Bardzo dawno tu nie zaglądałam. Nie znaczy to, że nie było czasu, bo zawsze się znajdzie, myślałam o tym blogu, który powstał przecież w 2012/2013 roku, kiedy żyła jeszcze Marysia, moja śp. córeczka, dla której to właśnie powstawał blog. Niestety, zanim zdążyłam zapełnić stronice o jej historii, ona zmarła. Odeszła do lepszego świata, mając niespełna 5 lat. Dla mnie zawsze będzie tą malutką Marysią, która nieustannie nosiła pampersy, która była „leżącym niemowlęciem” bo przecież nigdy nie usiadała, nie wypowiedziała żadnego słowa, nie znałam nawet jej głosu, nigdy mnie samoistnie nie przytuliła, nie objęła, ale czasem jej rozbiegany wzrok skupił się na moment by spojrzeć, czy kiedy leżała pod respiratorem na OIOM-ie, z jej oczu pociekły łzy, gdy do niej mówiłam. Nie wiem do dzisiaj, czy cokolwiek rozumiała, co czuła, co myślała, czy w ogóle coś potrafiła myśleć i rozumieć, tego nie wie nikt. Ale wiem, że walczyła, że mnie kochała i wiedziała, że ja kocham też ją ponad wszystko. Trudno porównać to uczucie do czegokolwiek. To prawdziwa bezinteresowna czysta miłość, niewymuszona, nieskażona, dziewicza, miłość, która nie żądała odwzajemnienia, która niczego nie oczekiwała, ona po prostu była tak silna i wyraźna, taka inna. Dziś po latach ledwo ją pamiętam jej moc, wiem, że była zupełnie innym doznaniem, chociaż kochałam starszych synów, męża, ale ta miłość to zupełnie inna bajka, jakby z innego wymiaru. Cieszę, się, że mogłam jej zaznać poczuć na sobie, doświadczyć, bo dziś po 7 latach tli się jedynie w sercu, choć miłość , tęsknota pozostaną w pamięci na zawsze, tak barwy owej miłości jakby wyblakły, nie są tak namacalne, ciężko je wychwycić, przywołać. Łzy tylko lecą po policzkach a w pamięci daje się przywołać zaledwie kilkadziesiąt wspomnień. Ale mam coś co te wspomnienia wyostrza, przywołuje, odtwarza, jak ukochany choć trochę zapomniany film. To moja książka, życiowa zwrotnica, która jest swoistym pamiętnikiem tych wszystkich emocji.
Marysia była od zawsze wymarzoną córeczką, której pragnęłam ponad wszytko. Teraz, kiedy na codzień słyszy się o aborcji, o strajku kobiet, zadaję sobie pytanie. A co jeśli?
Kiedyś twierdziłam, że nigdy przenigdy nie usunęłabym ciąży. Nie potrafiłam zrozumieć kobiet, które się na to zdecydowały. Tak kiedyś bym tego nie zrobiła. Chociaż nie wiem, jakie myśli toczyłyby bitwę w mej głowie, gdybym wiedziała że ona urodzi się chora, że jej i nasze życie będzie skazane na cierpienie, które nie będzie miało happyendu. Pewnie też zdecydowałabym się urodzić wtedy to dziecko, bo przecież jeśli czegoś nie znamy, bo nie doświadczyliśmy, to są to tylko nasze wyobrażenia, przypuszczenia i insynuacje. Dziś wiem, że jeśli w rodzinie pojawia się chore dziecko, to cierpi nie tylko matka i ojciec. Cierpi cała rodzina. Cierpią starsze dzieci, które nagle zostają odtrącone, nie ma dla nich czasu, bo przecież trzeba zajmować się tym chorym dzieckiem. Mama przestaje się uśmiechać, a zamiast tego z jej oczu ciąglę płynął łzy. Dom jest pusty, bo znajomi przestali przychodzić i dzwonić, bo zwyczajnie nie wiedzą jak się zachować, co powiedzieć. Nikt nie uśmiecha się do tego dziecka mówić jaki piękny bobasek, bo przecież tak nie jest. Dziecko jest chore, nie uśmiecha się, nie gaworzy, nie wyciąga rączek, nie guga, nie jest zainteresowane światem. Ma swój własny, odmienny świat. I rodziców, którzy je kochają ale cierpią i wciąż płaczą, nieustannie, i babcię i dziadka. którzy płaczą do swoich posuszek, i choć starają się pomóc, są tak samo bezsilni.
I te dzieci w tym domu czują samotność, przerażającą głuchość, które odbija się od pustych pozbawionych sensu życia ścian. Stracili matkę, stracili ojca, stracili dziecinstwo, kolegów i koleżanki, znajomych, nie ma spacerów do parku, jest tylko dom i wyjazdy rodziców do lekarzy, daleko , czasem za granice, bo może tam im pomogą, i pobyty w szpitalach, tygodniami , miesiącami, a dzieci są same to z babcią, trochę z tatą, trochę same. Ich serca płaczą, choć nie rozumieją dlaczego , ich świat doznaje wstrząsu, który na zawsze zmianie ich jescestwo. Który odmieni ich psychikę, jeszcze tego nie wiedzą, ani oni ani rodzice, że za rok dwa pięć pojawią się problemy psycholo-społeczne, które będą długo nosić na sobie brzemię tamtych wydarzeń. Nikt tego od razu nie wie, że długie lata ciężkiej pracy rodziców dziadków, psychologów, będą starały się naprawić straty, które są nie do naprawienia, bo bardzo wcześnie, w radosnym dzieciństwie pojawiło się coś, co je zburzyły, odmieniło już na zawsze.
Dzisiaj, czy podęjłabym decyzję o urodzeniu chorego dziecka? Pewnie tak, gbybym była egoistką. A co jeśli historia chciałaby się powtórzyć? Przecież po śmierci Marysi pojawił się 3 lata późnej kolejny synek. Czy dziś on też miałby przeżyc to , co poprzedni? Czy też musiałby być obarczony cierpieniem, odebraniem mu dziecinstwa, rodziców, życia? TO takie trudne i skomplikowane. Wiem jedno: NIGDY NIE MÓW NIGDY.. To za co kiedyś krytykowałam, dziś sama przeżyłam, to z czego się śmiałam, sama dostałam, to co mnie bulwersowała, też mnie dotknęło, to z czego szydziałam, musiałam się zmierzyć.
Mam cudowną rodzinę, choć obarczoną trudną przeszłością. Sama musiałam ponieść najwyższą cenę, by nie dopuścić by historia zatoczyła koło. Dziś targają mną wspomnienia i łzy, które oczyszczają zbolałą duszę. Dziś mam dwa cudowne Anioły w niebie, Marysię 23.03.2013 † i Anusię 07.03.2018† i dwie dziury w sercu, przez które wieje pusty wiatr tęsknoty, żalu i cierpienia. Ale tę cenę musiałam ponieść, by być w miejscu, w którym dziś jestem. Cenę strachu, bo na świecie istneje tylko miłość i strach. Wszystko ociera się o jedno i drugie. Miłość i strach przeplatają się wzajemnie i to one wciskają play lub pause naszego życia. To one wyznaczają kierunek. Miłość i strach. W jego obliczu zapominamy czasem, by zwiększyć dawkę tego pierwszego, to drugie odejdzie. Kiedy natłok myśli nas bombarduje, to strach bierze górę, a my spadamy w dół. Strach zostawia po sobie sączące blizny, miłość nie.