poniedziałek, 6 maja 2013

Kolejny znak od Marysi

Wczoraj cały dzień prosiłam o znak od Marysi, że jest szczęśliwa. Pragnę mieć z nią mentalny kontakt cały czas. Jej odejście spowodowało ogromny dla mnie ból i niesamowitą stratę, które noszę w sercu. Dzisiaj postanowiłam ponownie pojechać z moją mamą do domu pomocy społecznej dla porzuconych, oddanych, niechcianych niepełnosprawnych dzieci, prowadzonych przez siostry zakonne. Ponownie uzbierał się cały samochód rzeczy, które postanowiłam przekazać po Marysi potrzebującym dzieciaczkom. Były to tym razem min. 2 reklamówki lekarstw, inhalator, wałek do rekabilitacji, dmuchana wanienka, i 3 duże reklamówki ubranek, 2 reklamówki kocyków, poduszeczek, kilka zabawek, grającą zabawkę dla maluszków do łóżeczka, nowe smoczki, uchowane pieluszki itp. Siostry przyjęły nas bardzo serdecznie i tym razem, siostra dyrektorka, zaprosiła nas na górę, by odwiedzić mieszkające tam dzieci. Chociaż sama borykałam się z niepełnosprawnością córeczki prawie 5 lat i obcując z takimi rodzinami na turnusach, w szpitalach, czy w innych miejscach widziałam wiele, dzisiejszy widok wstrząsnął mną dogłębnie. Oczywiście warunki dla tych dzieci i opieka jest rewelacyjna. Wszędzie jest czyściutko i te dzieci nigdzie nie miałyb y lepszej opieki, poza oczywiście domem rodzinnym, gdyby je tam chciano. Ale że są to dzieci z różnych środowisk, 2 maluchów, noworodków z różnymi uszkodzeniami oddane przez matki alkoholiczki i wiele innych dzieci z problemami. Łacznie w tym domu mieszka 45 dzieci od urodzenia, do najstarszy ma 34 lata. Oczywiście są to dzieci chore, więc, trudno określić jest wiek i niektóe z nich nawet 16 letnie wyglądają na dzieci 7 letnie. Odwiedzając dzieci, przywitałam się z natalką, dziewczynką, która leżała w szpitalu w sali obok mojej Marysi. Poznałam też wszystkie inne dzieci. Dzisiaj jestem pewna, że Marysia nas - tzn mnie i moją mamę, - bo oczywiście poza moim mężem, byłyśmy z Marysią najbliżej związane emocjonalnie i nie tylko. Ponieaż mieszkamy w jednym domu z moimi rodzicami, moja mama była u Marysi codziennie i wileokrotnie mi pomagała przy opiece nad nią. Marysia chciała nam dzisiaj coś pokazać. To jest pewne, bo obie miałyśmy takie odczucie w sercu. Marysia pokazała nam chore, powykręcane od spastyki i chorób dzieci, niektóe z nich nie mogace z uwagi na chorobę przyjąć innej pozycji jak leżąca, nie było mowy nawet o ich posadzeniu. Większość swojego życia dzieci te spędzają leżąc w łóżku i nie dlatego, że mają złą opiekę, bo mają wspaniałą opiekę, ale daltego, że choroba z każdym rokiem daje o sobie coraz bardziej znać. Widząc te dzieci, uświadomiłam sobie, co mnie niebawem by czekało, ale to nie jest ważne, Marysia chciała nam pokazać, czego ona uniknęła, chciała nam przekazać, że jest szczęśliwa, że nie leży już skręcona z garbikiem, że nie bolą ją spastyczne rączki i nóżki, że nie musi już używać sondy, że jej ciało nie przyjmie już nienaturalnie wykręconych pozycji. Przede wszystkim, że już nie cierpi. Dzisiejsza wizyta pozwoliła mi zrozumieć te wszystkie rzeczy. Z jednej strony czułam ogromny żal, że nie ma przy mnie mojej córeczki, a zdrugiej strony, podobne życie by ją czekało, z jedną różnicą, że w domu rodzinnym miała pełne oddanie i ogromną miłość, o którą często trudno w domu, gdzie czas i uczucia trzeba podzielić na 45 dzieci. Kochałam, kocham i zawsze będę kochać Marysię w sposób wyjątkowy i zawsze prosiłam Boga, by nie pozwolił jej cierpieć, by przynosił ukojenie w jej cierpieniach i chociaż ja nie przesypiałam wiele nocy, czuwając przy niej i przy aparaturze, cierpiałam, bo widziałam jej cierpienie, a więcej nie byłam w stanie nic zrobić. I chociaż dzisiaj takżę nie śpię, bo każdej nocy myśli o mojej kruszynce i towarzyszący im ból się napiętrzają, dzisiaj wiem, że jest jej lepiej, że jest szczęśliwa. Marysia chciała mi pokazać, że zrobiłam wszystko co trzeba, by ofiarować jej miłość i należytą opiekę ale jej czas dobiegł końca. Żal mi było strasznie tych dzieci i życie w skręconym ciele, uwięzione w kajdanach spastyki, przeleżą swoje życie w permanentnym bólu i cierpieniu. Marysia nie chciała tak żyć. I słusznie , nie zniosłabym widoku jej cierpienia. Było też miłe doznanie, kiedy jedna z chorych dziewczynek, już ponad 20 letnia Monika, na nasz widok śmiała się całym ciałem, głosem, sercem i spojrzeniem. Łzy napływały do oczu, bo jej radość byłą tak wielka, a szczęście nieopisane. Myślę, że każdy człowiek, powienien chociaż raz w życiu odwiedzić takie miejsce, by zrozumieć istotę życia. By docenić trud jaki wkładają opiekunowie pielęgnujący takie dzieci, by zrozumieć zupełnie inną stronę życia. Obiecałam Monice, że jeszcze ją odwiedzimy. Wiem, że dzisiejsza wizyta nie była ostatnią. Dziękuje Marysi za to doświadczenie. Dziękuję, że mogłam ją mieć, pokochać i zrozumieć to , czego niegdy nie byłąbym w stanie pojąć.

2 komentarze:

  1. Powtorze kolejny raz:podziwiam Pania ,pani Aniu jak malo kogo.Za sile ,,wiare i wiele innych rzeczy.Za kazdym razem kiedy patrze na zdjecia Marysi,jest mi bardzo trudno,nadal uwierzyc w to ze jej nie ma...dlatego jest Pani taka wielka ,ze daje Pani rade...pozdrawiam i zycze wiecej takich znakow od coreczki:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani Aniu do takiego miejsca pójść to naprawdę trzeba mieć odwagę, wielu ludzi nie wybrałoby się tam i nie zrozumiało tego sensu życia.
    TAKIE cierpienie potrafią najbardziej zrozumieć ludzie, którzy sami tego doświadczyli, tacy jak Pani jak Pani Kasia Kropiwnicka i wielu rodziców dzieci niepełnosprawnych.
    Ja Panią podziwiam, za tą otwartość i uczucia, które Pani wyraża na blogu, jest Pani cudowną matką.

    Pozdrawiam
    http://sylwana1978.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń