Mikołaju, nie marzymy o brylantach i milionach, w głowie kłębią się zupełnie inne myśli, pragnienia i marzenia. Dziękujemy za każdy najmniejszy postęp naszego synka Mareczka. Mały ma 7,5 miesiąca, choć jeszcze sam nie siedzi, to cieszy nas każdy najmniejszy krok w przód. Prosimy Mikołaju, o szczęśliwy przebieg operacji, która czeka naszego synka i zdrowy rozwój psycho- ruchowo - fizyczny. Mamy pragnienie, aby wkrótce słowo kraniostenoza była tylko mglistym wspomnieniem. Mareczek jest podgonym chłopcem i ma od nas mnóstwo miłości - potrzebuje jeszcze silnej wiary i modlitwy o dobrą diagoznę , o sprawne ręce neurochirurgów i o zdrowie zdrowie zdrowie. Tylko tyle, a może aż tyle pragniemy;) Tak, to zdecydowanie nasze świąteczne i Noworoczne zarazem życzenie!;)
Marysiu! Opiekuj się braciszkiem aniołku!
Mały zaraz po przebudzeniu, jeszcze z kwaśną miną
Już radosny;)
Główną bohaterką bloga jest śp. niezwykła Marysia, która pomimo lekoopornej padaczki, małogłowia,licznych naczyniaków,znacznej skoliozy oraz wrodzonej wady przepony i stopy.. była cudownym dzieckiem, który odmienił moje życie. Blog jest poświęcony głównie Marysi, jak również innym ciekawostkom. Celem bloga jest wsparcie psychiczne i merytoryczne dla rodziców zmagających się z traumą choroby dziecka. MARYSIU! Ty nauczyłaś nas kochać w sposób, w jaki kocha tylko BÓG!
piątek, 16 grudnia 2016
wtorek, 29 listopada 2016
Craniosynestoza, zwana potocznie cranio
"To trzeba mieć pecha" - powiedział nasz pediatra, kiedy wpadłam do gabinetu po kolejne skierowania na badania zlecone przez neurochirurga z Katowic. Prawda? - odrzekałam ...
Doktor powiedział, że ta ciąża w efekcie której urodził się Mareczek - była samolubna - może ma trochę racji, ale ja świadomie modliłam się o to dziecko. Po stracie Marysi przez 1,5 roku rozmyślała i codziennie prosiłam Najwyższego i duszyczkę mojej córeczki by wyprosiła w niebiosach dla nas zdrowe dziecko, bardzo tego pragnęłam. Prosiłam pana o to , że jeśli jest mi dane mieć zdrowe dziecko - to jestem gotowa na jego poczęcie. Mareczek jest wymodlony i wierzę, że da nam dużo dużo szczęścia i radości pomimo stresu, z którym teraz się zmagamy.
Synuś za kilka dni kończy już 7 miesięcy. Niesamowite jak to zleciało. Kiedy się urodził, od razu spojrzałam na jego głowę - uf, jest dobrze powiedziałam na sali porodowej do męża- ma większą mózgoczaszkę od twarzoczaszki. W przypadku Marysi tak nie było, miała zdiagnozowane małogłowie - więc mózg nie rósł i szwy czaszkowe zarastały się przedwcześnie. Z Mareczkiem było odwrotnie. Ale od początku. Kiedy go przytuliłam, czułam moc endorfin i niedowierzanie, ogromną radość, że idę na salę poporodową ze zdrowym dzieckiem jak inne matki, byłam z tego dumna, tak dumna, bo doceniałam to, co właśnie się wydarzyło. Nie straszne mi było nocne wstawanie, prawie brak snu, cieszyłam się, bo mój upragniony synek był już ze mną;) Dwa miesiące przez porodem mieliśmy wiele obaw, bo dostałam przedwczesnych skurczy, w związku z czym musiałam przeleżeć plackiem 2 miesiące - wstawałam tylko do toalety i była to dla mnie największa kara - biorąc po d uwagę mój temperament i nawet to że kawę piję na stojąco , bo ciągle mam coś do zrobienia;) Dostawałam zastrzyki Dexawen na rozwój płuc płodu i też się miartwiłam aby nie było skutków ubocznych. Gdy Mareczek w końcu przyszedł na świat - emocje eksplodowały;)))) Od razu jednak rzuciło mi się w oczy zgrubienie - jakby wałeczek biegnący od noska wzdłuż czoła do ciemiączka - ale to pewnie naszłe na siebie kości czaszki powodowane przeciskaniem przez kanał rodny - pomyślałam- z czasem się rozejdzie. Czas mijał, a owe wyczuwalne zgrubienie jak było tak było. Postanowiliśmy zasięgnąć opinii najlepszych 4 pediatrów w naszym mieście, i o dziwo - każdy nas uspokajał, mówiąc że to taka uroda, że się rozejdzie, że potrzebny jest czas, że nie ma się czym martwić, Nawet neurolog nic nie podejrzewał. Jednak intuicja matki jest silniejsza niż nauka i medycyna razem wzięte. Zaczęłam drążyć , napisałam do mojej przyjaciółki z USA i ona wysnuła niestety trafne podejrzenie. Jej koleżanka ma synka z podobnym zaostrzonym czołem i dziecko przeszło w Stanach skomplikowaną operację. Iza przesłała mi trochę informacji i zasugerowała, by skonsultować to z neurochirurgiem. Kiedy przejrzałam przesłane przez nią materiały , zdjęcia i linki do podobnych diagnoz - nie miałam wątpliwości że to jest właśnie to. Przez moment znowu świat się nam zawalił. Przecież miał być zdrowy! Miałam wyrzuty sumienia, a mój mąż strasznie się wściekł i widziałam w nim ogromny żal do losu i niemoc. Tę którą tak dobrze znam z czasów, gdy zmagaliśmy się ze straszną chorobą Marysi. Zaczęłam szukać w necie informacji o najlepszych neurochirurgach dziecięcych w Polsce. Neurolog z Gdańska która leczyła Marysię z epilepsji zasugerowała Szczecin. Tam dotarłam do jednego z lekarzy, jednak pomimo umawianych spotkań, coś ciągle było nie tak i nasze potkanie nie mogło dojść do skutku przez najbliższe 3 miesiące. Postanowiłam poszukać dalej i tak trafiłam na fb na grupę mam dzieci z kraniosynestozą. Po zasięgnięciu informacji i wymianie spostrzeżeń, szybko doszłam do wniosku , że jedziemy na konsultację do Katowic. Pomimo iż dzieli nas odległość całej Polski, nie stanowiło to problemu. No cóż wyjazd pociągnął trochę grosza, 1100 zł to koszt wizyty ( w tym USG i konsultacja neurofizjoterapeutki) oraz koszt paliwa. Na spotkaniu z profesorem dowiedzieliśmy się jednej ważnej rzeczy - nasz synek ma craniostenozę czołową. I konieczna będzie operacja. Doktor dokładnie objaśnił na czym będzie ona polegać i że wykonuje sie ją w 12- 13 miesiącu życia dziecka. Wysłuchaliśmy tego uważnie i dobrze że siedzieliśmy na krzesłach, bo przez moment zrobiło mi się słabo. To poważniejsze niż się wydaje i nie jest to żadna plasyka czaszki - powiedział profesor. Operacja polega na oskalpowaniu skóry, przecięciu czaszki - wyjęicu kości czołowej i drugiej kości biegnącej nad łukiem brwiowym i noskiem , pocięcie je na kawałki poza ciałem dziecka, zamontowaniu elastycznych blaszek i ponownemu umieszczeniu na głowie dziecka , zaszyciu. Operacji towarzyszy duża utrata krwi, dlatego dziecko przed operacją musi byc całkowicie zdrowe, bo traci odporność. Ważne też, by utrzymać karmienie piersią - powiedział profesor. Pocieszające w tym wszystkim jest to, że dzieci z cranio mają spore szanse na zupełnie normalne życie i rozwój i dosyć szybko dochodzą do siebie po operacji. Trzeba przez ok 3 miesiące bardzo uważać, by dziecko nie przewróciło się, nie uderzyło gdzieś głową. Dlaczego o tym wszystkim piszę? bo choć jeszcze wszystko przed nami, przez te pół roku już sporo przeszliśmy i wiem, że wciąż rodzą się dzieci, których rodzice podświadomie czują ze coś jest nie tak. Może ten post w jakiś sposób pomoże komuś kto na niego przypadkiem trafi. Każdy rodzic zmagający się z jakimś problemem u swojego dziecka szuka informacji i chętnie słucha doświadczeń innych rodziców, my też szukaliśmy. Ponieważ jestem bardzo dociekliwa, znalazłam na youtubie film zamieszczony przez rodziców dziewczynki z cranio czołowym - pokazujący w skrócie przebieg operacji. Ostrzegam, że materiał jest drastyczny, krwawy i nie powinni go oglądać osoby ze słabymi nerwami. Zamieszczam link, bo może rodzice dzieci z podobnym problemem będą chcieli zobaczyć jak będzie wyglądała operacja. Jestem w szoku, ale wygląda to dokładnie tak, jak opisał nam to profesor. Wiem, że ten czas będzie najgorszy i bardzo chciałabym mieć już to za sobą. Ale wierzę, że nasza Marysia będzie się z nieba opiekowała braciszkiem i nami i że damy radę. Podświadomie czuję, że to dziecko z jakiegoś nieznanego mi jeszcze powodu da nam jeszcze dużo szczęścia i przepięknych chwil radości , miłości i dziękczynienia.
link do filmu z operacją - drastyczne sceny!
https://www.youtube.com/watch?v=w7UGxr91XlI
nasz Mareczek:)
Doktor powiedział, że ta ciąża w efekcie której urodził się Mareczek - była samolubna - może ma trochę racji, ale ja świadomie modliłam się o to dziecko. Po stracie Marysi przez 1,5 roku rozmyślała i codziennie prosiłam Najwyższego i duszyczkę mojej córeczki by wyprosiła w niebiosach dla nas zdrowe dziecko, bardzo tego pragnęłam. Prosiłam pana o to , że jeśli jest mi dane mieć zdrowe dziecko - to jestem gotowa na jego poczęcie. Mareczek jest wymodlony i wierzę, że da nam dużo dużo szczęścia i radości pomimo stresu, z którym teraz się zmagamy.
Synuś za kilka dni kończy już 7 miesięcy. Niesamowite jak to zleciało. Kiedy się urodził, od razu spojrzałam na jego głowę - uf, jest dobrze powiedziałam na sali porodowej do męża- ma większą mózgoczaszkę od twarzoczaszki. W przypadku Marysi tak nie było, miała zdiagnozowane małogłowie - więc mózg nie rósł i szwy czaszkowe zarastały się przedwcześnie. Z Mareczkiem było odwrotnie. Ale od początku. Kiedy go przytuliłam, czułam moc endorfin i niedowierzanie, ogromną radość, że idę na salę poporodową ze zdrowym dzieckiem jak inne matki, byłam z tego dumna, tak dumna, bo doceniałam to, co właśnie się wydarzyło. Nie straszne mi było nocne wstawanie, prawie brak snu, cieszyłam się, bo mój upragniony synek był już ze mną;) Dwa miesiące przez porodem mieliśmy wiele obaw, bo dostałam przedwczesnych skurczy, w związku z czym musiałam przeleżeć plackiem 2 miesiące - wstawałam tylko do toalety i była to dla mnie największa kara - biorąc po d uwagę mój temperament i nawet to że kawę piję na stojąco , bo ciągle mam coś do zrobienia;) Dostawałam zastrzyki Dexawen na rozwój płuc płodu i też się miartwiłam aby nie było skutków ubocznych. Gdy Mareczek w końcu przyszedł na świat - emocje eksplodowały;)))) Od razu jednak rzuciło mi się w oczy zgrubienie - jakby wałeczek biegnący od noska wzdłuż czoła do ciemiączka - ale to pewnie naszłe na siebie kości czaszki powodowane przeciskaniem przez kanał rodny - pomyślałam- z czasem się rozejdzie. Czas mijał, a owe wyczuwalne zgrubienie jak było tak było. Postanowiliśmy zasięgnąć opinii najlepszych 4 pediatrów w naszym mieście, i o dziwo - każdy nas uspokajał, mówiąc że to taka uroda, że się rozejdzie, że potrzebny jest czas, że nie ma się czym martwić, Nawet neurolog nic nie podejrzewał. Jednak intuicja matki jest silniejsza niż nauka i medycyna razem wzięte. Zaczęłam drążyć , napisałam do mojej przyjaciółki z USA i ona wysnuła niestety trafne podejrzenie. Jej koleżanka ma synka z podobnym zaostrzonym czołem i dziecko przeszło w Stanach skomplikowaną operację. Iza przesłała mi trochę informacji i zasugerowała, by skonsultować to z neurochirurgiem. Kiedy przejrzałam przesłane przez nią materiały , zdjęcia i linki do podobnych diagnoz - nie miałam wątpliwości że to jest właśnie to. Przez moment znowu świat się nam zawalił. Przecież miał być zdrowy! Miałam wyrzuty sumienia, a mój mąż strasznie się wściekł i widziałam w nim ogromny żal do losu i niemoc. Tę którą tak dobrze znam z czasów, gdy zmagaliśmy się ze straszną chorobą Marysi. Zaczęłam szukać w necie informacji o najlepszych neurochirurgach dziecięcych w Polsce. Neurolog z Gdańska która leczyła Marysię z epilepsji zasugerowała Szczecin. Tam dotarłam do jednego z lekarzy, jednak pomimo umawianych spotkań, coś ciągle było nie tak i nasze potkanie nie mogło dojść do skutku przez najbliższe 3 miesiące. Postanowiłam poszukać dalej i tak trafiłam na fb na grupę mam dzieci z kraniosynestozą. Po zasięgnięciu informacji i wymianie spostrzeżeń, szybko doszłam do wniosku , że jedziemy na konsultację do Katowic. Pomimo iż dzieli nas odległość całej Polski, nie stanowiło to problemu. No cóż wyjazd pociągnął trochę grosza, 1100 zł to koszt wizyty ( w tym USG i konsultacja neurofizjoterapeutki) oraz koszt paliwa. Na spotkaniu z profesorem dowiedzieliśmy się jednej ważnej rzeczy - nasz synek ma craniostenozę czołową. I konieczna będzie operacja. Doktor dokładnie objaśnił na czym będzie ona polegać i że wykonuje sie ją w 12- 13 miesiącu życia dziecka. Wysłuchaliśmy tego uważnie i dobrze że siedzieliśmy na krzesłach, bo przez moment zrobiło mi się słabo. To poważniejsze niż się wydaje i nie jest to żadna plasyka czaszki - powiedział profesor. Operacja polega na oskalpowaniu skóry, przecięciu czaszki - wyjęicu kości czołowej i drugiej kości biegnącej nad łukiem brwiowym i noskiem , pocięcie je na kawałki poza ciałem dziecka, zamontowaniu elastycznych blaszek i ponownemu umieszczeniu na głowie dziecka , zaszyciu. Operacji towarzyszy duża utrata krwi, dlatego dziecko przed operacją musi byc całkowicie zdrowe, bo traci odporność. Ważne też, by utrzymać karmienie piersią - powiedział profesor. Pocieszające w tym wszystkim jest to, że dzieci z cranio mają spore szanse na zupełnie normalne życie i rozwój i dosyć szybko dochodzą do siebie po operacji. Trzeba przez ok 3 miesiące bardzo uważać, by dziecko nie przewróciło się, nie uderzyło gdzieś głową. Dlaczego o tym wszystkim piszę? bo choć jeszcze wszystko przed nami, przez te pół roku już sporo przeszliśmy i wiem, że wciąż rodzą się dzieci, których rodzice podświadomie czują ze coś jest nie tak. Może ten post w jakiś sposób pomoże komuś kto na niego przypadkiem trafi. Każdy rodzic zmagający się z jakimś problemem u swojego dziecka szuka informacji i chętnie słucha doświadczeń innych rodziców, my też szukaliśmy. Ponieważ jestem bardzo dociekliwa, znalazłam na youtubie film zamieszczony przez rodziców dziewczynki z cranio czołowym - pokazujący w skrócie przebieg operacji. Ostrzegam, że materiał jest drastyczny, krwawy i nie powinni go oglądać osoby ze słabymi nerwami. Zamieszczam link, bo może rodzice dzieci z podobnym problemem będą chcieli zobaczyć jak będzie wyglądała operacja. Jestem w szoku, ale wygląda to dokładnie tak, jak opisał nam to profesor. Wiem, że ten czas będzie najgorszy i bardzo chciałabym mieć już to za sobą. Ale wierzę, że nasza Marysia będzie się z nieba opiekowała braciszkiem i nami i że damy radę. Podświadomie czuję, że to dziecko z jakiegoś nieznanego mi jeszcze powodu da nam jeszcze dużo szczęścia i przepięknych chwil radości , miłości i dziękczynienia.
link do filmu z operacją - drastyczne sceny!
https://www.youtube.com/watch?v=w7UGxr91XlI
nasz Mareczek:)
wtorek, 4 października 2016
:)
Wiem kochani, że wielu z Was czeka na to co u nas;)?
Otóż niewiele więcej, ponieważ dopiero za miesiąc mamy umówioną prywatną wizytę - jednak w Katowicach u dr Larysza. Naczytałam się w necie - rozmiawiałam z wieloma mamami , które mają dzieci z cranistenozą i ich dzieci są juz po operacjach, że faktycznie profesor Larysz jest jednym z najlepszych specjalistów w Polsce od diagnozowania i operowania czaszek dzieci. Dlatego postanowiłam, ze pojedziemy właśnie do niego. Mamy do przejechania absolutnie całą Polskę, ale to nie stoi na przeszkodzie, bo kiedy z Marysią szukałam ratunku, zabrałam ją nawet do Ameryki południowej - do Brazylii. A tu w końcu tylko Polska. Bardziej obawiam się tego co powie nam doktor, wciąż łudzę się i mam nadzieję, że powie, operacja nie będzie konieczna;) ale cóż - zobaczymy. Na razie żyjemy normalnie,mały dobrze się rozwija i upajam się macierzyństwem, chociaż nawet nocą wstaję 6 razy. Mały kocha jeść i tylko pierś go uspokaja i zapewnia poczucie bezpieczeństwa. Dam znać po 10 listopada jak wrócimy z konsultacji. Tym czasem dziękuję Bogu za Mareczka - jest cudny;)
Otóż niewiele więcej, ponieważ dopiero za miesiąc mamy umówioną prywatną wizytę - jednak w Katowicach u dr Larysza. Naczytałam się w necie - rozmiawiałam z wieloma mamami , które mają dzieci z cranistenozą i ich dzieci są juz po operacjach, że faktycznie profesor Larysz jest jednym z najlepszych specjalistów w Polsce od diagnozowania i operowania czaszek dzieci. Dlatego postanowiłam, ze pojedziemy właśnie do niego. Mamy do przejechania absolutnie całą Polskę, ale to nie stoi na przeszkodzie, bo kiedy z Marysią szukałam ratunku, zabrałam ją nawet do Ameryki południowej - do Brazylii. A tu w końcu tylko Polska. Bardziej obawiam się tego co powie nam doktor, wciąż łudzę się i mam nadzieję, że powie, operacja nie będzie konieczna;) ale cóż - zobaczymy. Na razie żyjemy normalnie,mały dobrze się rozwija i upajam się macierzyństwem, chociaż nawet nocą wstaję 6 razy. Mały kocha jeść i tylko pierś go uspokaja i zapewnia poczucie bezpieczeństwa. Dam znać po 10 listopada jak wrócimy z konsultacji. Tym czasem dziękuję Bogu za Mareczka - jest cudny;)
środa, 7 września 2016
Wciąż wielka niewiadoma
Witajcie:) Zapewne wielu z was czeka na wieści i na to co z Mareczkiem. Otóż na razie nie wiem nic więcej. Pod koniec września mamy wizytę w Szczecinie u neurochirurga, który obejrzy dziecko oraz zlecony rtg czaszki i postawi diagnozę. Doktor kazał nam żyć normalnie - co staramy się robić. Na szczęście Mareczek rozwija się prawidłowo;) Jest zdrowym, silnym chłopcem, ciągnie głowę i najchętniej by siedział a dopiero skończył 4 miesiące;) Ślicznie sie uśmiecha, bawi rączkami, wkłada piąstki do buzi, próbuje łapać zabawki, lubi bajki;) Wciąż czekamy na jego nowe postępy w rozwoju, to takie cudowne! Bardzo długo na to czekałam mając Marysię, i przez wiele lat nie było postępów, a tu takie tempo! Wspaniale. W dodatku jest małym "terrorystą" lubi ręce i stanowczo się ich domaga - potrafi krzyczeć, że sąsiedzi dokładnie go słyszą;) No cóż, takie uroki macierzyństwa. Z doświadczenia wiem, że lepiej nie przespać nocy i nawet ponosić dziecko które dosłownie się drze - niż wiecznie oczekiwać na głośny płacz lub jedno słowo dziecka, które nie jest w stanie tego dokonać - a tak było z Marysią. Brat za to skutecznie ją zastąpił, bo dokazuje oj dokazuje.... Poza tym,
