czwartek, 30 października 2014

Pamiętam....

Święto Zmarłych to czas szczególny, kiedy z zadumie spacerujemy uliczkami cmentarza, mijając kolejne kwatery i odruchowo czytamy tablice przeliczając ile lat miał ten co umarł. Podziwiamy piękno palących się kolorowych zniczy i bogactwo kwiatów. Fajnie obchodzić to święto, kiedy owy spacer odbywa się jedynie jako przechadzkę, wtedy, gdy nikogo nam bardzo bliskiego sercu nie musimy tam odwiedzać. Trochę inaczej jest, kiedy idziemy do ukochanej nam osoby ( może rodzica, przyjaciela, babci, a może własnego dziecka). Wtedy nostalgia znacznie mocniej niż zazwyczaj daje o sobie znać, przypominając, że wciąż jest tam ktoś, kogo kochaliśmy nad życie i kogo nadal kochamy tę samą miłością. Ona się nie wypala jak świeca, nie ginie w mroku, nie zanika w deszczu. Ona płonie wiecznym ogniem miłości i tęsknoty, z którą nie sposób wygrać. Chociaż człowiek wierzy i jest przekonany o tym, że życie nie kończy się z chwilą śmierci, że opuszczamy tylko nasze ciało, to jednak jak bardzo jesteśmy to tego ciała przywiązani. Wciąż mam  w pamięci obraz mojej córeczki, jej białą sukienkę, rajstopki i buciki, uczesane w warkoczyki ciemne włoski podpięte szyfonowymi różyczkami. Wciąż pamiętam śpiącą buźkę, zamknięta różowym smoczkiem i lalę, którą tuliła. Czasem nachodzą mnie straszne myśli i pytanie - jak wygląda dzisiaj, przecież to już 1,5 roku odkąd po raz ostatni ją widziałam. I kiedy kucam przy jej grobie, to wiem, że tuż pod nim jest ona, moja perełka, moje serduszko, do którego nie mam dostępu. Jest tak blisko, a zarazem tak daleko ode mnie. Moja cudowna Marysia, moja córeczka... I choć zaniosę jej misia, zapalę świeczkę, ucałuję porcelanową buzię, która patrzy na mnie szeroko otwartymi oczkami, to wciąż za mało, by oszukać stęsknione serce matki. Ale ona o tym wie, bo kiedy cierpię, wciąż daje mi znaki, takie same, od kiedy odeszła. Wciąż się na nie gdzieś natknę, przypadkowo, z zaskoczenia, ale moje serce potrafi od razu je rozpoznać. To ukojenie, które do następnego razu pociesza, ociera łzy...
Dziękuję Marysiu!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz