocenie, spróbuj proszę przebrnąć przez jej rozdziały, a kiedy to zrobisz, przekonasz się, że twoje życie może nabrać nieco innego wymiaru. Wystarczy, że podejmiesz słuszną decyzję, by ją przeczytać. I nie zdziw się, gdy ta książka cię zaskoczy, gdy zmieni twoje życie na lepsze! Być może zainspiruje ideą, która napełni cię nową radością życia.
Zastanów się proszę, czy jest choćby jedna sfera w twoim życiu, którą pragniesz polepszyć? Nawet jeśli żyjesz wygodnie, w dostatku, to czy istnieje coś, czego z chęcią przyjmiesz więcej do swojego życia? Może więcej miłości, zdrowia, wolnego czasu, pieniędzy, podróży, przyjaciół, pasji czy zrozumienia. Czyż nie tak? Człowiek pragnie ciągłego rozwoju, zadowolenia, zdrowia
i wszystkiego, co składa się na szeroko rozumiane szczęście.
Być może czytałeś różne książki na temat rozwoju osobistego lub uczestniczyłeś w takich szkoleniach, a może słuchałeś na ten temat płyt CD? Czy osiągnąłeś pożądany efekt? Może nie do końca satysfakcjonujący, a może wręcz przeciwnie – należysz do tej grypy szczęśliwców, którzy osiągnęli już wszystko, o czym marzyli. Jeśli jednak tak się nie stało, to być może nadszedł właściwy czas, abyś po lekturze tej książki, odnalazł właściwą drogę, wiodącą ku twojemu spełnieniu.
PODZIĘKOWANIA
Pragnę podziękować wielu ludziom, każdemu
z osobna i wszystkim razem. Nie sposób ich wszystkich wymienić. Przede wszystkim jestem wdzięczna mojej niezwykłej córeczce Marysi, której przyjście na świat zmieniło życie nie tylko moje, ale i wielu innych rodzin. Dzięki niej zrozumiałam niezrozumiałe i nauczyłam się czerpać nieprzebraną radość życia, pomimo traumy, która mnie w życiu dotknęła. Dziękuję także rodzinie, przyjaciołom, znajomym. Dziękuję ludziom, którzy stanęli na mojej drodze życia, bo wiem, że nic nie dzieje się przypadkiem i wszystko jest doskonałe na etapie, w którym obecnie się znajduje. Jestem wdzięczna za dar życia i za to, że mogę swoją radosną nowiną dzielić się z tobą – właśnie za pomocą tej książki.
„I co mi tam najwęższa z bram i jaką karą chcą mnie skruszyć, gdy Panem doli mej – ja sam i sam sternikiem mojej duszy”.
W. E. Henley
Przytrafiają się sytuacje, które uznajemy za dziwne, niezwykłe, czy traumatyczne. Ze mną było dokładnie tak samo. Moja kariera zawodowa skończyła się szybciej, nim zdążyła się rozwinąć. Mając dwadzieścia kilka lat, chłonęłam życie pełną piersią. Pracowałam, kończyłam kolejne studia, prowadziłam szkolenia, miałam dwóch synów, męża, wspaniałe życie, jak na młodą kobietę i mnóstwo planów na przyszłość. W wolnym czasie przeczytałam jakąś książkę, dotyczącą potęgi podświadomości. Wyniosłam z niej chwilę refleksji, po czym zaabsorbowana pracą zawodową i codziennością szybko zapominałam o tym, co przeczytałam. Moje życie w fizycznym świecie toczyło się swoim torem, doświadczając mnie raz o wzloty, raz o upadki. A ja myślałam, że to wynik losu, szczęścia, pecha, czy tak zwanego przeznaczenia, aż do dnia, który wywrócił moje życie do góry nogami. Będąc u szczytu – jak mi się wówczas wydawało – eksplozji rozwoju osobistego, kiedy otwierały się przede mną szerokie drzwi kariery zawodowej, urodziłam trzecie dziecko – upragnioną i wymarzoną córeczkę – Marysię. Szczęście trwało zaledwie kilka chwil, do momentu diagnozy lekarzy: padaczka lekooporna, małogłowie, obustronny niedosłuch, niedowład czterokończynowy, zespół wad wrodzonych Klippla-Trénaunay’a, naczyniakowatość.
I żadnych nadziei na przyszłość.
– „Macie Państwo bardzo chore dziecko – usłyszeliśmy – a na uszkodzenie mózgu niestety nie ma lekarstwa, przykro nam...”
Ta wiadomość spadła na moją rodzinę niczym grom z jasnego nieba, a ja kompletnie nieprzygotowana na pasmo traumatycznych wydarzeń, przez blisko 4 lata błądziłam po bezdrożach myśli, w poszukiwaniu prawdy. Pewnego dnia, na krańcu świata odkrywam tajemnicę życia, uzyskując odpowiedzi na wiele pytań, które człowiek sobie w życiu stawia, a przede wszystkim na to, dlaczego spotyka nas to, co nas spotyka i czy mamy na to wpływ? Historię tę opowiedziałam w swojej książce pt. „Życiowa zwrotnica”.
I wtedy zaczęły dziać się cuda...
Któregoś dnia usiadłam z filiżanką kawy w ręku i dotarło do mnie, że minęły niemal cztery lata, od traumy narodzin chorego dziecka. Cztery długie lata. Zrobiłam w głowie rekonesans i doszłam do wniosku, że przez ten cały czas więdłam. Narzekałam na zły los, ubolewałam nad swoją niedolą, obwiniałam wszystko i wszystkich dookoła. Włożyłam mnóstwo energii w poszukiwaniu winowajcy zaistniałego stanu rzeczy, zupełnie zapominając o tym, kim byłam wcześniej. Dotarło do mnie, że jestem prawie pięć lat starsza, i pomimo iż pędziłam w kołowrotku życia, to nadal tkwiłam w punkcie wyjścia.
Zadałam sobie wtedy pytanie:
Gdzie będę za kolejne pięć lat, jeśli nadal będę tym, kim jestem dzisiaj? Jak będzie wyglądało moje „jutro”, jeśli „dzisiaj” nie zrobię czegoś ze swoim życiem?
To, co ujrzałam, dogłębnie mną wstrząsnęło! Zobaczyłam siebie – tak, siebie tkwiącą w tym samym miejscu, krzątającą się po domu w wyciągniętych
dresach, wykonującą te same czynności. Zobaczyłam smutny obraz siebie, jako trochę starszą kobietę, z kilkoma nowymi zmarszczkami i poszarzałą twarzą.
I wtedy przeżyłam wizualizacyjny szok!
Wizja każdych następnych pięciu lat frustrowała mnie coraz bardziej, aż ujrzałam siebie na łożu śmierci żałującą, że przeżyłam swoje życie pogrążona w żalu, z powodu ciężkiej choroby upragnionego dziecka.
Dotarła do mnie świadomość, że natychmiast muszę zrobić coś, co odmieni mój los i tylko ode mnie zależy czy tak się stanie. Postanowiłam wziąć odpowiedzialność za swoje życie i przeszłam proces, który przedstawię w kolejnych rozdziałach tej książki.

wtorek, 27 stycznia 2015

wspomnienie Marysi….

Jak trudno prowadzić bloga,kiedy nie ma głównej bohaterki. Kiedy była Marysia pisanie przychodziło tak naturalnie jak wdech i wydech. Dzisiaj nie bardzo wiem o czym pisać, o codzienności, która jest podobna do wielu innych? O problemach, zmaganiach, marzeniach, nadziejach?
Ale co to kogo obchodzi, skoro każdy ma własne utrapienia , cele i marzenia. Każdego dnia myślę o Marysi. W lutym 2013 zaczęłam pisać o Marysi. Nawet nie miałam pojęcia, że bloga zacznie czytać tyle osób, które szczerze będą ze mną przezywać nasze codzienne rozterki i radości. I nagle, kiedy Marysia zdobywa blogowych przyjaciół, kiedy napisana przeze mnie książka o niej była już w wydawnictwie- kiedy inni na nią czekali, Marysia, bohaterka odchodzi. Pożegnała się. Widziałam w jej błądzących oczach, jak lawiruje między światami, jak jej świadomość odpływa, by ponownie dać się ujarzmić przywołana moimi łzami. Widziałam jej cierpienie i walkę z bólem i niemocą. Jej krzyczący głucho wzrok, by wreszcie się to skończyło, jak szalejąca aparatura medyczna wariowała, sama tego nie rozumiejąc. Pragnęłam jej szczęścia, a już na pewno nie bólu. Dostałam to, czego dla niej pragnęłam - szczęścia, wyzwolenia, zrzucenia kajdan paraliżującej choroby, która każdego dnia ściskała jak imadło jej duszę. Moje serce płakało krwawymi łzami i dzisiaj, kiedy jej nie ma - moje serce, na którym po niemal dwóch latach powstały blizny tęsknoty, nadal sączą się gorzkie krople krwi nieodwracalności. Nieodwracalności tego, co było, tego, ze codziennie mogłam ją zobaczyć, przytulić, dotknąć, pocałować, poczuć jej zapach dziecięcej skóry i spojrzeć w oczy, które pomimo ciszy - mówiły do mnie językiem uczuć. Byłam szczęśliwa kiedy zrozumiałam, że kocham Marysię za to, że jest, za to, że jest właśnie taka, taka ona, taka inna, indywidualna, taka moja Marysia. Nie potrzebowałam już tego, by zaczęła chodzić, mówić, biegać, siedzieć, czy nawet umieć się podrapać -  mogłam to robić za nią, tak długo, aż starczyłoby mi sił. Kochałam ją za to, że była cudem który mi się przytrafił. I nadal za to i za wszystko ją kocham, za te inną doskonałość, której oczy nie rozumieją, ale dusza porozumiewa się tym samym językiem. Dzisiaj, kiedy chodzę na ciche spotkania na cmentarzu, witam ją z uśmiechem, ale zaraz potem moje wspomnienia przywołują film, w którym zbyt dobrze zarejestrowałam obrazy i dźwięki, kiedy jej białe łóżeczko zjeżdżało w czarną i zimną ziemię, kiedy żegnał ją ostatni promyk słońca i dźwięk kołysanek roznoszony przez wiatr. Ból niemocy, kiedy matka musi oddać swoje dziecko już na zawsze. Kiedy tam przychodzę, staję blisko pomnika i wiem że tuż pod nim, może jakiś metr, leży ona, tak blisko i tak daleko. I mówię do niej, do jej fotografii zamkniętej w porcelanowej klepsydrze na białym kwarcowym sercu. I mogę pocałować zimne usteczka fotografii, które mi pozostały. Wiem, że na mnie czeka, i że kiedyś się spotkamy, szczęśliwe. Wiem, że jest wytrwała i będzie czekać tak długo, jak trzeba. Marysiu!, dziękuję Ci za miłość, która wciąż wypełnia moje serce i która nie odeszła, kiedy Ty odeszłaś… 

 ostatni całus….

czwartek, 22 stycznia 2015

Chcę podarować książki...

Kochani, pomóżcie mi znaleźć osobę, która zechce podarować napisane przeze mnie "Odbicie" tym, którzy chcą, którzy potrzebują i którzy powinni ją przeczytać. Poszukuję osobę, firmę, fundację, stowarzyszenie, kogokolwiek, kto będzie mógł nazwać się sponsorem i za cenę samego druku 400 egzemplarzy - 2500 zł rozda w swoim imieniu książki "Odbicie". Myślę, że "Odbicie" dobrze sprawdziłoby się także wśród pracowników firm, korporacji, gdzie ludzie nastawieni są wciąż na wyniki, gdzie pędzą po spirali osiągnięć, nie mając czasu na chwile odetchnąć, zastanowić się, pomyśleć…
Ponieważ jestem wydawcą własnej książki, współpracuję z drukarnią, która za 6 zł za egzemplarz wydrukuje książki, biorąc pod uwagę fakt iż wcześniej zapłaciłam za skład, łamanie, korektę druk itp.
Doszłam jednak do wniosku, że książki powinny zostać rozdane i chcę przekazać je każdemu, kto będzie miał ochotę czytać, ale biorąc pod uwagę fakt, że poniosłam już koszty, włożyłam w to swoją pracę, to chciałabym to zrobić charytatywnie nie dokładając jeszcze do tego. Dlatego poszukuje osoby bądź firmy, która sfinansuje sam druk.
Na pierwszej stronie będzie mogła umieścić informacje o sobie, firmie,może w postaci naklejki? jako sponsora, inicjatora.
Książki mogłyby trafić do szpitali, do ośrodków rehabilitacji, fundacji , tak gdzie są rodzice chorych dzieci, a może po prostu do księgarni, po cenie wydruku.
Ja za sprzedaż nie oczekuję gratyfikacji. Książki chce przekazać gratis;)))
Czy ktoś ma pomysł jak rozdać :Odbicie"?, bo jak się okazuje - to nie taka łatwa rzecz;) Łatwiej jest sprzedać niż rozdać, no cóż,,, życie czasami to jeden wielki paradoks. ;)

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Początek końca...


To słowo wstępne książki, która miała powstać. Piszę "miała" bo to już przeszłość i choć zaczęłam pisać, to jednak z różnych przyczyn nie dojdzie ona do skutku, chyba że zacznę od początku i w miejsca prawdziwej historii, która się wydarzyła, a na którą brakuje mi danych, wplotę fikcję, ale chyba nie o to chodzi, nie o zwykłą wymyślona historię. No cóż, początek który napisałam przedstawię w kilku kolejnych postach, a reszta treści pozostanie tajemnicą...
Pisząc tę książkę, miałam nadzieję, że uda mi się w sposób obrazowy i zrozumiały przekazać coś, co nazwałabym Boską tajemnicą, może cudem, coś, co było niezwykłą przemianą, choć nie można tego nazwać dynamicznym rozwojem, a raczej przytłaczającą stagnacją. Coś, co jest niezbitym dowodem na to, że nasza codzienność z jednej strony może być jedyną rzeczywistością, którą znamy, czasem zachwycająco tajemniczą, nieodgadnioną i zaskakującą. Innym razem natomiast, nieprzewidywalnie przerażającą i tragiczną w skutkach.  
         Wydarzenia opisane w książce dowodzą, że ludzka duchowość wciąż pozostaje niezgłębiona, zaskakująca i choć daje nam coraz więcej odpowiedzi, nadal pozostają pytania, na które odpowiedzi nie ma, bądź w żaden logiczny sposób nie da się ich zrozumieć. Czasem odpowiedź bywa zadowalająca, a czasem niewygodna. Tak czy siak, to zawsze jakaś odpowiedź,  jakaś prawda, jakiś fakt.
         W tym przypadku, trudno dopatrzeć się prawdy i celu, jeśli takowy w ogóle istnieje. Ale ludzka duchowość, to coś więcej aniżeli zlepek pytań i odpowiedzi. To wędrówka, która toczy się od tysięcy lat, wciąż się rozwija i przeistacza. Wszyscy budujemy codzienność na osiągnięciach przodków. I tak jak oni zmierzamy w tym samym kierunku, chociaż każdy z nas może inaczej to postrzegać. Od pokoleń tkwimy w procesie przebudzania się z letargu świata fizycznego, który wydaje się być jedynym realnym miejscem. A odkrywanie własnej prawdy, coraz częściej stawia pytanie kim jesteśmy i jaką mamy rolę do odegrania podczas ziemskiego życia. I czy w ogóle odgrywamy jakąś rolę, czy jest w tym jakiś sens? Zadanie sobie takiego pytania, a tym bardziej podjęcie próby znalezienia na nie odpowiedzi, wcale nie jest rzeczą łatwą. Jednak dominująca myśl, że jesteśmy tu po “coś”, pcha nas w kierunku odkrywania prawdy o sobie, którą dzieląc się z innymi wypełniamy życiową misją.
         Taką właśnie misją ta książka stała się dla mnie. To pełne radości przedsięwzięcie, które wciąga, niemal uzależnia i sprawia, ze nic nie jest już takie samo jak dawniej.

         Podjęcie wyzwania jakim jest zrozumienie, że jesteśmy w idealnym miejscu i czasie, by realizować własną życiową misję, wydaje się być kluczem życia. Rozsądek dopytuje, dlaczego niektórzy ludzie, dorastali w czasie wojen, przecież większość z nich z góry skazana była na tragizm życia, albo tacy, którzy żyją w buszu z dala od cywilizacji, bądź ludzie, którzy przychodząc na świat skazani są na wieczne kalectwo. Czy to przypadek, że rodzimy się w takich, a nie innych okolicznościach, cywilizajach I kulturach? Ogrom problemów I niewyjaśnionych sytuacji, który od wieków stoi przed ludzkością, daleko wykracza poza ramy granic nie tylko naszej analogii, ale także naszej planety. Każdy z nas jest “osadzony” w takim miejscu i czasie, by odegrać swoją indywidualną, niepowtarzalną i jedyną w swoim rodzaju rolę życia. A co jeśli wcześniej wszystko zostało zaplanowane? Co jeśli nic nie jest przypadkowe? Czy istnieje sposób, który nam o tym przypomni? Jak album starych fotografii przywoła wspomnienia i uruchomi film przeszłych zdarzeń? Takie poszukiwania w świecie własnej duchowości mogą zagrażać religijnej doktrynie. Nie uważam natomiast, że duchowe poszukiwania, podważają jakiekolwiek zasady religii, a wręcz przeciwnie – odnoszę wrażenie, że je dokładnie tłumaczą, rozbijając zawiłe wątki na czynniki pierwsze. Pozwalają przyjrzeć się “problemowi” z perspektywy wielu płaszczyzn. Ludzie często żądają dowodu – ja też go w pewnym sensie żadałam.

środa, 7 stycznia 2015

Miła niespodzianka:)

Kochani!
Dzisiaj dostałam maila z informacją, że obie moje książki zostały przeczytane i zrecenzowane. Jestem wzruszona, bo choć mail był krótki, to zawierał zdanie: "Bardzo dobrze napisane książki, które wzruszają". 
To naprawdę miłe, że mnóstwo osób tak twierdzi - coś w tym musi być. Mnie trudno jest oceniać to, co napisałam. Choć starałam się przekazać sercem to, z czym chciałam się z Wami podzielić, to tak naprawdę czytelnicy mają tu decydujące zdanie. Poniżej linki do recenzji napisanych przez kobietę, która prowadzi ciekawego bloga dotyczącego testowania, próbowania, oceniania, wyłaniania opinii. Nie znamy się osobiście i to dobrze, bo recenzja nie jest podyktowana relacjami osobistymi. Tak jak pisałam wcześniej, kiedy Marysia jeszcze żyła, że pragnę, aby to, czego doświadczyłam ( prawdziwa miłość bez oceniania i oczekiwania oraz sens życia w ludzkim ciele) - mogła zostać przekazana jak największej liczbie osób. Dlaczego? Bo dopóki żyłam normalnie, przeciętnie, jak większość kobiet - wydawało mi się, że jestem spełniona. Ukończyłam studia, w wieku dwudziestu kilku lat rozpoczęłam pracę w szkole średniej jako nauczyciel, potem podjęłam studia doktoranckie, wykładałam na wyższej uczelni. Wszystko szło jak po maśle, ale tak naprawdę nie miałam pojęcia o wyższych wartościach, aniżeli osobiste spełnienie i rozwój zawodowy. Kiedy urodziła się Marysia doznałam wstrząsu tak ogromnego, że nie mogłam wytrzymać sama ze sobą. Kompletnie nie rozumiałam za jakie grzechy Bóg tak mnie upodlił. Tymczasem na przestrzeni lat moje myślenie stopniowo ulegało zmianie. Wiele się działo, aż w końcu przyszedł taki moment podczas pobytu w Brazylii, kiedy nie wiedząc skąd wiem zaczęłam rozumieć coś, czego wcześniej kompletnie nie rozumiałam i nie wiem do dzisiaj skąd owe zrozumienie przyszło. Po prostu wiedziałam coś, chociaż nie wiedziałam skąd to wiem. Tak, tak, trochę to skomplikowane, jak całe ludzkie życie. To niesamowite, bo gdyby 10 lat temu ktoś mnie zapytał o mój stosunek do religii, do życia, do sensu istnienia, zapewne udzieliłabym zupełnie innych odpowiedzi. Twardo upierałabym się przy swoim, że tylko chrześcijaństwo zasługuje na uwagę, szacunek i jest "wybraną religią". Dzisiaj religia nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia, bo liczą się zupełnie inne wartości. Na pewno nie hołdowanie doktrynom ubarwianym przez ludzi, księży, rządzących na przestrzeni wieków, ale to, co każdy człowiek skrywa na dnie swojego serca, a do czego tak trudno się jest dostać. Jest to tak blisko, a zarazem potrafi być tak daleko. 
Będąc z Marysią w Brazylii po raz pierwszy odczułam energię obcych ludzi mijających nas na ulicach każdego dnia. Ludzie ci przybyli z różnych zakątków świata i zapewne byli wyznawcami wielu religii. Nikomu jednak nie przeszkadzało to, by nieść pomoc i życzliwość wobec obcych  nieznajomych. Wiecie, kiedy w jednym miejscu spotykają się setki ludzi, którzy często są śmiertelnie chorzy, którzy przybywają z nadzieją i sercem przepełnionym miłością i łaską, to Ziemia przeistacza się w Raj. Ja tego raju tam doznałam. Kiedy ma się całe dnie, noce, tygodnie na to, by rozmyślać w ciszy na łonie natury, człowiek zaczyna zauważać niewidzialne dla oczu. I wtedy rodzi się coś, co na zawsze zmienia myślenie. To świadomość sensu życia. W biegu materialnych wyzwań nie mamy czasu na to, by bliżej przyjrzeć się innym wartościom, którymi dysponujemy. A każdy człowiek ma ten sam wachlarz uczuć, emocji, życiowych wartości. Jednak tak bardzo przywiązani do materialnych rzeczy - nie chcemy o tamtych słyszeć, ani ich rozważać. Jakby miało to spowodować umniejszeniu naszej dotychczasowej pozycji materialnej. Faktycznie jest to bardzo trudne, bo mnie samej przychodzi to z trudem i człowiek z natury wychowany w środowisku walki o przetrwanie, gromadzi i grabi do siebie. To naturalne. Ale jak wspaniale jest poczuć że człowiek nie jest od tego zależny, że ma w sobie coś znaczenie bardziej cennego, coś zasób portfela. Oczywiście wspaniale jest mieć pieniądze i za ich pomocą spełniać marzenie swoje i jeszcze pomagać innym. Ale warto się zastanowić, dlaczego tak często zdarza się, że gwiazdy Hollywood wpadają w straszliwe nałogi, depresję, popełniają samobójstwa, pomimo iż wydawałoby się, ze mają w życiu wszystko. Niewyobrażalne pieniądze, domy, baseny, luksusowe apartamenty, samochody, brylanty. Ale często brakuje im właśnie tej ciszy, chwili spędzonej samotnie z dala od fleszy aparatów i refleksji nad własnym życiem. Zawsze otoczenie wymaga od nich więcej, aniżeli od nas. Nie mogą wyjść bez makijażu, nie wypada im udać w podróż zwykła koleją, czy nawet nie mają możliwości by potrudzić się o pieniądze, by wytyczyć swój cel, marzenie, bo przecież na wszystko ich stać. I tu pojawia się problem. Człowiek musi wzrastać, rozwijać się, poznawać siebie, poprzez doświadczenia własne i innych ludzi. Musi czasem przystopować, zwolnić i zadać sobie pytanie, po co przyszedł na świat. Czy tylko po to by opływać samotnie w bogactwie? Chyba nie. Czy mieć pozornych przyjaciół, którzy chętnie przyjdą na wystawne przyjęcia, ale w razie choroby, samotności nie znajdą czasu by wspólnie popłakać? Myślę, że ludzie ci nie potrafią być szczęśliwi, bo świat wymaga od nich więcej, jakby byli ulepieni z innej gliny. Wymaga się, aby 50 letnie kobiety wciąż nosiły rozmiar 38, nie miały zmarszczek i siwych włosów i były fit. Niestety natura przychodzi do każdego ciała i należy się z nią zaprzyjaźnić. Jeśli nie potrafimy się pogodzić z tym, że nasze ciało się zmienia, że nasze miejsce z czasem należy ustąpić młodszym - to będziemy całe życie nieszczęśliwi, bo nie poradzimy sobie z upływem czasu, który jest naturalnym stanem rzeczy. Gwiazdy mają też często wielu partnerów, przeżywają wiele zawodów miłosnych, bo przecież ciągle muszą zabiegać o czyjeś względy, chcą zapewne ukryć swoje mankamenty. Domyślam się jak bardzo musi to być męczące. Będąc kilkanaście lat z jednym partnerem też należy o siebie i o niego dbać - to oczywiste. Ale jakże przyjemnie jest żyć z kimś, kto zna nie tylko twoje zalety, ale i wady i akceptuje cię w całości, bo kocha cię za to jaka jesteś, a nie jaka chciałabyś być. Ludzie w showbiznesie nie zawsze mogą sobie na taki luksus pozwolić, bo zaraz znajdą się na językach… Myślę, że w życiu chodzi o to, by odnaleźć siebie i z całą pewnością nie pojawiliśmy się na Ziemi dla samego bycia. Mamy misję,. Każdy z nas inną i jedyną w swoim rodzaju. Jedni muszą nauczyć się wybaczać, inni nauczyć się tolerancji, akceptacji, asertywności, hojności itd itd. Każdy z nas ma swoje słabości, z którymi musi się zmierzać i wyzwania, które musi pokonać, pozostawiając przy tym ślad… Bez względu na to, czy przekaże to, czego sie nauczył swoim dzieciom, rodzinie, przyjaciołom, czy obcym.  Każdy człowiek jest inny i ma w sobie coś, co potrafi najlepiej i z czego inni mogą brać przykład. I to jest cenne, by dawać innym ludziom to co się potrafi - swoją wiedzę, umiejętności, rady, pomoc, albo zwyczajnie swój czas i bliskość. Tak, by czuć się spełnionym i potrzebnym. Ja odnalazłam swój cel. Wiem, że powinnam dzielić się tym, czego doświadczyłam, co zrozumiałam i czego się nauczyłam i nie chodzi tu o przedmioty wykładane w szkole. Dlatego moim sposobem na dzielenie się dobra nowiną, na niesienie nadziei i pomoc w odnajdowaniu siebie są moje książki. Ale każdy człowiek ma na to swój indywidualny sposób. I to jest wspaniałe, że jesteśmy różni, ale tak bardzo sobie wzajemnie potrzebni;)
poniżej linki do odczytania recenzji:

niezależna recenzja "Odbicia"


niezależna ocena "Życiowej zwrotnicy"








niedziela, 4 stycznia 2015

Zbawienna Wit C w leczeniu nowotworu i nie tylko! Niesamowite, przeczytaj !

Koleżanka podesłała mi link zachęcając do przesłuchania półgodzinnego wywiadu z profesorem Jerzym Ziębą, który wspaniale opowiada o naturalnych i bezpiecznych sposobach leczenia. W wywiadzie ukryte terapie profesor opowiada o cudotwórczym działaniu wit. C i innych tanich, bezpiecznych i przede wszystkich skutecznych naturalnych sposobach leczenia i zapobiegania infekcji bez konieczności nabijania kabzy potężnych firm farmaceutycznych, które zwalczają tylko objawy a nie źródło infekcji. Zachęcam Was z całego serca do przesłuchania wywiadu - gwarantuję, ze nie będzie to stracony czas. Na koniec podam link, jednak postaram się według mnie przytoczyć najważniejsze rzeczy, żeby zobrazować to, o czym mówi prof. Zięba. 
Ponoć zbawienną na chorobę nowotworową jest wit. C. ale podana jednorazowo w wielkości 120 gramów a nie 7,5 czy 15-20 gramów co jest praktykowane w Polsce w szpitalach. Profesor twierdzi, że to oszustwo względem chorych. Profesor twierdzi, że nic nie zastąpi natury, i z pewnością ma rację. Mówi, że w 100 gramach wątróbki jest znacznie więcej wit. C niż w jabłku. Są także owoce, które w ostatniej fazie dojrzewania produkują silną substancję przeciwnowotworową, ale jak podkreśla - w ostatniej fazie dojrzewania na słońcu. I to pojawia się problem, bo większość owoców trafia do sklepów, które były zrywane jeszcze surowe, niedojrzałe, by przebyć długą drogę morską i trafić na nasze stoły. Często w sklepach mamy twarde niedojrzałe kiwi, zielone banany , malutkie papaje, które w Brazylii rosły na drzewie obok domu w którym mieszkałam i były po prostu surowe, niedojrzałe i bez smaku. Natomiast te, które były tam dostępne w sklepach były 4 -krotnie większe, soczyste i smaczne. Niestety te owoce szybko przejrzewają i nie ma szans kupić w Polsce dojrzałej papai, niestety. Witamina C jest najzdrowsza w formie naturalnej. Jest jedna firma w Polsce, która produkuje zbliżoną do naturalnej formy wit. C i robi ją z osłonek ziaren gryki i jest to już zbliżone do natury, aczkolwiek bardzo drogie. Ale człowiek nigdy nie zastąpi natury. Jednak jest to z pewnością zdrowa alternatywa i warto pokusić się o nabycie wit C z osłonek gryki. 
oto link do poczytania:
http://organeoblog.pl/grykamina-c-naturalna-witamina-c-z-nasion-zielonej-gryki/
Owocem będącym tzw bombą witaminową jest KIWI. Ale znowu powstaje pytanie - jak te owoce były zbierane w jakiej fazie dojrzewania??? Mówi się, że należy jeść dużo warzyw i owoców, To prawda, jednakże dzisiejsze warzywa to trociny w porównaniu z tyi, które rosły 45 lat temu. Kiedyś nie było tylu antybiotyków i leków w aptekach, a ludzie dożywali 100. Dzisiaj umieralność to 60+. Dramat. O ile zwierzę wydali z siebie toksyny, to warzywo co zaciągnie - tym jest. Dlatego warto mieć przydomowy ogródek, czy działkę, i chociaż doradczo wspierać się zdrowymi warzywami. 
Profesor Zięba podaje kilka fantastycznych i banalnie prostych metod na samoleczenie:

Dla porównania: papaja dojrzała kupiona w Brazylii i ta zerwana przeze mnie niedojrzała z drzewa przy domu i rozkrojona. W naszych sklepach ( np biedroka) sprzedawana jako dojrzała papaja.. hahaha

pokrojona dojrzała papaja w plastry

a to śniadanko z płatkami owsianymi:)

róznica jest ogromna, także w smaku i kolorze owocu


Na przeziębienie

Wazne jest , aby w organiżmie mieć odpowiedni poziom wit D połączonej z wit K2 (wapno) w wersji MK7. Natomiast kiedy rozkłada nas przeziębienie, i coś się już dzieje (zakażenie górnych dróg oddechowych), zbawienna okazuje się 3% woda utleniona. 
Kładziemy się wówczas na bok lub dziecko i wlewamy do ucha zakpraplaczem 2 krople zwykłej 3 % wody utlenionej i czekamy w tej pozycji jakieś 15 minut. Czynność powtarzamy z drugim uchem. Dlaczego tak? Niemieccy lekarze 100 lat temu zorientowali się, że infekcje gardła rozpoczynają się w uchu środkowym, a wtedy nie było antybiotyków. Jest to bardzo efektywny sposób, ale trzeba zadziałać w początkowej fazie przeziębienia. Dziecko należy ostrzec, że może pojawić się uczucie bzyczenia, aby się nie przestraszyło. Znaczy to, że toczy się walka z infekcją. 
Bakterie przechodzą przez ucho środkowe przez trąbkę Ekstichiusza i gdy znajdą się w gardle, wówczas należy do 1/2 szklanki zwykłej wody dodać 1 łyżkę 3% wody utlenionej i 3-6 kropli lugola (naturalny jod) i tym płukać gardło. Wiele bakterii uodparnia się na rożne antybiotyki, ale żadna bakteria nie uodporni się na działanie jodu. 
Jak zabezpieczyć zatoki? 

Jeśli bakterie są już w gardle i zaatakowały zatoki  - jest na to sposób. kupujemy w aptece w ampułkach 5 ml sól fizjologiczną i wlewamy to do małego kieliszka. Do soli zakraplaczem dodajemy 2 kropelki zwykłej wody i kładziemy siebie lub dziecko w takiej pozycji, by głowa była odchylona do tyłu. Roztwór powinien dostać się aż do zatok czołowych. Może powstać silne uczucie pieczenia  - ale to dobrze, tak ma być. Potem należy wydmuchać nos. Czynność powtarzać 3 razy dziennie i ten sposób pomoże wyleczyć nawet przewlekłe zapalenie zatok. 
Profesor zachęca w wywiadzie, aby nie zabijać muchy armatą. Zachęca także, by pozwolić dziecku czy sobie podnieść temperaturę ciała do 37,5 stopni Celcjusza, bo organizm walczy samoczynnie z infekcją. Matki często robią ogromną krzywdę dzieciom, kiedy przy takiej temperaturze, podają syropy przeciwgorączkowe. To ogromny błąd twierdzi profesor. Zachęca także do brania gorących jak tylko to możliwe kąpieli , by podnieść temperaturę ciała. Potem należy pić gorącą herbatę najlepiej lipową i do łóżka, by się wypocić. Bardzo ważne, by podnieść temperaturę ciała by wytworzyć naturalne działanie przeciwciał w organizmie. Do rana organizm powienien zwalczyć infekcję;) 
Także drogie mamy do dzieła! Wypróbujcie te sposoby! Bo nic nie zastąpi prewencji i natury! 

Profesor Jerzy Zięba - ukryte terapie ( jak leczyć się tanio i bezpecznie nie nabijając porfela firm farmaceutycznych?) 

http://vimeo.com/115299942


jak zrobic w domu wit C????

http://www.akademiawitalnosci.pl/liposomalna-witamina-c-jak-zrobic-w-domu-i-do-czego-sluzy/


sobota, 3 stycznia 2015

Czy istnieje życie po życiu? Jak to wyjaśnić?

Myślałam, że tabliczka z prośbą skierowaną do cmentarnych złodziei skłoni ich do szybkiej refleksji i odciągnie pokusę zabrania z grobu dziecka jakiegoś przedmiotu. Niestety myliłam się. Już następnego dnia po umieszczeniu tabliczki kolejną bąbka z aniołem zniknęła. :( No cóż. Musze chyba przywyknąć do tej myśli. Wiecie, wczoraj oglądałam fajny film. Mój mąż podchodzi do niego sceptycznie, ale ja oglądając go zrozumiałam, że podobnie myślę, i podobne zrozumienie przyszło do mnie kiedyś pewnego dnia. To było jak za dotknięciem czarodziejskiej różdzki, ale powolny proces, w którym elementy układanki zaczęły do siebie po prostu pasować. FIlm ściągnęłam ze strony www.cda.pl , a jego tytuł to Nosso Lar - "czyli Nasz dom. Film opowiada historię człowieka - egoistycznego lekarza, który pewnego dnia umiera i znajduje się w miejscu nazywanym przez większość ludzi czyścem. Nie może się tam odnaleźć i cierpi. Cierpi bardzo długo i prosi z głębi serca o pomoc. Zjawiają się inni ludzie -aniołowie z wyższego wymiaru z pomocą. I tu zaczyna się cała akcja. Film świetnie pokazuje, że życie na Ziemi jest przejściowym etapem, w którym zmagamy się z wieloma trudnymi dla nas sytuacjami, tylko po to, by wzrastać duchowo. Film polecam każdemu, nawet tym, którzy zatwardziale wierzą tylko w jedno życie tylko w jednym ciele. Jak na ironię, tak byłam uczona i kiedyś w to wierzyłam. Na szczęście doświadczenia z Marysią wiele w moim życiu zmieniły. Często zastanawiam się nad tym, jaki był cel mojej duszy, zanim wstąpiła w moje obecne ciało (wcielenie). o zaplanowałam i jak chciałam wzrastać duchowo. Na pewno mają na to wpływ zasługi, uczynki. Film pokazuje także, jak zgubne jest nadmierne przywiązanie się do rzeczy materialnych, ponieważ w innym wymiarze niczego nie można kupić, trzeba zasłużyć sobie uczynkami względem innych i na Ziemi jest podobnie, ale ludzie zwyczajnie o tym zapominają. Ja również. Film pokazał dlaczego człowiek umarł choć nie popełnił samobójstwa był tak nazywany w czyśćcu przez inne dusze. Swoimi wybrykami za życia - doszczętnie zniszczył swój układ pokarmowy. Wszystko działa na zasadzie akcja- reakcja. Tylko na szczęście w wymiarze Ziemskim - nie następuje to od razu i człowiek zawsze ma czas na to, by zacząć wszytko od nowa. Według mnie film wspaniale przekazuje nam wartości życia nikogo do niczego przy ty nie zmuszając. Warto go obejrzeć. 

a tak na marginesie: Cały czas dostaję dziwne znaki od Marysi, chociaż o tym nie piszę. Średnio jest to raz w tygodniu. 
moja kawa;)