Zamknęłam oczy, wsłuchałam się w rytmiczne uderzenia bębna i znalazłam się w pięknym, bujnym lesie. Szłam pod górkę między drzewami, ale zatrzymywałam się co chwilę, aby dotknąć drzewo, wczuć się w jego zapach, poczuć pod palcami wypukłości kory, spojrzeć na gałęzie. Witałam się w ten sposób z każdym kolejnym drzewem i wędrowałam w górę. Jednak szybko poczułam się zmęczona i zniechęcona. Pomyślałam, że w taki sposób to chyba nigdy nie dotrę na szczyt. Ale jak tu pominąć jakiekolwiek drzewo? W zamyśleniu usiadłam na stosie liści i w tym momencie podleciało do mnie stado kolibrów. Tak, kolibrów. Tych małych, ale tak wytrwałych ptaszków. I one, wszystkie razem, zabrały mnie na szczyt góry, na olbrzymie, rozgałęzione drzewo. Na drzewie czekało już na mnie wyściełane mchem gniazdo, w którym wygodnie się ułożyłam. Na gałęzi nade mną, w rzędzie siedziały kondory. Pod moim gniazdem pozwijane leżały brazylijskie węże koralowe. Wokół mnie fruwały błyszcząco zielone kolibry. I nagle pojawiła się przy mnie ogromna i świetlista postać. Jedyne słowa, które przychodzą mi do głowy, aby ją opisać, to ciepłe światło i matczyna troska. Zapytałam się, czy Ty jesteś moim Duchowym Przewodnikiem? Nie dostałam odpowiedzi słownej, ale w sobie wiedziałam, że tak. Na potwierdzenie poczułam się bardzo bezpiecznie. Postać powiedziała mi, że teraz przyszedł czas na sen. Nie muszę się o nic martwić, bo jestem tutaj bezpieczna. Na szczycie drzewa bronią mnie kondory i jadowite węże, więc nikt zły nie będzie miał do mnie dostępu. A fruwające kolibry spowodują tylko dziecięcą, szczerą radość. Koralowy wąż, kondor i koliber to moje totemiczne zwierzęta. Nie opuszczą mnie. Poczułam ogarniającą mnie senność, poczucie bezpieczeństwa i ... usnęłam.
Ze snu wyrwała mnie rytmiczna muzyka bębna i zrozumiałam, że w rytm bębna tańczę w transie wokół ognia. Nagle poczułam ogień buchający ze swoich rąk. Spojrzałam na swoje dłonie i zobaczyłam, jak na nich pięknie tańczą płomyki ognia, bezustannie rytmicznie wijąc się i przeplatając. Było mi dobrze. Gdzieś tam resztką świadomości pomyślałam: musiałam wpaść w prawdziwy trans, skoro tak bucha mi gorąco z rąk. (Zawsze podczas "transów" i medytacji czuję gorącą energię wychodzącą z moich dłoni).
I gdy tak wpatrywałam się w ten piękny taniec ognia na własnych rękach, szamanka powiedziała: "wybudź się, czas wrócić, wróć do tego pokoju."
Tak szybko? Tak po prostu? Chciałam tam zostać i patrzeć na ogień, ale otworzyłam oczy i czekałam niecierpliwie, aby usłyszeć czego dowiedziała się Laura na mój temat podczas tej podróży. Prawdziwej szamańskiej podróży...
Powyższe słowa "tej" kobiety, to chyba dobry początek na to, by rozpocząć pisać kolejną książkę. Choć opisany fragment wydaje się być fikcją, to nią nie jest. Dlatego ta książka ( choć na razie w mojej głowie, jeszcze nie poukładana), ale z pewnością będzie bardzo niezwykła. Niezwykła dlatego, że będzie opowiadać prawdziwą, wstrząsającą i niezwykłą opowieść o wyjątkowej kobiecie. O kobiecie, która z pozoru mając wszystko ( wspaniałego męża, dzieci, cudowny duży dom, pięniądze na wszystko), nie ma najważniejszego: codziennego przeżywania zwykłych spraw. To niewiarygodna historia, która wciąż dzieje się naprawdę, a która rozpoczęła się niemal 9 lat temu. Czy zdołam przedstawić oszałamiające sceny z życia tej niezwykłej kobiety??? Uczynię wszystko, aby tak było. To będzie zupełnie inna historia niż wszystkie! To będzie wspaniała lekcja życia, także dla mnie.. Nie znam jeszcze tytułu tej książki, ale myślę, że w trakcie pisania natchnie mnie ten właściwy...
Ale o tym więcej już wkrótce...
Poniższy cudny motyl uchwycony aparatem przez bohaterkę książki....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz