Kochani!
Dzisiaj dostałam maila z informacją, że obie moje książki zostały przeczytane i zrecenzowane. Jestem wzruszona, bo choć mail był krótki, to zawierał zdanie: "Bardzo dobrze napisane książki, które wzruszają".
To naprawdę miłe, że mnóstwo osób tak twierdzi - coś w tym musi być. Mnie trudno jest oceniać to, co napisałam. Choć starałam się przekazać sercem to, z czym chciałam się z Wami podzielić, to tak naprawdę czytelnicy mają tu decydujące zdanie. Poniżej linki do recenzji napisanych przez kobietę, która prowadzi ciekawego bloga dotyczącego testowania, próbowania, oceniania, wyłaniania opinii. Nie znamy się osobiście i to dobrze, bo recenzja nie jest podyktowana relacjami osobistymi. Tak jak pisałam wcześniej, kiedy Marysia jeszcze żyła, że pragnę, aby to, czego doświadczyłam ( prawdziwa miłość bez oceniania i oczekiwania oraz sens życia w ludzkim ciele) - mogła zostać przekazana jak największej liczbie osób. Dlaczego? Bo dopóki żyłam normalnie, przeciętnie, jak większość kobiet - wydawało mi się, że jestem spełniona. Ukończyłam studia, w wieku dwudziestu kilku lat rozpoczęłam pracę w szkole średniej jako nauczyciel, potem podjęłam studia doktoranckie, wykładałam na wyższej uczelni. Wszystko szło jak po maśle, ale tak naprawdę nie miałam pojęcia o wyższych wartościach, aniżeli osobiste spełnienie i rozwój zawodowy. Kiedy urodziła się Marysia doznałam wstrząsu tak ogromnego, że nie mogłam wytrzymać sama ze sobą. Kompletnie nie rozumiałam za jakie grzechy Bóg tak mnie upodlił. Tymczasem na przestrzeni lat moje myślenie stopniowo ulegało zmianie. Wiele się działo, aż w końcu przyszedł taki moment podczas pobytu w Brazylii, kiedy nie wiedząc skąd wiem zaczęłam rozumieć coś, czego wcześniej kompletnie nie rozumiałam i nie wiem do dzisiaj skąd owe zrozumienie przyszło. Po prostu wiedziałam coś, chociaż nie wiedziałam skąd to wiem. Tak, tak, trochę to skomplikowane, jak całe ludzkie życie. To niesamowite, bo gdyby 10 lat temu ktoś mnie zapytał o mój stosunek do religii, do życia, do sensu istnienia, zapewne udzieliłabym zupełnie innych odpowiedzi. Twardo upierałabym się przy swoim, że tylko chrześcijaństwo zasługuje na uwagę, szacunek i jest "wybraną religią". Dzisiaj religia nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia, bo liczą się zupełnie inne wartości. Na pewno nie hołdowanie doktrynom ubarwianym przez ludzi, księży, rządzących na przestrzeni wieków, ale to, co każdy człowiek skrywa na dnie swojego serca, a do czego tak trudno się jest dostać. Jest to tak blisko, a zarazem potrafi być tak daleko.
Będąc z Marysią w Brazylii po raz pierwszy odczułam energię obcych ludzi mijających nas na ulicach każdego dnia. Ludzie ci przybyli z różnych zakątków świata i zapewne byli wyznawcami wielu religii. Nikomu jednak nie przeszkadzało to, by nieść pomoc i życzliwość wobec obcych nieznajomych. Wiecie, kiedy w jednym miejscu spotykają się setki ludzi, którzy często są śmiertelnie chorzy, którzy przybywają z nadzieją i sercem przepełnionym miłością i łaską, to Ziemia przeistacza się w Raj. Ja tego raju tam doznałam. Kiedy ma się całe dnie, noce, tygodnie na to, by rozmyślać w ciszy na łonie natury, człowiek zaczyna zauważać niewidzialne dla oczu. I wtedy rodzi się coś, co na zawsze zmienia myślenie. To świadomość sensu życia. W biegu materialnych wyzwań nie mamy czasu na to, by bliżej przyjrzeć się innym wartościom, którymi dysponujemy. A każdy człowiek ma ten sam wachlarz uczuć, emocji, życiowych wartości. Jednak tak bardzo przywiązani do materialnych rzeczy - nie chcemy o tamtych słyszeć, ani ich rozważać. Jakby miało to spowodować umniejszeniu naszej dotychczasowej pozycji materialnej. Faktycznie jest to bardzo trudne, bo mnie samej przychodzi to z trudem i człowiek z natury wychowany w środowisku walki o przetrwanie, gromadzi i grabi do siebie. To naturalne. Ale jak wspaniale jest poczuć że człowiek nie jest od tego zależny, że ma w sobie coś znaczenie bardziej cennego, coś zasób portfela. Oczywiście wspaniale jest mieć pieniądze i za ich pomocą spełniać marzenie swoje i jeszcze pomagać innym. Ale warto się zastanowić, dlaczego tak często zdarza się, że gwiazdy Hollywood wpadają w straszliwe nałogi, depresję, popełniają samobójstwa, pomimo iż wydawałoby się, ze mają w życiu wszystko. Niewyobrażalne pieniądze, domy, baseny, luksusowe apartamenty, samochody, brylanty. Ale często brakuje im właśnie tej ciszy, chwili spędzonej samotnie z dala od fleszy aparatów i refleksji nad własnym życiem. Zawsze otoczenie wymaga od nich więcej, aniżeli od nas. Nie mogą wyjść bez makijażu, nie wypada im udać w podróż zwykła koleją, czy nawet nie mają możliwości by potrudzić się o pieniądze, by wytyczyć swój cel, marzenie, bo przecież na wszystko ich stać. I tu pojawia się problem. Człowiek musi wzrastać, rozwijać się, poznawać siebie, poprzez doświadczenia własne i innych ludzi. Musi czasem przystopować, zwolnić i zadać sobie pytanie, po co przyszedł na świat. Czy tylko po to by opływać samotnie w bogactwie? Chyba nie. Czy mieć pozornych przyjaciół, którzy chętnie przyjdą na wystawne przyjęcia, ale w razie choroby, samotności nie znajdą czasu by wspólnie popłakać? Myślę, że ludzie ci nie potrafią być szczęśliwi, bo świat wymaga od nich więcej, jakby byli ulepieni z innej gliny. Wymaga się, aby 50 letnie kobiety wciąż nosiły rozmiar 38, nie miały zmarszczek i siwych włosów i były fit. Niestety natura przychodzi do każdego ciała i należy się z nią zaprzyjaźnić. Jeśli nie potrafimy się pogodzić z tym, że nasze ciało się zmienia, że nasze miejsce z czasem należy ustąpić młodszym - to będziemy całe życie nieszczęśliwi, bo nie poradzimy sobie z upływem czasu, który jest naturalnym stanem rzeczy. Gwiazdy mają też często wielu partnerów, przeżywają wiele zawodów miłosnych, bo przecież ciągle muszą zabiegać o czyjeś względy, chcą zapewne ukryć swoje mankamenty. Domyślam się jak bardzo musi to być męczące. Będąc kilkanaście lat z jednym partnerem też należy o siebie i o niego dbać - to oczywiste. Ale jakże przyjemnie jest żyć z kimś, kto zna nie tylko twoje zalety, ale i wady i akceptuje cię w całości, bo kocha cię za to jaka jesteś, a nie jaka chciałabyś być. Ludzie w showbiznesie nie zawsze mogą sobie na taki luksus pozwolić, bo zaraz znajdą się na językach… Myślę, że w życiu chodzi o to, by odnaleźć siebie i z całą pewnością nie pojawiliśmy się na Ziemi dla samego bycia. Mamy misję,. Każdy z nas inną i jedyną w swoim rodzaju. Jedni muszą nauczyć się wybaczać, inni nauczyć się tolerancji, akceptacji, asertywności, hojności itd itd. Każdy z nas ma swoje słabości, z którymi musi się zmierzać i wyzwania, które musi pokonać, pozostawiając przy tym ślad… Bez względu na to, czy przekaże to, czego sie nauczył swoim dzieciom, rodzinie, przyjaciołom, czy obcym. Każdy człowiek jest inny i ma w sobie coś, co potrafi najlepiej i z czego inni mogą brać przykład. I to jest cenne, by dawać innym ludziom to co się potrafi - swoją wiedzę, umiejętności, rady, pomoc, albo zwyczajnie swój czas i bliskość. Tak, by czuć się spełnionym i potrzebnym. Ja odnalazłam swój cel. Wiem, że powinnam dzielić się tym, czego doświadczyłam, co zrozumiałam i czego się nauczyłam i nie chodzi tu o przedmioty wykładane w szkole. Dlatego moim sposobem na dzielenie się dobra nowiną, na niesienie nadziei i pomoc w odnajdowaniu siebie są moje książki. Ale każdy człowiek ma na to swój indywidualny sposób. I to jest wspaniałe, że jesteśmy różni, ale tak bardzo sobie wzajemnie potrzebni;)
poniżej linki do odczytania recenzji:
poniżej linki do odczytania recenzji:
niezależna ocena "Życiowej zwrotnicy"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz