środa, 29 maja 2013

pierwsza myśl...

W zasadzie nie wiem o czym dziś napisać? Miałam trochę zabiegany dzień i jak to bywa w życiu nie każdy dzień jest kolorowy. Ale jestem zdeterminowana i gotowa podjęcia nowych wyzwań. Na razie planuję odwiedzić rodzinę, bo odkąd urodziła się Marysia, nie byliśmy częstymi gośćmi, bo to wiązało się z przewożeniem sprzętu i całą skomplikowaną logistyką. Dlatego postanowiliśmy odwiedzić rodzinę na Litwie. Bardzo się cieszę, że będę mogła się z nimi spotkać i porozmawiać. Temat Marysi jest nadal świeży i na pewno będę mogła ponownie się wygadać i wypłakać. Jednak z drugiej strony uwielbiam o niej opowiadać, bo tak wiele wniosła do mojego życia. Zawsze byłam aktywna i nigdy nie siedziałam z założonymi rękoma. Teraz jednak czuję, że Marysia odchodząc zrobiła trochę więcej miejsca w moim życiu, bym mogła służyć i pomagać innym, inspirując ich, tak jak ona inspirowała mnie. To ona pociągała za sznurki każdego dnia naszego życia i czasami mam wrażenie, że jest tak do tej pory. Zawsze zanim coś zrobię, czy podejmę jakąś decyzję zastanawiam się, co na to powiedziałaby Marysia? , czy byłaby ze mnie dumna. zadowolona? Czasami zazdroszczę jej mądrości, którą w sobie nosiła i którą niewątpliwie ma obecnie. Wiem, że ja muszę być dalszym nośnikiem wiary , nadziei i miłości. Oczywiście miewam gorsze dni i czasami  sama potrzebuję ukojenia, ale wiem, że mam wokół siebie tak wielu wspaniałych ludzi, rodzinę, znajomych, przyjaciół, którzy sprawiają, że moje życie ma sens. Że mam nadal po co żyć, a moja misja choć trudniejsza, to muszę ją wypełniać i chcę to robić! Marysia nauczyła mnie, że nawet jeśli czasami naprawdę jestem wkurzona i się na kogoś złoszczę, to nie potrafię już trzymać w sobie długo tych negatywnych emocji, bo jestem świadoma, że one ranią tylko mnie, a nie osobę, na którą aktualnie mam focha. To bardzo mi pomaga, bo mówię sobie, masz rację Marysiu, ty nigdy się na nikogo nie złościłaś i nauczyłaś mnie, że człowiek jest w stanie pokonać  niewyobrażalne przeciwności, pod warunkiem, że potrafi odnaleźć w sobie miłość. Tak naprawdę każdy z nas jest taki , sam. Pragniemy tych samych rzeczy, i w tego samego powodu jesteśmy tu, na Ziemi. Każdy z nas pragnie szczęścia, miłości, dostatniego życia, pasji, ukochanej pracy, bliskości rodziny, wspaniałych przyjaciół i radości z życia. CHoć każdy z nas obiera inną drogę ku spełnieniu, to nasze dusze są ulepione z tej samej materii. Dlatego tak ważny jest dla nas drugi człowiek. Uważam, że najgorszą rzeczą w życiu jest nie chore dziecko, nie śmierć dziecka, nie problemy finansowe, nie choroba w rodzinie, nie ubóstwo, ale.... samotność i niedostatek miłości. To bardzo ważne, by kochać innych ludzi i by być kochanym. Jesteśmy dla siebie stworzeni, dlatego tak ważne jest, by dawać drugiemu człowiekowi to , co możemy mu dać, może swój czas, może ciepłe słowo, może pieniądze, może poczucie bezpieczeństwa, może słowa otuchy, może wiedzę, może uśmiech, a może coś zupełnie innego? Jedno jest pewne. Nasze emocje i czyny, to potężna energia, którą emitujemy i która zawsze do nas powróci ze zdwojoną siłą, czasami nawet w zupełnie nie powiązanych sytuacjach, dlatego warto pamiętać o tym, że jeśli czasami zrobimy coś bezinteresownego, tak prosto z serca, to sprawiamy radość nie tylko naszemu odbiorcy, ale i sobie samemu, gdyż energia naszych uczuć powraca do nas niczym bumerang.



wtorek, 28 maja 2013

Come back do szczepień...

Kochani! Zanim przejdę do esencji sprawy, pragnę Wam bardzo serdecznie podziękować za każdego maila i każdy komentarz, który dostaję. To niesamowite, że odkąd zaczęłam prowadzić bloga - 2 miesiące przed śmiercią Marysi, zdążyła ona sobie zjednać tak wielu ludzi, rozpalić tak wiele serc. I kiedy odeszła, ja po prostu nie mogłam przestać pisać. NIe wiedziałam co będę pisać na blogu, skoro Marysi już nie ma? Jednak czułam wewnętrzny obowiązek dzielenia się swoimi przemyśleniami. Choć minął miesiąc od odejścia mojej najdroższej perełki, to jej przyjaciele wciąż są przy nas. Dlatego dziękuję Wam kochani, za to że czytacie, że dzielicie się ze mną swoimi opiniami, to dla mnie bardzo ważne i cenne!
Dzisiaj za zgodą jednej z mam , chciałabym powrócić jeszcze na chwilę do sprawy szczepień - każdy kto nadal nie wie, jaką podjąć decyzję, musi przeanalizować ją z własnym sumieniem, ale może kolejna historia, pomoże Wam obiektywnie spojrzeć na problem, nie sugerując się tylko opiniami lekarzy.
Pani Monika pisze:
Całkiem przypadkiem (chociaż nie wierzę w przypadki) trafiłam dzisiaj na Pani bloga.
Popłakałam się jak bóbr...a sama nie miałam łatwego życia, jednak rozumiem Panią jako matka i z drugiej strony jako ktoś kto był chorym dzieckiem...
Pomimo tego, że w swoim życiu przeszłam bardzo dużo, urodziłam się jako bardzo zdrowe dziecko i taka byłam do 6 miesiąca to później ciągłe infekcje, zapalenia płuc, oskrzeli, operacja na płuca wynikająca z ciągłych infekcji, później operacja jedna, druga, trzecia na kręgosłup, a to z powodu tej operacji na płuco i powstałej blizny...jedno wielkie pasmo nieszczęść, lata spędzone w szpitalu z dala od rodziców bo tata pracował, a mama musiała zajmować się moim rodzeństwem, później ciągłe siedzenie w domu żeby ktoś mnie czymś nie zaraził, nauka w domu do szkoły średniej... Moje życie, zdrowie posypało się jak domino, dzisiaj już wiem, że jest to wynikiem szczepień które otrzymywałam jako dziecko i z każdym dodatkowym szczepieniem przeciw grypie byłam nieświadomie "dobijana" . Dziękuje Bogu, że dziś pomimo swojej przeszłości i latach ciężkiej walki, rehabilitacji, cierpień jestem kochana, mam męża, dwa cudne małe skarby oczywiście nie szczepione!
Proszę trzymać się swojego zdania co do szczepień bo jest to straszne zło.
Podziwiam Panią, jest Pani jak moja mama, która walczyła o mnie i wygrała tę walkę, Pani też wygrała, bo dała Pani Marysi swoje serce, miłość, całą siebie i kiedyś w niebie na pewno się spotkacie i będziecie razem!
Pozdrawiam Monika
Dziękuję za tego maila i jeśli Was coś trapi, może potrzebujecie pomocy merytorycznej, może jest ktoś, kto podobnie jak ja  potrzebowałam wielokrotnie wsparcia, proszę piszcie! Napiszcie do mnie maila, lub dodajcie komentarz odnośnie tego, jaki temat warto poruszyć, co Was zastanawia, martwi. Ten blog jest teraz zgromadzeniem przyjaciół Marysi i to właśnie dzięki niej świat staje się lepszy. Ja chętnie podejmę się każdego, nawet najbardziej trudnego tematu, i będę starała się ze wszystkich sił pomóc w rozwiązaniu Waszego problemu. Ponadto wiele z Was dzieli się ze mną własnymi przemyśleniami, dlatego wierzę, że każdy ma coś ciekawego do powiedzenia i na pewno znajdą się osoby chętne, które za moim pośrednictwem na blogu zechcą przyłączyć się do dyskusji.  Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i do usłyszenia;) Ania

 
                                               

poniedziałek, 27 maja 2013

MIesięcznica...

Tak, wczoraj minął miesiąc od pogrzebu Marysi. Pragnę podziękować każdemu, kto znalazł czas oraz miał taką możliwość by uczestniczyć we mszy świętej w intencji Marysi. Dziękuję także za piękne kwiaty, które Marysia dostała:) CHoć minął miesiąc, mnie wydaje się jakby to było wczoraj. Jednak zawsze, kiedy dopada mnie uczucie strasznego żalu i tęsknoty, mówię do siebie: nie jesteśmy swoim ciałem! Tak wiem to, potrafię tego doświadczać podczas medytacji. Niestety nie jestem jeszcze tak dobra, by potrafić je opuścić, ale potrafię tak głęboko się zrelaksować, że jestem jakby obserwatorem swojego ciała zupełnie go nie czując. To fantastyczne uczucie, które zaczęłam opisywać w kolejnej książce. Marysia zawsze mnie motywowała, a jej odejście dało mi porządnego kopniaka. Poza tym, że nadal chodzę na kurs j.angielskiego i na szczęście otrząsnęłam się, by niemal od razu po pożegnaniu Marysi tam powrócić, to kiedyś obiecałam sobie, że już żadnych więcej studiów! ani nauki!. A co chcę teraz zrobić? No właśnie, najpierw intensywny 3 dniowy kurs w Warszawie prowadzony przez mojego idola Harve Ekera, teraz siedzę codziennie i czytam, uczę się, zgłębiam tematy, które mnie interesują, to na dodatek wymyśliłam sobie znowu zdobycie certyfikatu coacha. Tak, to było od zawsze moje marzenie, w końcu w tym środowisku tkwię od lat. Odkąd pamiętam uczyłam koleżanki na podwórku, potem w wieku 10 lat w garażu taty, w końcu ukończyłam studia, zdobyłam kwalifikacje pedagogiczne i podjęłam pracę w charakterze nauczyciela. Ach, uwielbiałam tę robotę! Często powracam do niej we wspomnieniach z uśmiechem na twarzy. Międzyczasie zapragnęłam być wykładowcą akademickim i udało mi się ukończyć studia doktoranckie. Potem urodziła się Marysia i odkąd moją pracę doktorską rzuciłam w kąt na strych, tak leży tam do tej pory przykryta zapewne kilkoma centymetrami kurzu. Kiedy jechałam do Warszawy na szkolenie prosiłam Marysię o inspirację. Już w trakcie szkolenia stało się jasne, że chcę kontynuować dzieło. Dlatego postanowiłam robić w życiu to, co sprawia mi naprawdę wiele radości. Tak jak wspominałam organizuję grupę kilku rodzin na delfinoterapię w Turcji - więcej na ten temat w zakładce delfinoterapia oraz z uwagi na moje doświadczenia, dotychczasową pracę zawodową i pasję, marzę o tym, żeby pomagać ludziom w sposób profesjonalny. Dlatego podjęłam decyzję o zdobyciu certyfikatu akredytowanego coacha w oparciu o Certification Coaching Federation. Będzie mnie to kosztowało albo ukończenie kolejnych studiów, albo profesjonalnego kursu z egzaminem praktycznym na wizji. Ach, lubię ten dreszczyk emocji, chociaż miałam ich tak wiele w ciągu ostatnich kilku lat, że teraz powinnam odpoczywać. ALe ja nie umiem odpoczywać biernie. Nawet rano, kiedy piję kawę, czytam, słucham wywiadów, notuję, uczę się. Ciągle coś robię. Nie lubię nudy i bezczynności. Dlatego może moje życie jest pełne ekspresji i ciągłych wyzwań. Wierzę, że uda mi się zrealizować wszystkie moje cele i marzenia. Wiem, że będzie mnie to kosztowało sporo wysiłku, zaangażowania i pieniędzy. Ale znam to wspaniałe uczucie, kiedy czerpie się radość z tego czego się dokonało, a przede wszystkim wtedy, kiedy pokonaliśmy własny strach i uprzedzenia. Dlatego jestem absolutną zwolenniczką tego, żeby robić w życiu rzeczy, które robimy z sercem:)




Problemy to nieodłączny składnik życia..

Zdecydowanie przyjemniej jest pisać na temat osiąganych sukcesów i szczęścia, jakkolwiek je rozumiemy. Jednak problemy są środkiem do osiągnięcia sukcesu. No właśnie, dlaczego tak się dzieje? Zastanawiałam się nad tym, na ile jesteśmy w stanie przejąć kontrolę nad swoim życiem, a na ile zmuszeni poddać jego wpływowi? Jedno jest pewne, nie wszystko da się kontrolować. Nie mamy wpływu na każdy aspekt naszego życia, bo często jedna decyzja pociąga następną, ta jeszcze następną, i tworzy się szereg zależności, w który wpleceni są inni ludzie, bądź inne okoliczności. Dlatego próba przejęcia całkowitej kontroli jest ślepym zaułkiem. Czasami marnujemy zbyt wiele energii, by wyjaśnić niewyjaśnione, czy pojąć niepojęte. Mamy jednak szczególny dar, jako ludzie, jako byty w ludzkich ciałach, dar odkrywania siebie. A najgłębiej, najtreściwiej i w sposób najbardziej doskonały możemy odkrywać siebie doświadczając miłości. Cała nasza egzystencja ku temu zmierza. Dlatego człowiek często musi doświadczyć dualizmu przeciwstawnych wartości, jaką jest np miłość i samotność. Radość i złość, podekscytowanie i zobojętnienie. Jedno bez drugiego nie mogłoby istnieć. Bo jak moglibyśmy doświadczyć prawego, skoro nie znamy lewego? Życie to skomplikowana wycieczka, która pokazuje nam przeróżne jego oblicza. Pozwala nam dotknąć i spróbować tak wielu rzeczy. Czasami nas pieści, a czasami rani. Jednak cel tej podróży jest tylko jeden. Odkrywać siebie. Zdejmować kolejne warstwy łupin, by móc dostrzegać coraz więcej szczegółów. Dlaczego więc dotykają nas problemy, skoro ta podróż ma być fascynującą wycieczką  zmierzającą ku źródłu miłości? Otóż, każdy problem w naszym życiu, to szczebel drabiny, który pomaga nam wspiąć się coraz wyżej i wyżej. Każde zmartwienie to wyzwanie, które zmusza nas do kreatywności, do wytężenia umysłu i podjęcia próby skorzystania z naszych wrodzonych umiejętności, o których często zapominamy lub pamiętać nie chcemy. Każdy taki przezwyciężony problem, to siła napędowa naszego rozwoju. Każdy krok naprzód, to kolejny sukces, który rodzi następny sukces. Każde rozwiązanie, które uda nam się znaleźć udowadnia, że każdy problem jest tylko elementem składowym systemu zwanego życiem i każde nasze doświadczenie, czyni nas człowiekiem bogatszym i bardziej świadomym.  Odpowiedz sobie na pytanie czy chciałbyś, aby w życiu nie było żadnych problemów? Może odpowiesz TAK, ale zastanów się dogłębnie. Gdyby nie przykre sytuacje, które cię w życiu spotkały, może wyzwania, z którymi musiałeś się zmierzyć, może lęk przed rzeczami, których wcześniej nie robiłeś - czy gdyby nie to wszystko, co udało ci się dotąd pokonać, czy byłbyś w tym samym miejscu w którym jesteś dzisiaj? Czy mógłbyś powiedzieć, że osiągnąłeś jakiś sukces? Chyba nie, bo nigdy nie miałbyś odwagi ani motywacji, by dać z siebie coś więcej. Sukces jest wypadkową problemu i sposobu jego przezwyciężenia, a to z kolei siłą napędową naszego rozwoju. Każdy przezwyciężony problem jest sukcesem, który wzmacnia nasz mentalny mięsień. To powoduje, że stajemy się silniejsi, bardziej odważni, kreatywni, że odczuwamy potrzebę wyrwania się poza naszą strefę komfortu, przez co nasze życie staje się ciekawsze, pełne przygód, zaskakujących sytuacji. Nachodzi mnie taka refleksja, że życie bez problemów byłoby nudne, monotonne. Jeśli nie mielibyśmy przed sobą żadnych wyzwań, to nigdy nie bylibyśmy w stanie tak naprawdę poznać siebie, swoich możliwości, swoich słabości i zalet. Nigdy nie zaszlibyśmy nawet do miejsca, w którym jesteśmy dzisiaj. Dlatego bardzo ważne jest traktowanie problemu jako nowe wyzwanie, które ma nas wzmocnić, nauczyć, rozwinąć, pchnąć do przodu, zdobyć kolejny szczebel drabiny, aż w końcu będziemy na tyle wysoko, by dostrzec cały otaczający nas horyzont możliwości. Należy pamiętać, że sukces jak i porażka, to dwie strony tej samej monety. Gdyby dzieci miały w sobie tyle lęku przez porażką co dorośli, to prawdopodobnie nigdy nie nauczyliby się chodzić, bo po 10 potyczce i niepowodzeniu, poddaliby się. ALe dzieci na szczęście nie traktują problemu jako porażki, a wręcz odwrotnie, próbują tak długo, aż im się to uda. I wówczas wszystko, co niegdyś było trudne, zaczyna być łatwe i to jest ewolucja. Dobrym przykładem jest Edison, który zanim wynalazł żarówkę, popełnił 1000 pomyłek. Pytany o wielokrotne niepowodzenia, odpowiedział, że to nie są porażki, ale przykłady czego nie należy robić w procesie tworzenia żarówki. I on jest znakomitym przykładem tego, że każda porażka w efekcie jest fundamentem sukcesu.  Dlatego nie skupiaj energii na  rzeczach, których zmienić nie możesz, ale i nie zgadzaj się na rzeczy, które zmienić możesz! A najważniejszą sentencją jest życiowa mądrość, którą nosisz w sercu i która pomoże ci rozróżnić te dwie sfery. Zatem głowa do góry! Potraktuj problem jako element twojej układanki, który czyni cię człowiekiem bardziej świadomym, a dzisiejszy problem jutro stanie się fundamentem Twojego SUKCESU! :)

niedziela, 26 maja 2013

Dla mam...

Kochane Mamy!

Te starsze i te świeżo upieczone;) Życzę Wam mnóstwa radości z macierzyństwa, spełnienia zawodowego, uśmiechu i domu wypełnionego miłością. Wszystkim mamom, których dzieci odeszły, życzę spokoju ducha, anielskiej opieki cudownych dzieci oraz zrozumienia, że śmierć jest tylko przejściem ze stanu stałego w lotny, tak jak woda zmienia swe oblicza, raz jest płynem, raz lodem a potem parą , tak i dzieci nasze cudowne radośnie tańczą w obłokach, czekając cierpliwie na nas. Kochana mamo! uśmiechnij się:)

A Wam blogowi przyjaciele Marysi pragnę przypomnieć i zaprosić w poniedziałek 27 maja na godz 18 na mszę świętą w pierwszą miesięcznicę od pogrzebu Marysieńki. Msz św odbędzie się w tym samym kościele gdzie pogrzeb, przy cmentarzu Agrykola w kościele Wszystkich Świętych. Każdy kto ma ochotę i taką możliwość uczestnictwa w tej mszy św, serdecznie zapraszamy, rodzice Marysi.

sobota, 25 maja 2013

Jak poradzić sobie z przeszłością?

Zapewne każdy z nas ma zapisane w głowie wspomnienia, do których nie chce powracać. No właśnie, nie chce, ale te wspomnienia niczym natrętny intruz wciąż powracają, pukając do naszego serca. Ludzie czasami żałują tego, co zrobili, lub tego czego nie zrobili, mają wyrzuty sumienia, wciąż myślą o czymś, co się kiedyś zdarzyło. Na szczęście jest dość łatwy sposób, by radzić sobie z nieprzyjemnymi wspomnieniami.
Każdy z nas bez względu na wiek, ma bagaż wspomnień tych radosnych jak i tych smutnych. Aby zdiagnozować, gdzie leży przyczyna powracających wspomnień, należy zastanowić się i odpowiedzieć sobie na kilka pytań.
Przede wszystkim których wspomnień masz więcej, tych cudownych, przyjemnych, czy tych o których nie chcesz nawet pomyśleć? I nie chodzi tu o wspomnienia świeże, czy odległe. Zdarzenia, które wydarzyły się całkiem niedawno, są bardziej wyraziste, mocniej nas dotykają, ale to nie znaczy, że są gorsze w skutkach, od tych odległych. Których wspomnień masz więcej? Jaką podałeś odpowiedź? Tych zwyczajnych, pozytywnych z dnia codziennego, czy tych przykrych? Pokuszę się o stwierdzenie, że odpowiedziałeś, tak tych zwyczajnych, normalnych, raczej pozytywnych. Prawda? No dobrze, a teraz zastanów się co robiłeś wczoraj o tej porze? Czy już wiesz? Pamiętasz, czy musisz pogrzebać w szufladzie wspomnień, by sobie przypomnieć co robiłeś wczoraj o 16.43? Prawdopodobnie nie pamiętasz, albo musisz dać sobie trochę czasu, by zwyczajnie przywołać to w pamięci. No właśnie, nie uważasz, że jest to zastanawiające? Często nie pamiętamy tego co się zdarzyło wczoraj, czy przed godziną, (pod warunkiem, że była to normalna część naszego życia), a dokładnie pamiętamy sytuacje nawet sprzed wielu lat, które szczerze nas dotknęły. Wspomnienia są niczym film zapisany na taśmie i każde z nich ma swoją częstotliwość. Kiedy sięgamy pamięcią wstecz, to tak, jakbyśmy przewijali taśmę, by raz jeszcze odtworzyć jakiś kawałek. Jednak to co się wydarzyło minęło. Nigdy nie wydarzy się po raz drugi. Przeszłość nie istnieje jako taka, to tylko zapis, który nosimy niczym uśpiony wulkan, to zlepek obrazów, dźwięków i uczuć, które z biegiem czasu zmieniają swoje natężenie. Istnieje tylko tu i teraz. Przyszłość także nie istnieje realnie. Jest tylko w naszej wyobraźni. Nie możemy przecież zrobić niczego, co było wczoraj ani niczego co będzie jutro. NIe zgadzasz się ze mną? Dobrze, nie musisz, ale spróbuj wczoraj podnieść rękę, no podnieś rękę wczoraj!, albo spróbuj podnieść rękę jutro, no podnieś jutro. Czy możesz to zrobić? NIE!, bo to co było, już minęło, nie możesz zrobić z tym nic dzisiaj, ani nie możesz niczego zrobić naprzód. Możesz jedynie wyciągnąć wnioski z tego, co się zdarzyło. Kiedy rozmyślasz nad własnym życiem, nad tym wszystkim co dobre i co złe, często te rzeczy się równoważą, lub ciężko ocenić jest ich ciężar. Jednak zastanów się, czy chciałbyś być dzisiaj w innym miejscu swojego życia niż jesteś teraz? No właśnie, jak myśl  pojawiła się pierwsza? Bez względu na to, co odpowiedziałeś, wszystko, absolutnie wszystko, co miało miejsce w przeszłości doprowadziło cię do miejsca w którym jesteś dzisiaj. I możesz na to spojrzeć w dwojaki sposób. Możesz podziękować sobie i wszystkim zdarzeniom, które miały miejsce, bo dzisiaj jesteś szczęśliwym człowiekiem, może bardziej świadomym, może empatycznym? Albo możesz spojrzeć na siebie z pogardą, że ciągle tkwisz w tym samym miejscu. Od ciebie zależy, tak od ciebie!, czy będziesz widział szklankę wypełnioną w połowie wodą , jako do połowy pełną, czy w połowie pustą. Pamiętaj jednak jedną bardzo istotną rzecz, że w momencie, kiedy zaczniesz postrzegać trudne sytuacje z przeszłości jako baraż doświadczeń, jako światło w tunelu, które mimo wszystko doprowadziło cię na drugą stronę, kiedy zaczniesz dostrzegać w przeszłości swojego nauczyciela, to jest to moment, w którym dokonuje się przełom i  zaczynają się zmiany, ponieważ Ty sam, zaczynasz przyglądać się swojej przeszłości z innej perspektywy. Kiedy zrozumiesz, że ból, który nosisz w sobie związany z twoją przeszłością rani TYLKO! CIEBIE!, właśnie, tylko ciebie, kiedy już to zrozumiesz, to pojmiesz, że nie ważne jest to, skąd przyszedłeś, ale dokąd zmierzasz. I że tylko od ciebie zależy, czy będziesz w stanie uwolnić negatywne emocje. (mi pomaga ćwiczenie, które opisałam wczoraj na blogu - w poście pod tytułem Nie zamiatajmy problemów pod dywan). Niezwykle ważne jest umiejętne uwolnienie się od negatywnych emocji, które są niczym trucizna, którą pijemy, jednocześnie oczekując, że to ktoś inny zginie!. Nie, nasze negatywne emocje, wspomnienia ranią tylko nas! Przecież ktoś inny patrzy na to zupełnie inaczej, zupełnie odmiennie odbiera nasz punkt widzenia. Dlatego zachęcam Cię, ćwicz uwalnianie negatywnych emocji, by oczyszczać umysł i regenerować ciało. A zrozumiesz, że przeszłość nie jest równa przyszłości. Gdyż decyzje na temat przyszłości zawsze podejmujesz w chwili obecnej, TU i TERAZ. Przeszłe sytuacje mają nas czegoś nauczyć, ale i uświadomić, że przed nami wciąż jest czysta karta życia, o której to my decydujemy w jaki sposób zostanie zapisana. Niezwykle pomocne jest świadome skupianie się na teraźniejszości, oraz tym, jakich rezultatów naszych obecnych działań oczekujemy w przyszłości. To napełni nas pozytywną energią i pomoże zgładzić każde negatywne wspomnienie z przeszłości. Powodzenia!

piątek, 24 maja 2013

Wspomnienia....



Codziennie, kiedy idę spotkać się z Marysią przypominają się chwile, które żadnymi siłami woli nie dają się wypędzić z moich wspomnień. Wciąż brzęczą mi w uszach prześliczne kołysanki, które niestety już zawsze będą kojarzyły mi się z ostatnim pożegnaniem Marysi. Tęsknię za nią bardzo  a jednocześnie jestem wdzięczna Bogu, że wysłuchał moich próśb i oszczędził Marysi cierpienia. To takie sprzeczne uczucia ogromna rozpacz i żal po stracie najukochańszego dziecka i dziękczynienie za ukrócenie cierpień. Życie to skomplikowana łamigłówka, dlatego cieszmy się chwilą. Szczęśliwy ten, kto kocha jak szalony, szczęśliwy, kto potrafi tańczyć na ulicy, szczęśliwy ten, kto kocha życie, bez względu na to, czy spełnia ono jego oczekiwanie. Dzisiaj odeszło kolejne dziecko - niespełna roczny chory chłopczyk Krzysiu. Jego rodzice stoją przed wieloma jeszcze wyzwaniami. Marysiu, zaopiekuj się proszę tym chłopcem, zabierz go na swoje łąki, przytul i pokaż jakie życie aniołków jest piękne. Niech wspiera swoich rodziców, którzy rozpaczają rozstanie. On już nie cierpi... Jest szczęśliwy, tak jak Ty, kochanie. Jeszcze raz dziękuję ci córeczko za to piękne serduszko sprzed kilku dni:)

Wróćmy jeszcze do sprawy szczepień

Kochani, sporo osób pyta mnie o zdanie w sprawie szczepień dzieci.
Ja chciałabym jeszcze raz powiedzieć, że ja osobiście jestem przeciwna szczepieniom z różnych względów, ale ta decyzja pozostaje zawsze po stronie rodzica. Jeżli wahacie się czy szczepić wasze dziecko, czy nie, to tak sobie pomyślałam aby skonsultować ten problem z jakimś specjalistą, może neurologiem dziecięcym - jak on to postrzega, może z jakimś chemikiem? Przecież można wyszukać skład szczepionki na daną chorobę w internecie i skonsultować to z kimś, ale nie z pediatrą! Każdy pediatra powie, że to jest super bezpieczne, bo jego obowiązkiem jest zaszczepić dziecko. I tak jak przetaczałąm kiedyś w jednym z postów, kiedy poruszaliśmy temat szczepień- słowa znanej mi neurolog z Gdańska z Akademii Medycznej Pani Marii Mazurkiewicz na podstawie artykułu z gazety Nieznany Świat. Częściej szczepią się pediatrzy, rzadziej neurolodzy - pierwsi częściej obseruwją skutki choroby, drudzy - skutki szczepień. W mojej klinice nie zaszczepił się ani jeden lekarz. Pediatrzy, którzy do nas trafiają, też zmieniają zdanie. Uważam jednak, że do szczepienia, należy podchodzić indywidualnie". Kochani, przytoczę wam jeszcze słowa mojej koleżanki, która ma również dziecko chore, uszkodzone, z grupy ryzyka. Przeczytajcie jej opinię:
Nie jestem pewna, czy będę Ci w stanie pomóc, bo nie ufam absolutnie żadnym szczepionkom oraz absolutnie nie czuję się żadnym autorytetem w tej sprawie. Moim zdaniem szczepionki są szkodliwe i niebezpieczne i mówię to nie jako autorytet, tylko jako matka. Stwierdzenie pana z sanepidu, że szczepionki są bezpieczne świadczy wyłącznie o jego ignorancji, bo ich bezpieczeństwa jeszcze nikt nie udowodnił! Fakt, Thimerosal powoli zostaje wycofywany ze szczepionek, ale co z tego, skoro oprócz rtęci zawierają one mnóstwo innych składników, konserwantów, choćby aluminium, które również jest toksyczne. Oprócz konserwantów są tam także substancje czynne, np. żywe wirusy zawarte w szczepionce, które są ogromnym obciążeniem dla organizmu dziecka. Moim zdaniem nie ma bezpiecznej szczepionki, dlatego absolutnie żadnej nie jestem w stanie Ci polecić.
Nie zrozum mnie źle, ale ja nie mogę powiedzieć Ci, że np. szczepionka X będzie bezpieczna dla Twojego dziecka, bo tego po prostu nie wiem. To, że jakaś szczepionka nie wywołała powikłań u mojej córki,  nie oznacza, że ich nie wyoła u innych dzieci. Każdy organizm przeciez jest inny i każdy reaguje inaczej. Gdyby szczepionka, którą Ci polecę wywołała u Twojego dziecka powikłania, to ja nigdy w życiu bym sobie czegoś takiego nie wybaczyła.  Absolutnie nie jestem w stanie ręczyć za bezpieczeństwo żadnej z tych szczepionek, zwłaszcza, że ostatnio moja córka dostała silnego ataku epilepsji, którego o mały włos nie przypłaciła życiem. Epilepsja nie została zdiagnozowana i lekarze nie znają jej podłoża - kto wie, czy do jej wywołania nie przyczyniły się właśnie te nieszczęsne szczepionki?
Ja mam na szczepienia jedną radę - staram się maksymalnie opóźnić je w czasie. Nie szczepię też szczepionkami skondensowanymi typu kilka w jednym - zawszę szczepię tylko po jednym wkłuciu w odstepach minimum 2-tygodniowych. Córka do tej pory miała bardzo mało szczepień, a po ostatnim napadzie epilepsji reszczta szczepień została wstrzymana do odwołania. Wcześniej już zrezygnowałam całkowicie ze szczepienia przeciwko MMR (odra, świnka, różyczka), gdyż jest to najniebezpieczniejsza ze wszystkich szczepionek.
Inny przykład mojego kolegi z dawnych lat z klasy Dariusza CH, który wyraził zgodę na przytoczenie jego słów:
Posłuchajcie:

--> Opowieść o swojej siostrze zacznę od tego , że urodziła się jako zdrowa, pełna życia dziewczyna.
W wieku 4 lat rodzice zgodnie z harmonogramem po skończonej pracy pojechali do przychodni zaszczepić na odrę , swoją pierworodną córkę. Siostra w wieku 7 lat normalnie poszła do Szkoły, uczyła się nie źle. W wieku lat 12 siostra zaczęły się problemy z pisaniem, czytaniem, pogarszające się oceny w szkole. Rodzice dostali skierowanie dla córki na badania do szpitala w Elblągu, nasi elbląscy lekarze nie za bardzo wiedzieli o co chodzi więc wysłali siostrę do Akademii Medycznej w Gdańsku na Oddział Psychiatrii, gdzie nie znaleziono objawów dla choroby psychiatrycznej sugerując wysłanie siostry do Instytutu Neurologii w Warszawie.
W Instytucie Neurologii w Warszawie rozpoznano chorobę, była to choroba powikłaniowa po wszczepieniu przeterminowanej szczepionki na odrę i przedostaniu się do płynu mózgowo - rdzeniowego. Pamiętam ten dzień kiedy mama przyjechała z Instytutu z tymi wieściami, była załamana , zrozpaczona nie dawano złudzeń -  choroba jest śmiertelna nie do wyleczenia.
Walka o każdy dzień życia była batalią, w pierwszym roku choroby siostra przestawała chodzić, więc rodzice podjęli starania oto by mogła dokończyć chociaż podstawówkę, nauczyciele przychodzili na indywidualne nauczanie. W Warszawie w czasie pobytu w Instytucie spotkaliśmy Inne dzieci z tą samą chorobą co siostry, między innymi Wioletę z Młynar czy Filipa z pod Gorzowa Wielkopolskiego.
Lek, który dawał jako takie powstrzymywanie choroby w Polsce był  tylko w obrocie szpitalnym, rodzice nie chcąc żeby siostra była cały czas w szpitalu, znali człowieka, który maił rodzinę na Łotwie, i ten lek można było kupić w aptece, a więc staraliśmy sięo dolary,  i wysyłaliśmy do rodziny tego człowieka a oni te leki przysyłali.
Siostra po dwóch latach choroby zaczęła tracić mowę, niestety robić pod siebie, a więc nie chodziła, nie mówiła, choroba zaatakowała półkulę mózgu odpowiedzialną za funkcje ruchowe. Palce u rąk zaczęły się zginać w zaciśniętą pięść. Zaciśniętą pięść otwierała się tylko wtedy gdy pies polizał po dłoni.
Dalsze lata choroby to była kompletna męczarnia zaczęły się coraz częstsze wizyty w szpitalu, operacja na ropień zębowy, a na w końcówce życia karmienie sondą , bo siostra dostawała bólów brzucha z potwornym krzykiem z bólu. Walka z chorobą po szczepionce odry trwała 7 długich lat, długich bo dzięki nam siostra miała komfort psychiczny , który dawał dużo jak w każdej chorobie.
Inne dzieciaki między innymi Wioletta czy Filip umarli po 2 , 3 latach tego choróbska, więc mamy tylko tę jedyną satysfakcje że robiliśmy wszystko, żyła jak najdłużej.

-->
Kochani, chyba nie muszę nic więcej dodawać? Znam jeszcze sporo takich dzieci, ale nie o to chodzi, by przytaczać te przykłady. Znam także sporo dzieci , które po zaszczepieniu są zdrowe. Mój syn jeden i drugi był szczepiony do momentu, aż urodziła się Marysia i otworzyła mi zamnknięte dotąd na wiele spraw -  oczy. Ja nie szczepię, bo nie mam pełnej i rzetelnej informacji ani żadnej osoby z personelu medycznego, która poświadczyłaby mi, że dana szczepionka jest w 100% bezpieczna.
Kochani jest strona internetowa STOP NOP czyli stop niepożądanym odczynom poszczepiennym - poszukajcie i internecie, jest tak obszerna wiedza, forum dla rodziców, możecie napisać maila, zapytać o swoje wątpliwości. Pamiętajcie! Każdy musi podjąć decyzję indywidualnie, taką, jaką podpowiada mu serce!, nie rozum, bo rozum jest zwodniczy i patrzy na wiele spraw bardzo powierzchownie. Serce to mieszkanie dla duszy, która jest znacznie mądrzejsza od rozumu. Słuchajcie głosu swojego serca. :) Pozdrawiam was serdecznie Ania

ps. Jeśli jesteś rodzicem i chciałbyś, aby twoje dziecko przeżyło niezwykłą przygodę z delfinami, bez względu na to, czy jest to dziecko chore, czy zdrowe, to przeczytajcie krótką informację, którą zamieściłam  w zakładce Delfinoterapia:)







czwartek, 23 maja 2013

Nie zamiatajmy problemów pod dywan

Jeżeli jakieś sprawy idą nie tak, nie udawajmy, żeę ich nie ma, że złość przejdzie sama, nie! nie przejdzie, nie zamykajmy się w sobie. Jeżeli czujesz złość, jesteś wściekły, to pozwól tym emocjom zaistnieć, staraj się je rozpoznać i daj im upust. Bardzo ważne jest, by dawać upust swoim emocjom, t tym pozytywnym, jak i tym negatywnym. Jeżeli jesteś szczęśliwy, krzyczysz, skaczesz, wymahujesz rękoma, kipisz cały i pragniesz wykrzyczeć swoje szczęście całemu światu. Nie ma wówczas dla ciebie rzeczy niemożliwych i cały świat widzisz w różówych barwach. Inaczej jest jednak, kiedy dopada nas smutek, zwątpienie, żal, złość, czy nawet rozpacz. Te emocje także muszą znaleść swoje ujście. Dlatego pozwól sobie na płacz, a nawet na krzyk, ale zanim to zrobisz, usiąć wygodnie, odpręż się, zamnkij oczy.Przypomnij sobie sytuację, kiedy czułeś się źle, zastanów się, dlaczego tak się czułeś, nazwij te emocje, staraj się znaleźć miejsce w swoim ciele, gdzie one są zlokalizowane, nazywaj każdą z tych emocji po kolei, np czuję ogromną niemoc, bo wszystko co robię w pracy  nie idzie, tak jak powinno,  nie ma rezultatów, straciłem motywację..itd... Nazwij to uczucie, np bezsilność, staraj je w sobie zintensyfikować, poczuj je najsilniej jak potrafisz, jeśli poczujesz łzy spływające ci po  policzku, to dobrze, skup się tylko na tym gdzie to uczucie jest umiejscowione, czy czujesz je w okolicy brzucha, może gardła, może w okolicach mostku, a może zupełnie gdzie indziej. Dotknij to miejsce, jeszcze raz poczuj najsilniej jak potrafisz to uczucie , poczym weź głęboki wdech i podczas wydechu wyrzuć je z siebie z całych sił! krzycz, rycz, rób wszystko, na co masz ochotę płacz, skacz, wrzeszcz, do ostatniego tchu wyrzuć z siebie całe to uczucie. Kiedy to zrobisz, pomyśl o innym uczuciu, które cię trapi, ponownie je nazwij, np czuję stach przed.... albo nienawidzę mojego szefa bo.... Kiedy nazwiesz już to uczucie, staraj się ponownie odnaleźć je w swoim ciele, dotknij tego miejsca, zintensyfikuj je najsilniej jak możesz, weź głęboki wdech i wykrzycz je z siebie!, Jeśli twoje ciało chce krzyczeć, zró to, jeśli płakać zró to , jeśli walić pięścią w stół, zrób to, zrób wszystko, na co masz ochotę, jaką czujesz potrzebę, by wyrzucić z siebie te wszystkie negatywne emocje. A kiedy już to zrobisz, podziękuj sobie, że to zrobiłeś, że odnalazłeś w sobie to uczucie pozwoliłeś mu odejść. Zaobserwuj jak czujesz się teraz? Czy jest ci lżej? Może poczułeś ulgę, wybaczenie, wewnętrzny spokój? Podziękuj sobie za to.
To proste i bardzo wartościowe ćwiczenie, którego celem jest zrobienie miejsca na toksyczne emocje i umiejętność radzenia sobie z nimi , właśnie za pomocą naturalnego pozbycia się z ciała. Dlatego ja często, kiedy jestem zła, bądź mój synek ma focha i jest na coś wściekły, mówię mu, płacz, możęsz być zły, to naturalne. Możesz tupać i krzyczeć, wyrzuć z siebie tę złość, jednak pamiętaj, aby nie krzywdzić prz tym innych ( mówie mu to, kiedy np ma focha na mnie i częstuje mnie szturchańcem) . Mówię, mu: Marcinku, to mnie boli. Uderz w poduszkę, skacz, wal pięścią w łóżko, tupaj, płacz jeśli chcesz, ale nie rób krzywdy innym.
To bardzo ważne, bo wówczas uczymy nasze dzieci, że bezsilność jest tylko pozorna i zawsze można znaleźć wyjście z każdej sytuacji, a jeśli nie ma wyjścia na początku, to się to wyjście robi. Najgorsze i najbardziej toksyczne dla nas jest duszenie w sobie emocji. DLatego nie mów synowi, nie płacz, chłopcy nie płaczą, bo takimi słowami nieświadomie robimy dzieciom krzywdę, a złe emocje które nosimy w sobie, zniekształcają obraz reczywistości;)

środa, 22 maja 2013

Wspaniali ludzie....

Dzisiaj napisała do mnie jedna z wielu mam, która walczy jak lwica o swoje dziecko. Mama dziewczynki napisała min.:  Tak bardzo podziwiam Cię, że tak sobie radzisz.... Wiesz,że Marysia byla z wami po coś... To dzięki Niej niesiesz pomoc innym. To piękne. Ja zupełnie nie potrafię się odnaleźć... Zbugiłam gdzieś sens... Zgubiłam wiarę... jest mi źle...
Milenka jest pacjentem Pomorskiego Hospicjum Dla Dzieci. Jesteśmy w domku dzięki nim. Milenka powoli gaśnie, Jest coraz słabsza. Tak strasznie chuda... Wyniszczona chorobą do cna... Cierpi.Wiem że przyjdzie dzień w którym odejdzie... A ja nie potrafię powiedzieć "Idź córeńko, tam będzię Ci dobrze...." Tak bardzo chciałabym się tego nauczyć... Pomóc jej odejść..... Czy za bardzo ją kocham? "
Takie i podobne maile dostaję niemal codziennie. To wspaniałe, że chcecie się zmną podzielić waszymi zmartwieniami. To rzeczywiście bardzo trudne, powiedzieć dziecku idź, możesz odejść, zgadzam się na to. Te słowa wydają się grzeszne, niemoralne, straszne, niczym wyrodne rodzicielstwo, ale to właśnie one są dowodem wielkiej bezwarunkowej miłości. 4 lata i 9 miesięcy trwała codzienna walka o życie i zdrowie mojej córeczki. Teraz trwa walka z tęsknotą, przeogromnym brakiem i pustką w domu, pomimo, iż jest w nim gwarno, gdy jesteśmy wszyscy razem. Każdego dnia jestem u Marysi i stojąc nad jej grobem - rozmyślam. Świadomość, że ona jest tuż obok, 2 metry pode mną, a ja nie mogę jej przytulić, powoduje straszny ścisk serca. Ale kiedy obejrzę nagranie w telefonie, bardzo krótkie, z ostatniego pobytu w szpitalu, zrobione 1 kwietnia w dniu Wielkanocy, to widzę ją żywą, ale nieobecną, słyszę jak z trudem oddycha, pomimo stale podłączonego tlenu, jak cierpi. SKolioza, która niestety narastała, powodowała obciążenie organów wewnętrznych, sprawiała jej ból i niewygodę, nie mogła leżeć na wznak, bo zawsze samoczynnie jej ciałko skręcało się w tę samą stronę. Pamiętam, jak płakała podczas rehabilitacji, jak nielubiła, kiedy ją przebierałam, bo spastyczne rączki dawały o sobie znak przy każadej z tych czynności. Kochałam i kocham ją ponad wszyskto. Kiedy po raz pierwszy usłyszeliśmy od lekarzy, że ona może nie przeżyć, nie dawałam wiary, nie byłam w stanie nawet dopuścić tej myśli, moja ogromna miłość i oddanie córeczce nie pozwalało mi nawet w ten sposób pomyśleć. Byłam gotowa nie przespać żadnej nocy, by móc być przy niej i tak bywało, byłam gotowa nauczyć się wszytkiego, wszelkich czynności pielęgnacyjnych, by móc być z nią razem w domu i tak też było. Byłam gotowa na wszystko, absolutnie wszystko, by walczyć o jej zdrowie i życie. Ale wiesz, pewnego dnia zrozumiałam, że nie o to chodziło, że to było tylko kierunkiem w którym zmierzałam, ale cel, był zupełnie inny. Ostatni rok jej życia odmienił mój cały światopogląd. Zrozumiałam, że to nie żadna kara, a wręcz przeciwnie, to błogosławieństwo, dar Boży, który dostałam. To ona komunikując się ze mną w najpiękniejszy sposób, w sposób, w jaki komunikuje się znami tylko Bóg, to ona nauczyła mnie słuchać duszą, zamknęłam uszy i otworzyłam serce, w którym są zawsze najwłaściwsze odpowiedzi i rozwiązania, ten język Boga  - to emocje!
I wtedy zaczełam pisać, a w zasadzie przepisywać co wcześniej notowałam i tym sposobem przytrafiła mi się ksiażka, która daje odpowiedzi na pytania, których poszukiwałam i których poszukuje każdy cżłowiek zmierzający się z cierpieniem. Wiesz, nie ma jednej recepty na szczęście, bo czymże jest szczęście- czymś innym dla mnie i dla ciebie, ale dopóki będziemy postrzegać szczęście warunkowo - uzależniając je od czynników zewnętrznych, takich jak samochód, dom, dobra praca, zdrowe dzieci, to nigdy ale to nigdy nie będziemy szczęśliwi. Bo kiedy nasze auto trafi do mechanika, albo strracimy pracę - to tracimy nasze szczęście. A szczęście jest w nas wewnątrz, głęboko, przecież życie to przygoda, która niegdy się nie kończy i mamy wiele ścieżek do wyboru - (pisałam o tym wczoraj), i tylko od nas zależy jaką z nich wybierzemy. Ja chcę być szczęśliwa gdziekolwiek jestem i nie ważne, czy ludzie na mnie patrzą, bo mam (miałam) odmienne powykręcane dziecko, nieważne, czy oni odczuwali litość, czy pożałowanie, czy uważali, że jestem nieszczęśliwa. To nie ma znaczenia, ja zawsze chciałam być szczęśliwa, odkąd Marysia mnie tego nauczyła. Jest kilka pewnych technik, które stosuję i które pomagają mi w przezwyciężaniu bólu, lęku , strchu, tęsknoty i tych wszystkich uczuć , które dopadają mnie przecież każdego dnia. Jestem takim samym człowiekiem jak każdy z nas, mam te same emocje, zmartwienia, oczekiwania, marzenia, każdy z nas chce być szczęśliwy, ale jeśli nie zrozumiemy, że szczęście jest nawykiem!, który w odpowiedni sposób musimy wprowadzić do swojego życia, i któego musimy się uczyć, to nigdy nawet gdy osiągną szczęście, gdy będzie tuż obok, to nie będą w stanie go nawet rozpoznać. Dlatego książka, którą napisałam językiem serca, ręką Marysi, pozwala na wprowadzenie do zrozumienia, którego ja doznałam i którym pragnę się podzielić. Piszę kolejną książkę, w której zamierzam przedstawić absolutnie wszystko krok po kroku jak być szczęśliwym mimo wszystko. Chcę przekazać swoje doświadczenie, co mi służyło i z czego nadal korzystam, co na czym należy się skupić, bo to jest kwintesencja szczęścia, tam gdzie płynie uwaga, płynie też energia, i dopiero wówczas pojawiają sie rezulataty. Ach, długo możnaby było o tym pisać, dlatego postanowiłam kontynuować dzieło, chcę wspierać rodziny, które są w podobnej sytuacji, które zmierzyły się z cierpieniem, życiową traumą, chorobą, nieszczęściem. Chcę opowiadać i nauczyć ich jak żyć, co robić, jak się nie poddawać. Dlatego po wakacjach planuję rozpocząć cykl spotkań, nieodpłatnych, byo móc podzielić się tym wszytkim. Zapraszam Was wszytkich na spotkanie ze mną, które odmieni wasze życie, tak jak odmieniło moje.

wtorek, 21 maja 2013

Mów głośno o swoich uczuciach

Tego ranka, gdy ONA odeszła
nie było mnie tam
Ne zdążyłam jej powiedzieć,
co mówiłam, gdy szła spać
Mówcie na głos swoim dzieciom
mówcie to wyraźnie
że są dla was darem Bożym
po wszelaki czas
mówcie KOCHAM tak otwarcie
by słyszał  was świat
bo gdy czas nam oczy zamknie
 już nikt nie usłyszy nas
CHoć codziennie powtarzałam
setki razy :kocham cię!
dzisiaj tylko echo słyszy ciche brzmienie głosu
bijących nadal serc
choć tuziny  pocałunków me usta oddały
wciąż spragnione  jej słodyczy
w płatkach róż zostały
choć w cierpieniu dusza tonie
w sercu głos jej szepce
nie płacz mamo,
ja u bram niebieskich tańczę
i macham do CIebie!



Życie to przygoda....

Tak, zdecydowanie, życie to przygoda, to podróż,  którą każdy z nas musi przebyć w wybrany przez SIEBIE sposób. Mamy wiele możliwości, wiele dróg, mnóstwo rzeczy do odkrycia i ścieżek, na które możemy wkroczyć. Może to być przyjemna przechadzka po ścieżce usłanej miękką, soczystą trawą, po której z radością będziemy spacerować, obserwując bogactwo roślinności i barw przecudnych rozpościerających się wokół kwiatów. Możemy spacerować tą ścieżką z lekkością, w podskokach i z rozkoszą stawiać bose stopy na miekkim dywanie pachnącym kwiatami i wionią ziół. Możemy podziwiać mijające nas motyle, owady i rozśpiewane ptactwo. Możemy śpiewać w rytm muzyki naszej duszy i napawać serce radością, z przeżywanej chwili, zupełnie nie zważając na to, co czeka nas dalej. Możemy też wybrać inną ścieżkę, która również spełni swoje zadanie - przeprowadzi nas przez życie, możemy wybrać ścieżkę kamienistą, betonową, która w rozgrzanym słońcu będzie palić nasze stopy, możemy wędrować po bruku, potykajać się co chwilę i raniąc stopy, możemy widzieć wokół odległy  horyzont, lub ogromne skaliste góry, które z każdym naszym krokiem zdają się zmierzać w naszym kierunku, wrastając w chmury. Możemy wybrać jeszcze inną ścieżkę, albo obie na raz. Możemy wędrować przez soczyste łąki, ale mimo to, doszukiwać się chwastów, które mogą poranić nasze stopy, możemy ogdaniać owady w obawie, że użądli nas pszczoła, możemy wypatrywać chmur i zastanawiać się, gdzie znajdziemy schronienie podczas burzy?.
Możemy  jednak przemierzać brukiem, a mimo to,  z radością podziwiać napotkane źbło trawy, której udało się przedrzeć przez ściskające ją kamienie. Możemy radować się słońcem, które nas ogrzewa i choć wędrujemy kulejąc, możemy zamknąć oczy i wsłuchać się w odgłosy otaczającej nas natury. Możemy napełnić piersi powietrzem i wędrować dalej z pewnością w sercu, że następny odcinek ścieżki zachwyci nas czymś większym niż źdźbło trawy, że ujrzymy kwiat, poczujemy jego zapach rozkoszując nasze zmysły.
Rozumiesz o czym mówię, prawda? Rozumiesz tak?
Więc już wiesz, że niezależnie od tego, na któej z gróg się znajdziesz, tylko Ty decydujesz w jaki sposób ją przemierzysz. Tylko Ty decydujesz o tym co piękne, co wartościowe, o tym , z czego czerpiesz radość. Nie zważaj na to, co będzie jutro, bo jutro może nigdy nie nadejść! Żyj, raduj się, wybieraj dla siebie tylko najlepsze, co życie ci daje. W każdej sekundzie życia dawaj z siebie więcej, niż myślisz, że możesz dać, wspinaj się coraj wyżej, bo wszystkie marzenia są tuż obok Ciebie! Wszystkie odpowiedzi zależą od CIebie! Zobaczysz kwiat, czy ujrzysz w nim chwast?  Weź więc w życie swoje ręce, nie mów, że już taki los! NIe wyczekuj rzeczy, które mogą się nigdy nie zdarzyć!

poniedziałek, 20 maja 2013

Nowe refleksje

WItajcie kochani!
NIe było mnie na blogu przez weekend, ale ten weekend zapewne wniósł wiele ppzytywnej energii w moje życie. Jeśli czytaliście inne zakładki na blogu i postym to wiecie, że uwielbiam medytować i do momentu śmierci Marysi robiłam to codziennie. Potem było trochę ciężkich chwil, trudnych, z którymi musiałam się zmierzyć, przełamać swój strach, i tak jak napisałam w wierszu dla Marysi :" Biała róża" - , musiałam i muszę iść dalej, nie wolni mi stać, zatrzymać się i płakać. Ona nie tego by chciała. W ten weekend zrozumiałam bardzo wiele rzeczy. Odnalazłam swoje przeznaczenie. Wiem, jaki sens miało pojawienie się Marysi na świecie, ale i jaki miało jej odejście. Marysia była i nadal jest moim nauczycielem. To ona przekazała mi wiedzę, której nie byłabym w stanie nauczyć się w żadnej szkole. To ona doświadczyła mnie jednocześnie wzbogacając mój umysł i serce o największy ładunek energii życia. To ona pozwoliła mi odkryć tajemnicę szczęścia, którą opisałam w mojej książce :"Życiowa zwrotnica". Marysia nadal mnie uczy, wczoraj kiedy powróciłam do medytacji, wiedziałam ją, czułam i rozumiałam. Jestem szczęśliwa i pragnę dzielić się tym szczęściem. Zrozumiałam, że caly potencjał tkwi we mnie, że mogę zrobić abolutnie wszystko i osiągnąć sukces. Jest kilka bardzo ważnych rzeczy, o których trzeba wiedzieć. Nigdy bym ich nie poznała, gdybym nie posiadła wiedzy w tym zakresie, niegdy bym tego nie potrafiła, gdyby Marysia nie przyszła na świat. Wiem, jak być szczęśliwą, pomimo wielu barier w życiu, wiem, jak radzić sobie z cierpieniem i chociaż są chwile, kiedy to ono ma nad nami przewagę, to tak naprawdę to tylko chwile, kiedy wraz z naszymi łzami, oczyszcz się nasza dusza. To też jest potrzebne, ale teraz, kiedy dałam upust temu uczuciu, kiedy zrozumiałam, że absolutnie każdy może i powinien być w życiu szczęśliwy, to pragnę śię tym z Wami dzielić. Będę starała się systematycznie zamieszczać cenne uwagi, które pomogą Wam radzic sobie w trudnych sytuacjach. Nie mogłabym tego robić, gdybym nie wiedziała jak, gdybym nie miała tej wiedzy, tego doświadczenia, nie mogłabym powiedzieć, wiecie, dajcie spokój to nic takiego, macie chore dziecko, a może pochowaliście dziecko, a może cierpicie na przewlekłą chorobę, a może borykacie się z innym duszącym Was problemem? - nie mogłabym powiedzieć, nie martw się wszystko będzie dobrze! Bo bym kłamała, bo nic nie będzie dobrze, chyba, że to wy zdecydujecie inaczej! To może wydawać się teraz zagmatwane, ale przy naszych kolejnych spotkaniach będe po kolei analizować myśli i powiem Wam co dokładnie musicie robić, aby być szczęśliwą! Wiecie, to niesamowite, ale kiedy spotykałam różnych ludzi, w różych miejscach Polski, świata, w różnych okolicznościach, nigdy nie narzekałam, starałam się zawsze robić dokładnie to, czego chcę Was nauczyć, co chcę Wam przekazać, abyście i wy mogli czuć się szczęśliwi. Wiecie co wtedy się działo, w tych różnych miejscach? , wiecie co ludzi mi mówili, kiedy dowiedzieli się, że mam takie dziecko jak Marysia? To wyglądało mniej więcej tak.: stawali jak wryci na kilka sekund, ich oczy gwałtownie się uwypuklały, usta delikatnie rozwierały się samoczynnie, i kręcąc głową z niedowierzaniem mówil: "Ty masz tak bardzo chore dziecko i potrafisz być taka szczęśliwa? Jak ty to robisz, że wciąż się śmiejesz, że jest w tobie tyle energii? A wiecie co ja mówiłam? - dziękuje, dziękuje Ci za te słowa, to bardzo miłe i bardzo wartościowe dla mnie. Ludzie ci niedowierzali. że potrafię się bawić, śmiać, pracować, robić wszystko, na wszyskto znajdować czas i jeszcze dzielić się swoją energią z innymi. Tak, zawsze to chciałam robić, dawać z siebie wszystko, ale odkąd pojawiła się Marysia, zrozumiałam, że to ja muszę nauczyć się od niej bardzo wielu rzeczyi wiecie co? Przeszłam przez ten maraton, skończyłam tę szkołę przetwania, a jej odejście uświadomiło mi, że ona wykonała swoje zadanie, nauczyła mnie jak żyć szczęśliwie, jak się nie poddawać, jak czerpać radość z każdej sytuacji, jak odnaleźć swoje przeznaczenie , nauczyła mnie tego wszystkiego, poczym odeszła. Odeszła po to, abym teraz ja przekazywała tę naukę dalej, abym to ja wspierała innych ludzi i pomagała im żyć szczęśliwie i właśnie to zamierzam w życiu robić.
Kocham was wszystkich, bo macie wielkie serca przepełnione miłością i empatią! :)

czwartek, 16 maja 2013

Zapowiada się pracowity weekend

W nocy wyruszam do Warszawy, na zaplanowane znacznie wcześniej szkolenie biznesowe.  Wierzę, że będzie to niesamowite przeżycie i być może to właśnie tam najdzie mnie olśnienie i Marysia podpowie mi czym powinnam się w życiu zająć. Choć na razie nie myślę o pracy zawodowej, przynajmniej przez najbliższe letnie miesiące, to wkrótce będę musiała na nowo ułożyć sobie życie. W końcu rzeczy , któymi się zajmowałam dotychczas, były bardziej związane z pielęgniarstwem, niż moim wyuczonym zawodem. Nie wiem, czy będę miała dostęp do internetu i czy czy znajdę czas, bo jest to 3 dniowe intensywne szkolenie biznesowe, w godzinach od 8 -23 , a w niedzielę kończy się o 20 i jeszcze będzie nas czekać powrót autem do domu. Oczywiście jak tylko będę mogła, będę pisać chociaż krótkie posty. Pozdrawiam Was serdecznie

Wizyta w sanepidzie odhaczona..

Ja też nie wiem od czego zacząć. Bardzo dziękuje za przemiłe wiadomości. Postaram się odpowiedzieć na wszstkie wasze wątpliwości i pytania w poście na blogu. Zacznę od Sanepidu. W zasadzie poszłam niezbyt przygotowana do rozmowy. Oczywiscie miałam przy sobie akty prawne, Wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego, który uchylił decyzję sądu niższej instancji nakazującą zaszczepienie dziecka, którego rodzice nie chcą zaszczepić. Jest to w końcu niepodważalny dowód na naszą korzyść, czyli osób antyszczepiennych.
Pan dyrektor elbląskiego sanepidu, który przyjął nas na rozmowę, był faktycznie bardzo miły i kompetentny. WIęc rozmowa tylko momentami nabierała ostrości, a cała reszta toczyła się w miłej atmosferze, pomimo, iż nasze zdanie było totalnie odmienne od urzędnika sanepidu. Powiem szczerze, że rodzice, którzy nie szczepią dzieci, nie mając tak naprawdę podstawy, czy doświadczenia w postaci kontaktów z dziećmi uszkodzonymi, i po prostu nie szczepią z tytułu :"nie, bo nie", to Pan dyr jest w stanie przekonać i nakłonić do szczepień. Dlaczego? Dlatego, że taki urzędnik ma znacznie większą wiedzę od nas na temat procedur, składu szczepionek, ich nazw, pochodzenia i zawsze zagnie nas na przykład na prostym pytaniu co powoduję chorobę np tężca, jakie bakterie, gdzie one występują?  Spotkanie generalnie polegało na tym, że zwolennik szczepień wyłożył nam elaborat na temat chorób, czyhających w każdym rogu bakterii, spotkania z matką, której dziecko przechorowało pneumokoki i jest dzieckiem uszkodzonym itd itd. Zadawał nam pytania z zakresu naszej wiedzy teoretycznej co do szczepionek. Nie chciał jednak zrozumieć, że nasza obawa wynika z tytułu bycia rodzicem niepełnosprawnego uszkodzonego dziecka oraz z tego, że obcując z takimi rodzinami, widzieliśmy masę dzieci autystycznych, których rodzice twierdzą, że zadziało się coś po przebytej szczepionce. Pan w sanepidzie twierdzi, że opinia rodzicó jest bezpodstawna , bo powienien to stwierdzić lekarz, ale powiedziałam mu, że chyba rodzić jest najlepszym lekarzem i najlepiej zna swoje dziecko i chyba jest w stanie ocenić, czy zmiany zaczęły się np od wyskokiej gorączki spowodowanej po szczepieniu, czy nie. Niestety statystyki są bezwzględne i nie uwzględniają przeczucia i opinii rodzica, a jedynie opinię lekarską, z którą ja niestety nie zawsze się zgadzam.   Dla mnie  zastanawiające jest także, dlaczego neurolog kategorycznie zabrania szczepić dzieci uszkodzone, takie, jakim była moja córeczka, skoro szczepionki są tak bezpieczne, to przecież takie dziecko de fakto jest znacznie bardziej narażone na różnego rodzaju choroby i powinno być zaszczepione w pierwszej kolejności. Pan przyznał mi rację, że w takich wypadkach opinia neurologa, czy innego specjalisty jest świętością. Według mnie rodzi to pewien paradosks, co do któego jest tyle opinii, co ludzi. Z rozmowy wynikało, że nikt nie jest w stanie siłą zaciągnąć nas do gabinetu lekarskiego i poddać szczepieniom. To mnie uspokoiło. Powiem szczerze, że nie wiem, jaka będzie wyglądała dalsza procedura, na razie czekam i mam nadzieję, że sprawa naturalnie ucichnie. Ja zdania nie zmieniłam bynajmniej do czasu, aż nie zgłębie osobiście sprawy i nie dowiem się więcej, która ze szczepionek jest 100% bezpieczna , a których warto unikać. Mam nadzieję, że moja koleżanka, która selektywnie szczepi swoją niepełnosprawną córkę, sprowadza szczepionki z zagranicy i wybiera tylko niektóre. Jeśli uda mi się uzyskać od niej więcej informacji, a jest osobą kompetentną w tym zakresie, to na pewno wam przekażę. Jeśli mogę wyrazić swoją opinię, to ja unikałabym szczepienia dziecka w najmłodszym wieku, od urodzenia do 2 lat, ponieważ wtedy szczepionki mogą być najbardziej inwazyjne i jesli możecie to oddalajcie w czasie terminy szczepienia. Ocena stanu zdorwia przez pediatrę wykonywana rutynowo przed każdym szczepieniem, dla mnie jest nieadekwatna, bo dziecko może nie mieć jeszcze żadnych obajwów zewnętrznych, anie kataru, kaszlu, a jego odporność już może byc obniżona i np za dwa dni pojawia się katar, potem kaszel, zapalenie gardła itp. Mój synek jest tego przykładem i często kończy się to anginą, Jeśli doktor zbada słuchawką i osłuchowo jest czysto, gardło ok, nie daje to pewności, że jego ukłąd immunoligiczny pracuje na najwyższych obrotach, bo tego doktor nie jest w stanie stwierdzić. Al jeśli zagorączkuje i rozpocznie się grypa? Nie wiem, ale ja jestem zwolenniczką maksymalnego stosowanie naturalnych środków leczniczych, któymi hojnie darzy nas przyroda i staram się jak moge unikać sztucznych lekarstw. Teraz, kiedy mój synek ma już od kilku dni zielony katar, daje mu po prostu herbatę z lipy osłodozną syropem z mniszka i tyle. żadnej chemii z apteki. Ale to ja. Każdy  z was może mieć oczywiście odmienny pogląd. Chyba juz do śmierci będę przeciwniczką szczepień a jeśli kiedyś zdecyduję się wybrać jakąś szczepionkę, to i tak starałabym się wykonać ją nak najpóźniej, czyli w możliwie najbardziej ostatecznym momencie co do wieku dziecka. Bardzo mnie irytuje, kiedy osoba, która nie ma pojęcia co znaczy mieć niepełnosprawne neurologiczne dziecko twierdzi, że jeśli rodzić podejrzewa, czy jest wręcz pewien, że dziecko ma zespół poszczepienny, to jest to tylko hipotetyczna opinia rodzica nie mająca żadnego potwierdzenia i pewności. Ach, jak mnie to wkurza. Przecież to rodzić jako pierwszy zauważa zmiany chorobowe u swojego dziecka i nie potrzebuje diagnozy lekarza, czy ma rację, czy nie. Ale niestety, decyzja i odpowiedzialność spoczywa na rodzicu. To trudny temat, ponieważ nie wiadomo co jest lepsze: żałować tego co się zrobiło, czy tego , czego się nie zrobiło?...
Bardzo lubię to zdjęcie:)
A teraz kilka słów o mojej rodzinie.
Pytacie, jak sobie radzą z tą sytuacją moi mężczyźni? Mąż chyba najlepiej. Na początku miał wyrzuty sumienia, że może zbyt mało czasu poświęcał Marysi, ale wielokrotnie pomagał i opiekował się w szpitalu, zmianiająć mnie każdej nocy, czasami w Olsztynie był z Marysią 2 tyg, bo ja w tym czasie byłam chora na zapalenie oskrzeli i nie chciałam narażać Marysi. Ach mnóstwo było takich różnych sytuacji. Marysia zaplanowała odejście i to w najdrobniejszych szczegółach. Nie jestem w stnaie tego opisać teraz, ale chyba napisze ostatni rozdział do mojej książki Życiowa zwrotnica, która do sierpnia na pewno będzie dostępna. Jeśli uda mi ostatni rozdział z życia Marysi ubrać w słowa i wydawnictwo się zgodzi, to powstanie niespodziewany ostatni rozdział. Ale wracając do rzeczy, jeśli chodzi o męża, to jest spokojny od tygodnia, kiedy dostał bardzo wyraźny znak od Marysi, że ona wybrała właśnie jego i to w jego ramionach owinięta w różowy kocyk odeszła. Wiedziała, że ja będę bardziej emocjonalna i być może pomimo tego, że z miłości do córeczki bylam gotowa pozwolić jej odejść w moich ramionach, ona wiedziała, że ja nie pozwolę jej odejść z takim spokojem, na jaki pozwolił jej tatuś. Każdy chciałby tak umrzeć. w spokoju jednej łzy, przytulona do serca kochającej osoby. Od tego czasu, mój mąż wie, że ona tego chciała i sama tak zdecydowała. Uspokaja nas fakt, że Marysia jest blisko Boga i na pewno jest szczęśliwa.
Starszy syn, Mariusz, 14 letni, bardzo płakał na pogrzebie, jednak nie do końca wiem, co odczuwa teraz. Któegoś dnia spróbuję z nim o tym porozmawiać, ale na razie przeżywa to w sobie. Marcin 7 letni, wypiera to zdarzenie. Ostatnio, gdy wsiedliśmy w samochód padło pytanie gdzie jedziemy? Odpowiedzieliśmy, że zajedziemy do Marysi, a potem do babci na obiad. Synek grał w jakąś grę na telefonie i kiedy przekroczyliśmy bramę cmentarza, podniósł wzrok i powiedziałam ojej, myślałem, ze Marysia jest nadal w szpitalku. CHyba nie chce do konca tego zaakceptować, ale starał się mnie pocieszać i przez pierwsze kilkanaście dni rysował mi serduszka i mówił to wysyła mi Marysia.
Moja mama nie może się pogodzić z odejściem Marysi, podobnie jak ja rozumie, że jest jej lepiej, że nie cierpi, że nie ma tych okropnych napadów, zapaleń płuc, bolącej spastyki, ale z drugiej strony strasznie tęskni za pocałunkiem i każdego ranka dzwoniła do mnie domofonem jak minęła noc, jak się czuje Marysia, po czym przybiegała do mnie na górę, by się z nią ukochać. To bardzo trudne. WIem jedno, że gdyby Marysia nie nauczyła mnie tego wszystkiego, gdyby nie zabrała mnie w te miejsca, które opisałam w książce i które były punktem zwrotnym w naszym życiu, gdyby nie przekazałą mi tej całej wiedzy, nie podsunęła tych książek, ludzkich historii, świadectwa życiu po życiu, to chyba bym nie przeżyła tego pogrzebu. Tak strasznie ją kocham, że nie wiem, czy mogłąbym ją oddać otchłani czarnej ziemi i pozwolić zakopać. CHyba pękło by mi serce z bólu. Ale Marysia wykonała zadanie, zrealizował plan, ona pojawiła się na tym świecie dla mnie i dla CIebie  mój czytelniku, ona komunikując się niczym dusza emocjami, uchyliła mi rąbka tajemnicy Boskiej doskonałości i boskiego planu. Za to jestem jej wdzięczna i czuję ogrmoną radość, że Bóg zaszczytnie wybrał mnie na jej mamę.
Pani Iwonko B, Ulu P, chyba szczegółowo odpowiedziałam na Wasze pytania na  kartach książki  w jaki sposób zrozumieć i pokonać cierpienie. Czy cofnęłabym czas, by tego wszytkiego nie przeżyć? - NIe, bo dzięki tym doświadczeniom moja dusza jest znacznie pełniejsza.
Pozdrawiam Was kochani!

środa, 15 maja 2013

ACH było troszkę uniesienia...

Ponieważ jest godzina 22 a ja wciąż nie uspałam synka, napiszę jutro, kiedy odprowadzę go do przedszkola. Odwiedziłam sanepid, i chciałam podzielić się z Wami swoimi spostrzeżeniami. Synek mnie zagaduje, dopiero co skończyłam odpytywać starszego syna z niemieckiego i jestem zmęczona, chociaż zawsze, kiedy próbuję zasnąć, wciąż wracają te same myśli. Chociaż dopada mnie wieczorna tęsknota która kumulując się po całym dniu doznje eksplozji nocą, nie mogę rozmyślać, bo mój synek skutecznie mi w tym przeszkadza. Może to lepiej, nie cierpię tak bardzo.... Jutro wszystko opiszę co się dzisiaj dowiedziałam i opowiem jak znosza rozstanie moi synowie i mąż. Dobrej nocy nasi blogowi przyjaciele!

Rodzinne przeżycia...

Kochani, bardzo dziękuję Wam za słowa wsparcia i pochlebne opinie. To strasznie miłe otrzymywać od Was maile, bądź komentarze, potwierdzające Waszą sympatię do mnie i chociaż nie wszyscy się znamy, nawet głębsze uczucie czy empatię do Marysi. Bardzo dziękuje! Pytacie, jak odejście Marysi przeżywają chłopcy i mąż. Napiszę o tym wieczorem, bo teraz jadę do Marysi , niestety na cmentarz:( i do sanepidu. Bo jak wiecie, jestem anty szczepienna i nie szczępię swoich dzieci, przez co jestem ścigana przez sanepid. Nie wiem, czy uda się nam dzisiaj przeprowadzić tam stosowne wyjaśnienia, ale jeśli dojdzie to do skutku, oczywiście przekażę osobom zainteresowanym jak przebiegała rozmowa, bo wiem, że niektórzy z Was także są przeciwni szczepionkom. Oczywiście każdy ma wolną wolę i nikogo nie potępiam za odmienne stanowisko. Irytuje mnie tylko fakt , że takiego wyboru nie pozostawia się rodzicom, którzy odpowiadają za swoje dziecko i w razie komplikacji poszczepiennych, to na nich spocznie ciężar opieki nad niepełnosprawnym dzieckiem - a często dochodzi do poszczepiennego uszkodzenia mózgu. No cóż, zobaczymy...

wtorek, 14 maja 2013

Msza św za Marysię

Kochani, w pierwszą miesięcznicę od śmierci Marysi odbędzie się msza Święta w kościele Wszystkich Świętych dnia 27 maja 2013 o godz. 18 , przy cmentarzu Agrikola w Elblągu. Wszystkie osoby, które chcą uczestniczyć w tej mszy Św. serdecznie zapraszamy.
Ps. W zakładce zdjęcia, dodałam trochę ostatnich zdjęć Marysi.

Marysiowe wspomnienia

Dzisiejszy dzień rozpoczął się melancholijnie. Minęły dzisiaj 3 tygodnie od śmierci Marysi, jakaś cześć mnie wciąż nie może się z tym pogodzić. Miewam chwile nieopanowanego płaczu i czuję się podobnie jak czułam się przed 4 laty, kiedy Marysia była malutka. Słodko spała w wózeczku, wyglądała jak cudowna laleczka, przechodzący ludzie zachwycali się mówiąc, jakie śliczne maleństwo, a ja miałam świadomość, jak dalece niedoskonałe jest to dziecię. W moim wnętrzu szalał ogromny ból, który nie był zauważalny przez tych wszytkich ludzi. Krzyczałam niemym głosem zranionego i zawiedzionego serca, które przepełnione ogromną miłością do córeczki przygniatane było niezrozumieniem, szokiem, buntem i rozpaczą. Podobnie jest dzisiaj, kiedy idę ulicami, w mojej głowie wciąż widnieje obraz samotnej Marysi pozostawionej w trumnie, w moim sercu są podobne uczucia jak niegdyś, a mój ból jest głuchym wołaniem, którego żaden z przechodniów nie słyszy.
Każdego dnia proszę Marysię o opiekę, wsparcie i pocieszenie dla mojej strapionej duszy. Kiedy przeglądam zdjęcia z pobytu w szpitalu, czy filmik z okresu świat Wilkanocy, kiedy za oknem sypał śnieg, a Marysia leżała w szpitalu z trudem łapiąc płytkie oddechy, przerywane napadami, dociera do mnie świadomość, że jest jej lepiej. Że jest szczęśliwa, przecież chciałam dla niej szczęścia i zdrowia i właśnie teraz tego doświadcza. Chociaż zmiana fizyczności dziecka, nie jest najlepszą formą szczęścia dla matki, to podtrzymywanie jej życia na siłę i świadome skazywanie na męczarnie, ból i cierpienie byłoby straszną formą okrucieństwa i niezrozumienia. Dlatego wiem, że Marysia przygotowała nas do swojej decyzji i wybrała moment, gdy byliśmy świadomi jej cierpienia oraz tego, że jej życie się nie kończy. Ona jest tak, gdzie defacto każdy z nas zmierza, pokonując wyzwania związane z zamieszkiwaniem ludzkiego ciała. Kiedy skończy się przygoda na ziemi, rozpocznie się coś znacznie lepszego. Jeszcze raz dziękuje CI Marysiu, że dzięki Tobie poznałam miłość, jakiej w inny sposób nie byłabym w stanie zaznać, doświadczyć i zrozumieć. Kocham Cię Aniołku!

poniedziałek, 13 maja 2013

Sobotnie porządki i wycieczka do lasu

Wczorajszy dzień minął w gronie rodzinnym, chociaż nie uczestniczyła w nim Marysia:( W sobotę zrobiliśmy porządek na Marysiowej mogiłce. Przepiękne kwiaty, które dostała na ostatnie pożegnanie, niestety powiędły i trzeba było je wszystkie wyrzucić. Dziękujemy za odwiedzania grobu Marysi, za modlitwę, chwilę zadumy, znicze i śliczne kwiatki w doniczce, które Marysia dostała. Choć wiem, że jej dusza jest wysoko, to świadomość tego, że ona fizycznie, namacalne ciałko mojej najukochańszej córeczki, które to utożsamiam ze swoim dzieciątkiem, leży samotnie w ciemym zimnym dole, serce mi krwawi. Wciąż nie mogę spać. CHoć są chwile, kiedy się śmieję, wiem, że muszę żyć dalej i odnajdować swoje powołanie, to noc w mrocznym świetle przypomina chwile pogrzebu, ostatnie pocałunki składane na zimnym jakby woskowym ciałku, to codzienne pocałunki fotografii na powitanie i smutek, któy nieodłącznie mi towarzyszy. Wciąż nie mogę przywyknąć a moja tęsknota nie chce dać mi spokoju. Nie wiem w zasadzie, dlaczego to wszystko piszę, w końcu miałam opisać wycieczkę do lasu, ale ból, który każdego dnia gromadzi się w moim sercu musi znaleźć ujście w postaci tych postów i łez, które spływają na klawiaturę. Tak wygląda miejsce moich spotkań i refleksji nad życiem i śmiercią, nad zagadka, którą staramy się odkrywać podczas naszej doczesnej drogi, nad sensem życia, miłością i więzi, jakie nieczym żelaznym sznurem wiążą matkę z jej dzieckiem.
 
Mój nastrój chyba najlepiej oddaje jeden z wierszy Asnyka:

Zwiędły listek

Nie mogłem tłumić dłużej
Najsłodszych serca snów,
Na listku białej róży
Skreśliłem kilka słów.

Słowa, co w piersiach drżały
Nie wymówione w głos,
Na listku róży białej
Rzuciłem tak na los!

Nadzieję, którąm pieścił,
I smutek, co mnie truł,
I wszystkom to umieścił,
Com marzył i com czuł.

Tę cichą serca spowiedź
Miałem jej posłać już
I prosić o odpowiedź
Na listku białych róż.

Lecz kiedy me wyrazy
Chciałem odczytać znów,
Dojrzałem w listku skazy,
Nie mogłem dostrzec słów.

I pożółkł listek wiotki,
Zatarł się marzeń ślad,
I zniknął wyraz słodki,
Com jej chciał posłać w świat!

Nie będę już dłużej was zadręczać swoją tęsknotą. Chciałam podzielić się z wami wspaniałym i prostym przepisem na uzdrawiający i uodparniający naturalny miodek z mniszka lekarskiego. Przepis zamieszczę w zakładce ziłolecznictwo, a na razie wkleję kilka zdjęć z niedzielnej wycieczki do lasu. Wspaniała leśna polanka, łąka, kwiaty, owady i żabki. To naprawdę relaksujące takie obcowanie z naturą i wsłuchiwanie się w śpiew ptaków.
 Mój mąż i młodszy synek podczas zbiorów mniszka
 Starszy syn także się przyłączył
 A tu przyjaciółka żabka - acha kwiat mniszka farbuje dłonie, więc można ubrać przed zbiorem jednorazowe rękawiczki - ja tak zrobiłam:)

A oto magiczny wszystkim znany mniszek lekarski, często traktowany jak chwast, i mało kto wie, że ma tak wspaniałe właściwości lecznicze. Zapraszam do zakładki ziołolecznictwo i zachęcam do zrobienia syropu.

sobota, 11 maja 2013

Wiersz Asnyka

Żal uciska me serce tęsknotą zgniecione, i wyrazić to muszę w kilku zdaniach splecione, dlatego muszę uwiecznić żal mój na białym papierze, by mógł opuścić na moment duszy cierpienie... Dlatego powstanie rozdział, który nigdy nie miał się zdarzyć, jednak życie wbrew sobie, spisało co miało się zdarzyć... Trudne to będzie wyzwanie opisać co ubrać w słowa jest ciężko, ale w miłości przelane na pamiątkę wieczną....

 

Posyłam kwiaty - Adam Asnyk

Posyłam kwiaty - niech powiedzą one
To, czego usta nie mówią stęsknione!
Co w serca mego zostanie skrytości,
Wiecznym oddźwiękiem żalu i miłości.

Posyłam kwiaty - niech kielichy skłonią
I prószą srebrną rosą jak łezkami,
Może uleci z ich najczystszą wonią
Wyraz drżącymi szeptany ustami,
Może go one ze sobą uniosą
I rzucą razem z woniami i rosą.

Szczęśliwe kwiaty! im wolno wyrazić
Wszystkie pragnienia i smutki, i trwogi;
Ich wonne słowa nie mogą obrazić
Dziewicy, choć jej upadną pod nogi;
Wzgardą im usta nie odpłacą skromne,
Najwyżej rzekną: "Słyszałem - zapomnę."

Szczęśliwe kwiaty! mogą patrzeć śmiale
I składać życzeń utajonych wiele,
I śnić o szczęściu jeden dzień słoneczny...
Zanim z tęsknoty uwiędną serdecznej.

Uwielbiam głębie jego wierszy...

Marysiowe kwiatuszki

 Minęło sporo czasu odkąd żegnałam Marysię, a rana wciąż jeszcze jest świeża. Marysia jednak wciąż mnie pociesza i w różny sposób stara się przekazać mi dobre wieści, że jest szczęśliwa, zdrowa, radosna i tańcząca. Marysiu! Dziękuje CI za to!. W Marysiowym kąciku stoją świeże kwiaty. Wczoraj pokazywałam koleżankom, coś co mnie zdziwiło. WYmieniłam jasno różowy bukiecik goździków, które mój mąż kupił dzień przed pogrzebem i z tego bukietu, obcinaliśmy najładniejsze kwiatki, by zrobić Marysi malutki bukiecik do rączki do trumienki.. MInęły 2 tygodnie od ostatniego pożegnania córeczki, a kwiaty nadal kwitną. Niektóre z nich, których pączki już przekwitły nie zwiędły!, a uschły tworząc śliczny bukiecik suszków w kolorze ciemnoróżowym. Może to wydawać się naturalne, ale skoro kwiaty stały w wodzie i niektóre wciąż kwitną, a pozostałe uschły, to jest to dla mnie zastanawiąjące. Zatrzymam je i będę obserwować. Dzisiaj muszę ponownie zrobić porządek na mogiłce Marysi i usunąć przekwitłe kwiaty. Zanim postawimy pomniczek, musi upłynąć minimum pół roku. Chciałabym, aby był biały w kształcie serca. Może widzieliście gdzieś jakiś ładny dziecięcy pomniczek? Ach wiem, to straszne, bo zdecydowanie ciekawiej jest rozmawiać jaki rowerek dziecku kupić, niż jaki pomnik. Ale ja nie kupię już więcej sukienusi, czy ozdobnych spineczek. Brakuje mi tego i wciąż mam taki odruch. Ostatnio nawet chciałam włożyć do koszyka pościel do dziecięcego łóżeczka, z różowym kotkiem Hello Kitty, które są w sklepie Biedronka. Łapię się jeszcze na tym, że chcę coś kupić dla Marysi. W takich momentach czuję ogromny żal, że nie mogę już tego zrobić. Ale sygnały, które dostaję od córeczki są jak słodki całus od dziecka, który zmiękcza serce. Jutro planuję wybrać się do lasu, by zebrać młode pędy sosny i kwiat mniszka lekarskiego. To ostatni czas, by tego dokonać i zrobić pyszne i bardzo zdrowe syropy dla dzieci. Podzielę się z Wami sposobem przygotowania tego dobroczynnego trunku. Nie mam już takiego entuzjazmy w przygotowwyaniu takich rzeczy, bo zawsze najbardziej potrzebująca była Marysia, ale mniszek jest tak wspaniały o szerokim zastosowaniu, że po prostu w okresie jesienno-zimowym dodaję go zamiast miodu do herbatki dla dzieci. Jest równie zdrowy i podobnie smakuje. A oto kwiatuszki, które w połowie kwitną, a reszta uschła a nie zwiędła....
Posted by Picasa

czwartek, 9 maja 2013

Ach, jak mi smutno...

Marysiu!
Zanim powstała książka,  już od pierwszych dni życia Marysi spisywałam kłębiące się w mojej głowie myśli w zeszycie z gerberem. Gdy zapisane zostały wszystkie strony, powstała książka. Dzisiaj zeszyt z kwiatem, zastąpił zeszyt z chmurką, który niby przypadkiem dostałam w prezencie od siostry, która kupiła go dawno temu i znowu przypadkiem podczas porządkowania szuflady dzień po sercu z chmur, które dostałam od Marysi, podarowała mi go. Tak wiem, można to uznać za zbieg okoliczności, czy przypadek, jednak ja jestem pewna, że w życiu nie ma przypadków. Oczywiście każdy może mieć swój światopogląd. Myślę, że udało mi się to wyjaśnić w książce :Życiowa zwrotnica", która najpóżniej do sierpnia będzie na rynku. Tak sobie myślę, że życie znowu mnie zaskoczyło i napisało ostatni rozdział, w którym musiałam pożeganć Marysię. A może ostatni rozdział będzie początkiem nowego? Marysiu! Tak wiele chciałabym Ci powiedzieć, tak wiele wyznać, tak wiele wyjśnić. Gdy przyszłaś na świat, moje nieopisane szczęście zalały zły rozpaczy twojego cierpienia. Dzisiaj, kiedy zmieniłaś materię, a ja fizycznie nie mogę CIę poczuć, ponownie cierpię. Bieg historii zmienił tor, ale pociąg wciąż pędzi. Moje łzy są tak samo żywe jak niegdyś, a ja z tym samym smutkiem zapisuję to w zeszycie z chmurką - od ciebie. Jak cierpi matka pozbawiona dziecka? To cierpienie duszy, ból serca, tęsknota zmysłów. To błękitny miś, który w końcu zapomni twój zapach i zabierze mi ustatnie ukojenie. Każdej nocy  moje serce płacze mając nadzieję poczuć cię choć przez moment w marzeniach sennych. Marysiu, teraz Ty jesteś najdoskonalszą formą miłości i mocy. Proszę pocieszaj mnie, naucz mnie żyć na nowo i wskaż mi drogę prowadzącą do Ciebie.
Wiersz Adama Asnyka znakomicie oddaje refleksje, które każdy nowy dzień mi podsuwa:

Ach, jak mi smutno

Ach, jak mi smutno! Mój anioł mnie rzucił,
W daleki odbiegł świat,
I próżno wzywam, ażeby mi zwrócił
Zabrany marzeń kwiat.
Ach, jak mi smutno! Cień mnie już otacza,
Posępny grobu cień;
Serce się jeszcze zrywa i rozpacza,
Szukając jasnych tchnień.
Ale na próżno uciszyć się lęka
I próżno przeszłość oskarża rozrzutną...
Cięży już nad nim niewidzialna ręka -
Ach, jak mi smutno!
A to kolejny piękny wiersz wyrażający uczucia..
Daremne żale - próżny trud,
Bezsilne złorzeczenia!
Przeżytych kształtów żaden cud
Nie wróci do istnienia.
Świat wam nie odda, idąc wstecz,
Znikomych mar szeregu -
Nie zdoła ogień ani miecz
Powstrzymać myśli w biegu.
Trzeba z żywymi naprzód iść,
Po życie sięgać nowe...
A nie w uwiędłych laurów liść
Z uporem stroić głowę.
Wy nie cofniecie życia fal!
Nic skargi nie pomogą -
Bezsilne gniewy, próżny żal!
Świat pójdzie swoją drogą.
No właśnie, świat  idzie swoją drogą i skoro Marysia pojawiła się w moim życiu, nie była tu przypadkiem, jej odejście także ma swoje znaczenie, i teraz muszę je odnaleźć. Bo skoro Marysia była znaczącym epizodem w moim życiu, który absolutnie odmienił wszystko, to moja rola jeszcze się nie skończyła. Skoro oddanie Marysi nie miało trwać wiecznie, to muszę jeszcze zrobić coś, by przekazać dalej nieocenione wartości, które przekazała mi Marysia. Muszę je stosować i wdrażać w codzienność, by świat stawał się lepszy. Wierzę, że wkrótce odnajdę swoje przeznaczenie i Marysia mi w tym pomoże. Kocham CIę córeczko!
 

środa, 8 maja 2013

NIe lubię wieczorów

NIe wiem dlaczego, ale kiedy nadchodzi wieczór, moja tęsknota za Marysią potęguje się znacznie i czuję żal i ogromny smutek. Każdego dnia kiedy odwiedzam jej grobek, wracają te straszen wspomnienia kiedy zanurzano białą trumienkę z jej śpiącym ciałkiem do zimnego lochu. Stoję nad grobem i wiem, że poniżej jest moja najukochańsza córeczka, której już nigdy nie przytulę i nie pocałuję. Przytulam jedynie jej fotografię i modlę się, by podarowała mi kolejny znak,  ze jest szczęsliwa, bo tylko to niesie ukojenie strapionemu sercu. Dobrze, że codziennie budzi mnie słońce, które osusza łzy i wnosi trochę pozytywnej energii. Zawsze dzieliłam życie na Marysię i innych domowników, teraz odczuwam pustkę, pomimo, iż w końcu mam czas na wszystko. Chociaż tak naprawdę zawsze miałam, pomimo ograniczeń co do pewnych wyjazdów, czy planów. Tak strasznie tęsknię, ale nie chcę rozpaczać, by Ona była szczęśliwa. Pragnę, żeby jej dusza była wolna radosna i otoczona miłością taką, jaką ona dawała mi tu na Ziemi. NIe chcę, by czuła mój żal, smutek i rozpacz. NIe zasługuje na to. Jest najczystszą postacią boskiej energii i zasługuje na Eden. WIem, że tam jest. Marysiu, błagam, pociesz mnie.... Tak trudno jest mi zmierzać się z emocjami, które zazwyczaj dopadają mnie wieczorami. Moje uczucie do niej wciąż pulsuje żywym pragnieniem miłości a żar nigdy nie zgaśnie....

wtorek, 7 maja 2013

dziękuje:)

Kochani, poraz kolejny pragnę Wam podziękować za ogromne wsparcie, ciepłe słowa otuchy, modlitwę i przyjaźń. Ja na swojej drodze w poszukiwaniu prawdy i odpowiedzi na pytanie dlaczego!? to mnie spotkało, dlaczego Marysia urodziła się chora? - spotkałam mnóstwo życzliwości ludzkiej i prawdziwie gorących serc. Wielokrotnie z mamą płakałyśmy ze wzruszenia, że ktoś podarował Marysi np wózek, który zresztą ma do dziś i po wyczyszczeniu przekażę go potrzebującym dzieciom, ktoś inny bujaczek, łóżeczko, ktoś zaproponował nam dach nad głową, gdy tego potrzebowałyśmy... Ach Boże, tak wiele było takich sytuacji, tak wielu ludzi o wielkim sercu..Były to rzeczy małe i wielkie, ale to nie ma znaczenia, ile co było warte, ale to, że wszystko zostało przekazane od serca. Tak bardzo jestem wdzięczna tym wszystkim ludziom, i wiem, że z pomagania można czerpać radość, bo teraz role się odwróciły i ja również pragnę pomagać i cieszyć się, że jestem w stanie kogoś uszczęśliwić. DLatego proszę mojego anioła - moją cudowną Marysię o opiekę i wskazówkę, co powinnam robić, w jakim kierunku zmierzać, czym się zająć. Rzeczy, które robiłam dotychczas, prace, które wykonywałam, to już przeszłość. Dzisiaj los napisał nowy scenariusz z czystą kartą, którą muszę wypełnić. Pragnę kontynuować dzieło i myślę, że moja przyszłość będzie związana z niepełnosprawnymi dziećmi. Nie wiem jeszcze w jakim zakresie, bo nie jestem fizjoterapeutą, ale może będę mogła pracować wśród takich dzieci, by dawać im radość i czuć w sercu spełnienie. Wierzę, że Marysia wkrótce podpowie mi która z dró jest dla mnie oraz innych najlepsza....
Kochani, bardzo dziękuję Wam za rozmowy, maile, komentarze. Jest znacznie lżej przeżywać stratę Marysi, kiedy wiem, że wokół mnie jest tak wielu życzliwych ludzi. To dla mnie naprawdę bardzo cenne. Nawet ten blog, który postanowiłam pisac na 2 miesiące przed śmiercią Marysi, miał i ma swoje znaczenie. Dzięki Wam dostaję cząstkę miłości, której kilich wypełniała Marysia.
Dziękuję;)

ach, moja cudowna Marysia

W każdej minucie mojego dnia tęsknię za Marysią, choć wiem, że taka była jej wola i jest jej znacznie lepiej, gdziekolwiek jest teraz, niż tu, na ziemi. Podobno dusze decydują się doświadczać życia ziemskiego, bo wiedzą, ze ostatecznie czeka ich coś znacznie lepszego, czyli miejsce, skąd pochodzą, źródło, pierwotna elergia, Bóg. Ta myśl w każdej chwili rozpaczy niesie ukojenie mojej stęsknionej duszy. Znalazłam to zdjęcie sprzed 1,5 roku w parku dinozaurów. Wolę przeglądać te radosne zdjęcia za życia Marysi, niż ostatnią całą masę zdjęć ze szpitala i ostatniego pożegania. CHoć mam wszystko w pamięci, to zdjęcia, kołysanki, wywierają na mnie ogromne wrażenie i powodują, że rana po stracie Marysi nie może się zagoić. Dlatego wolę wspominać cudowne nasze wspólne chwile i podzielić się z Wami zdjęciami, których nie ma na blogu w galerii.
Posted by Picasa

poniedziałek, 6 maja 2013

Kolejny znak od Marysi

Wczoraj cały dzień prosiłam o znak od Marysi, że jest szczęśliwa. Pragnę mieć z nią mentalny kontakt cały czas. Jej odejście spowodowało ogromny dla mnie ból i niesamowitą stratę, które noszę w sercu. Dzisiaj postanowiłam ponownie pojechać z moją mamą do domu pomocy społecznej dla porzuconych, oddanych, niechcianych niepełnosprawnych dzieci, prowadzonych przez siostry zakonne. Ponownie uzbierał się cały samochód rzeczy, które postanowiłam przekazać po Marysi potrzebującym dzieciaczkom. Były to tym razem min. 2 reklamówki lekarstw, inhalator, wałek do rekabilitacji, dmuchana wanienka, i 3 duże reklamówki ubranek, 2 reklamówki kocyków, poduszeczek, kilka zabawek, grającą zabawkę dla maluszków do łóżeczka, nowe smoczki, uchowane pieluszki itp. Siostry przyjęły nas bardzo serdecznie i tym razem, siostra dyrektorka, zaprosiła nas na górę, by odwiedzić mieszkające tam dzieci. Chociaż sama borykałam się z niepełnosprawnością córeczki prawie 5 lat i obcując z takimi rodzinami na turnusach, w szpitalach, czy w innych miejscach widziałam wiele, dzisiejszy widok wstrząsnął mną dogłębnie. Oczywiście warunki dla tych dzieci i opieka jest rewelacyjna. Wszędzie jest czyściutko i te dzieci nigdzie nie miałyb y lepszej opieki, poza oczywiście domem rodzinnym, gdyby je tam chciano. Ale że są to dzieci z różnych środowisk, 2 maluchów, noworodków z różnymi uszkodzeniami oddane przez matki alkoholiczki i wiele innych dzieci z problemami. Łacznie w tym domu mieszka 45 dzieci od urodzenia, do najstarszy ma 34 lata. Oczywiście są to dzieci chore, więc, trudno określić jest wiek i niektóe z nich nawet 16 letnie wyglądają na dzieci 7 letnie. Odwiedzając dzieci, przywitałam się z natalką, dziewczynką, która leżała w szpitalu w sali obok mojej Marysi. Poznałam też wszystkie inne dzieci. Dzisiaj jestem pewna, że Marysia nas - tzn mnie i moją mamę, - bo oczywiście poza moim mężem, byłyśmy z Marysią najbliżej związane emocjonalnie i nie tylko. Ponieaż mieszkamy w jednym domu z moimi rodzicami, moja mama była u Marysi codziennie i wileokrotnie mi pomagała przy opiece nad nią. Marysia chciała nam dzisiaj coś pokazać. To jest pewne, bo obie miałyśmy takie odczucie w sercu. Marysia pokazała nam chore, powykręcane od spastyki i chorób dzieci, niektóe z nich nie mogace z uwagi na chorobę przyjąć innej pozycji jak leżąca, nie było mowy nawet o ich posadzeniu. Większość swojego życia dzieci te spędzają leżąc w łóżku i nie dlatego, że mają złą opiekę, bo mają wspaniałą opiekę, ale daltego, że choroba z każdym rokiem daje o sobie coraz bardziej znać. Widząc te dzieci, uświadomiłam sobie, co mnie niebawem by czekało, ale to nie jest ważne, Marysia chciała nam pokazać, czego ona uniknęła, chciała nam przekazać, że jest szczęśliwa, że nie leży już skręcona z garbikiem, że nie bolą ją spastyczne rączki i nóżki, że nie musi już używać sondy, że jej ciało nie przyjmie już nienaturalnie wykręconych pozycji. Przede wszystkim, że już nie cierpi. Dzisiejsza wizyta pozwoliła mi zrozumieć te wszystkie rzeczy. Z jednej strony czułam ogromny żal, że nie ma przy mnie mojej córeczki, a zdrugiej strony, podobne życie by ją czekało, z jedną różnicą, że w domu rodzinnym miała pełne oddanie i ogromną miłość, o którą często trudno w domu, gdzie czas i uczucia trzeba podzielić na 45 dzieci. Kochałam, kocham i zawsze będę kochać Marysię w sposób wyjątkowy i zawsze prosiłam Boga, by nie pozwolił jej cierpieć, by przynosił ukojenie w jej cierpieniach i chociaż ja nie przesypiałam wiele nocy, czuwając przy niej i przy aparaturze, cierpiałam, bo widziałam jej cierpienie, a więcej nie byłam w stanie nic zrobić. I chociaż dzisiaj takżę nie śpię, bo każdej nocy myśli o mojej kruszynce i towarzyszący im ból się napiętrzają, dzisiaj wiem, że jest jej lepiej, że jest szczęśliwa. Marysia chciała mi pokazać, że zrobiłam wszystko co trzeba, by ofiarować jej miłość i należytą opiekę ale jej czas dobiegł końca. Żal mi było strasznie tych dzieci i życie w skręconym ciele, uwięzione w kajdanach spastyki, przeleżą swoje życie w permanentnym bólu i cierpieniu. Marysia nie chciała tak żyć. I słusznie , nie zniosłabym widoku jej cierpienia. Było też miłe doznanie, kiedy jedna z chorych dziewczynek, już ponad 20 letnia Monika, na nasz widok śmiała się całym ciałem, głosem, sercem i spojrzeniem. Łzy napływały do oczu, bo jej radość byłą tak wielka, a szczęście nieopisane. Myślę, że każdy człowiek, powienien chociaż raz w życiu odwiedzić takie miejsce, by zrozumieć istotę życia. By docenić trud jaki wkładają opiekunowie pielęgnujący takie dzieci, by zrozumieć zupełnie inną stronę życia. Obiecałam Monice, że jeszcze ją odwiedzimy. Wiem, że dzisiejsza wizyta nie była ostatnią. Dziękuje Marysi za to doświadczenie. Dziękuję, że mogłam ją mieć, pokochać i zrozumieć to , czego niegdy nie byłąbym w stanie pojąć.

niedziela, 5 maja 2013

Radosne wspomnienia

 To zdjęcie jest z zeszłego roku z września, podczas pobytu na delinoterapii. Ponieważ wciąż mam w głowie ostatnie pożegnanie Marysi i codziennie, kiedy idę się z nią spotkać przy alejce wśród dziecięcych mogił, widzę, jak leży głęboko w swoim białym łóżeczku tuląc lalę. Tam głęboko pod ziemią, zasnęła na wieki. I ten brak jej fizyczności jest dla mnie kornoną cierniową, która każdego dnia kłuje moje serce wydobywając żal, który wciąż daje o sobie znać. Pragnę mieć w najwyższych szufladkach pamięci te radosne chwile, kiedy Marysia dawała mi tak wiele radości i szczęścia, czyli zawsze, kiedy była zdrowa. To niesamowite, ale byliśmy szczęśliwi każdego dnia, kiedy Marysia chociażby nie miała napadu bądź zwyczajnie była w dobrej formie ogólnej. A kiedy po raz pierwszy na wpół świadomie śmiała się w głos i odwwracała w naszą stronę główkę, to wiedziałam, że doświadczam cudu. To było coś tak wspaniałego, jak wygrana w toto lotka, jak dom marzeń, wspaniały samochód, wymarzona praca,... to było po prosu spełnienie marzeń. To było uczucie, jakiego człowiek nie jest w stanie wyrazić słowami. Pamiętam tylko, że za każdym razem ze wzruszenia płynęły mi łzy i byłam prawdziwie szczęśliwa. Pragnę przywoływać wpomnienia, kiedy pisałam posty na bloga ( w marcu, przed trafieniem Marysi do szpitala) , a ona siedziała obok mnie w wózeczku, machała nóżką i uśmiechała się, poczym zasypiała na moich kolanach położona na brzuszku - uwielbiała tę pozycję. Pragnę przywoływać te myśli, bo chcę pamiętać ją żywą, radosną i uśmiechniętą. Pragnę pamiętać te najlepsze chwile. I choć każdej nocy jest mi bardzo ciężko zasnąć, i nie ma godziny w ciągu  dnia, bym o niej nie myślała, to wiem, że muszę iść dalej, że muszę nadal pełnić rolę matki i żony, koleżanki, przyjaciółki i siostry, że mam wokół siebie ludzi, dla których jestem ważna i potrzebna, dla osób, które mnie kochają. I chociaż byłam jednością z Marysią, to moje serce nadal należy do niej, a ja muszę przekazać swoim dzieciom - chłopcom to co matka może zrobić najlepiej. Muszę nauczyć ich kochać i żyć. Być asertywnymi, ale jednocześnie altruistami, muszę jeszcze wiele ich nauczyć i przekazać, to , czego nauczyła mnie Marysia.....
Posted by Picasa