Wciąż nie możemy wyleczyć liszajów - skazy na policzkach - stosowałam już chyba wszystkie maści dostępne na rynku i zalecane na atopowe zapalenie skóry, ale bezskutecznie, Raz jest trochę lepiej, a za kilka dni - znowu wykwity. Musiałabym chyba zrezygnować totalnie z mleka i jego przetworów - a to główne moje pożywienie, poza tym jestem tego zdnaia, że skoro mój organizm się czegoś domaga - np twarogu tzn że potrzebuje tego budulca, więc bezsensem jest odstawiać potrzebne składniki odżywcze. No cóż, teraz odliczam dni w kalendarzu by zrobić niezbędne badania i wybrac się na konsultacje neurochirurgiczną. Jego kształt czoła nie pozostawia mi złudzeń, ale wciąż liczę na to, że może jednak operacja nie będzie niezbędna ... - zobaczymy. Musę kończyć, bo mały strasznie płacze, do usłyszonka.
Wciąż nie możemy wyleczyć liszajów - skazy na policzkach - stosowałam już chyba wszystkie maści dostępne na rynku i zalecane na atopowe zapalenie skóry, ale bezskutecznie, Raz jest trochę lepiej, a za kilka dni - znowu wykwity. Musiałabym chyba zrezygnować totalnie z mleka i jego przetworów - a to główne moje pożywienie, poza tym jestem tego zdnaia, że skoro mój organizm się czegoś domaga - np twarogu tzn że potrzebuje tego budulca, więc bezsensem jest odstawiać potrzebne składniki odżywcze. No cóż, teraz odliczam dni w kalendarzu by zrobić niezbędne badania i wybrac się na konsultacje neurochirurgiczną. Jego kształt czoła nie pozostawia mi złudzeń, ale wciąż liczę na to, że może jednak operacja nie będzie niezbędna ... - zobaczymy. Musę kończyć, bo mały strasznie płacze, do usłyszonka.
środa, 17 sierpnia 2016
Jestem....
Witajcie....
Nie było mnie już dawno, ale macierzyństwo pochłonęło mnie całkowicie w tym pozytywnym znaczeniu i w tym oblanym strachem. Synek - mój kochany Mareczek ma się dobrze, rozwija się prawidłowo- czego bardzo bardzo się cieszę. Dostrzegam każdy nawet najmniejszy postęp, naprawdę przy pierwszym dziecku - gdy rodzi się zdrowe rodzic nie zwraca na to uwagi, że np dziecko bierze rączkę do buzi, potem próbuje chwytać - kiedy to i jak robi... To wydaje się takie oczywiste, ale kiedy ma się te złe doświadczenia - jak u nas chora Marysia i jej prawie 5 letnia walka o zdrowie i życie, która zakończyła się odejściem , uczy pokory przez duże P i dostrzegania luk między wierszami.... Teraz mamy naszego synka, wymodlonego przez 1,5 roku, kochanego. Jednak życie wciąż nas doświadcza, bo szczęście przeplata się ze strachem każdego dnia. Synek urodził się o czasie, poród wspaniały prawdziwy szybki, bolesny ale to normalne, bez komplikacji, jednak na czole małego było widoczne zgrubienie biegnące wzdłuż czoła od noska do ciemiączka. Myślałam że naszły na siebie szwy czaszkowe i że się to rozejdzie w miarę wzrostu głowy. Niestety czas leciał , minęły 2-3 tygodnie, kiedy główka noworodków wraca do normalnego kształtu - a u nas nic się nie zmieniło. Dzisiaj Mareczek ma 3,5 miesiąca a zgrubienie nadal jest. Główka przyrasta wolniej niż normalnie a gdy patrzy się na nią z góry - ma kształt łódki, wyraźnie zwęża się w stronę czoła. Znalazłam dobrego lekarza ze Szczecina, prof Licendorfa i rozmawiałam z nim na razie telefoniecznie. Wysłałam zdjecia Mareczka i stwierdził, że szew czołowy jest ewidentnie zrośnięty. Jest podejrzenie choroby zwanej Craniostenoza - przedwczesne zarastanie szwów czaszkowych - co powoduje ciasnotę, wzrost ciśnienia wewnątrz mózgowego i czasem problem z rozwojem. Jednak w niektórych przypadkach nie jest nawet potrzebna operacja. Nie wiem jak będzie u nas - bo to musi ocenić neurochirurg, trzeba zrobić tomograf głowy lub rezonans i inne szczegółowe badania by to ocenić. Operacja jest bardzo inwazyjna, bo polega na zdjęciu skóry z czoła, i pocięciu czaszki na kawałki by potem ją wymodelować i nadać prawidłowy kształt, by rosnący mózg mógł ją prawidłowo wypełnić. Strasznie się tego boję, choć wiem, że po przejściach z Marysią podźwignę wszystko, jednak zdecydowanie wolę poświęcać czas na zdrowe i radosne macierzyństwo, niż spędzać czas w szpitalach w poszukiwaniu lekarzy i pomocy. Nie pisałam bo miałam gorsze nie, tygodnie, wiele łez się przelało, ale wiem, że wciąż są moi blogowi przyjaciele, którzy wspierali mnie cały czas, gdy odchodziła Marysia i są ze mną do dzisiaj.Dlatego postanowiłam, że jestem wam to winna, by podzielić się swoimi myślami. Znowu wypada mi prosić was o modlitwę za Mareczka. Kocham go z całego serca i niemal płaczę z radości za każdym razem gdy dostrzegę kolejny postępik w jego rozwoju;)
Nie było mnie już dawno, ale macierzyństwo pochłonęło mnie całkowicie w tym pozytywnym znaczeniu i w tym oblanym strachem. Synek - mój kochany Mareczek ma się dobrze, rozwija się prawidłowo- czego bardzo bardzo się cieszę. Dostrzegam każdy nawet najmniejszy postęp, naprawdę przy pierwszym dziecku - gdy rodzi się zdrowe rodzic nie zwraca na to uwagi, że np dziecko bierze rączkę do buzi, potem próbuje chwytać - kiedy to i jak robi... To wydaje się takie oczywiste, ale kiedy ma się te złe doświadczenia - jak u nas chora Marysia i jej prawie 5 letnia walka o zdrowie i życie, która zakończyła się odejściem , uczy pokory przez duże P i dostrzegania luk między wierszami.... Teraz mamy naszego synka, wymodlonego przez 1,5 roku, kochanego. Jednak życie wciąż nas doświadcza, bo szczęście przeplata się ze strachem każdego dnia. Synek urodził się o czasie, poród wspaniały prawdziwy szybki, bolesny ale to normalne, bez komplikacji, jednak na czole małego było widoczne zgrubienie biegnące wzdłuż czoła od noska do ciemiączka. Myślałam że naszły na siebie szwy czaszkowe i że się to rozejdzie w miarę wzrostu głowy. Niestety czas leciał , minęły 2-3 tygodnie, kiedy główka noworodków wraca do normalnego kształtu - a u nas nic się nie zmieniło. Dzisiaj Mareczek ma 3,5 miesiąca a zgrubienie nadal jest. Główka przyrasta wolniej niż normalnie a gdy patrzy się na nią z góry - ma kształt łódki, wyraźnie zwęża się w stronę czoła. Znalazłam dobrego lekarza ze Szczecina, prof Licendorfa i rozmawiałam z nim na razie telefoniecznie. Wysłałam zdjecia Mareczka i stwierdził, że szew czołowy jest ewidentnie zrośnięty. Jest podejrzenie choroby zwanej Craniostenoza - przedwczesne zarastanie szwów czaszkowych - co powoduje ciasnotę, wzrost ciśnienia wewnątrz mózgowego i czasem problem z rozwojem. Jednak w niektórych przypadkach nie jest nawet potrzebna operacja. Nie wiem jak będzie u nas - bo to musi ocenić neurochirurg, trzeba zrobić tomograf głowy lub rezonans i inne szczegółowe badania by to ocenić. Operacja jest bardzo inwazyjna, bo polega na zdjęciu skóry z czoła, i pocięciu czaszki na kawałki by potem ją wymodelować i nadać prawidłowy kształt, by rosnący mózg mógł ją prawidłowo wypełnić. Strasznie się tego boję, choć wiem, że po przejściach z Marysią podźwignę wszystko, jednak zdecydowanie wolę poświęcać czas na zdrowe i radosne macierzyństwo, niż spędzać czas w szpitalach w poszukiwaniu lekarzy i pomocy. Nie pisałam bo miałam gorsze nie, tygodnie, wiele łez się przelało, ale wiem, że wciąż są moi blogowi przyjaciele, którzy wspierali mnie cały czas, gdy odchodziła Marysia i są ze mną do dzisiaj.Dlatego postanowiłam, że jestem wam to winna, by podzielić się swoimi myślami. Znowu wypada mi prosić was o modlitwę za Mareczka. Kocham go z całego serca i niemal płaczę z radości za każdym razem gdy dostrzegę kolejny postępik w jego rozwoju;)
poniedziałek, 6 czerwca 2016
Emolienty dla niemowląt
Każdy rodzic zastanawia się w czym wykąpać maleństwo lub jaka maść pośladkowa będzie najlepsza? Na rynku jest cała masa prześcigających się firm oferujących przeróżne kosmetyki dla niemowląt. Ja odkryłam nowość Allerco - o wspaniałym składzie przystosowanym dla dzieci od 1 dnia życia. Produkt jest bezpieczny i delikatny. Emulsja do kąpieli łagodna, kremowa o delikatnym zapachu a krem przeciw odparzeniom tworzy delikatny film na skórze i chroni pupę maleństwa. Dopiero zaczęłam do stosować od kilku dni a już jest lepiej:) Polecam do wypróbowania, na zdarciach możecie przeczytać skład i właściwości dla osób zainteresowanych.
poniedziałek, 30 maja 2016
Wzloty i upadku macierzyństwa;)
Wiem, że bardzo dużo osób jest wiernymi czytelnikami mojego bloga, a przecież właśnie minęły 3 lata, odkąd Marysia - główna bohaterka tego bloga odeszła... Miałam w ogóle przerwać dodawanie wpisów, ale wiem, ze ten blog jest jedyną drogą komunikacji i przekazu informacji dla moich stałych czytelników. Dlatego postanowiłam, że będę pisać, ale rzadko, dlatego że miał to być blog Marysi, a wpisując różne inne aktualności, jego przesłanie przestaje istnieć. Od dnia 2 maja jestem ponownie mamą. Szczęśliwą;) Modliłam się o to dziecko - o jego poczęcie 1,5 roku. I mam cudownego synka. Mam nadzieję, że będzie rozwijąl się prawidłowo i da nam to, czego nigdy nie mogliśmy oczekiwać od Marysi - słowo , mama, świadomy uśmiech, chwytanie w rączki, podnoszenie główki, raczkowanie, siedzenie, gryzienie i chodzenie i takie tam niby zwykłe czynności, które przyprawiają o łzy w oczach rodziców, którzy całe lata czekają choćby na jeden taki gest. Marysi już nie ma, ale wiem, że modlitwa do niej o zdrowe dziecko przyniosła efekt i za jej wstawiennictwem mam dzisiaj Mareczka. Jak to u nas rodzinnie wszyscy sa na Mar... Mariusz, Marcin, była Marysia i jest Marek.
:)) Macierzynstwo to piękny choć trudny czas. Nic nie jest już tak jak dawniej, nie możesz wyjść kiedy chcesz, nawet zjeść kiedy chcesz, tylko wtedy, gdy potrzeby dziecka zostaną najpierw zaspokojone. Karmię piersią i to jest najcudowniejsze uczucie dla matki -które chce się zatrzymać jak najdłużej, bo podczas karmienia ulatnia się nade mną feromon małego człowieczka, na piersi leży maleńka rączka a przy przełykaniu słychać rozkoszne postękiwania. Cudowny dar natury. Noce są trudniejsze, bo trzeba przyzwyczaić się do nie spania, ale daję radę;) Najgorsze jest to, że mały ma chyba niedojrzały układ pokarmowy, bo robi bardzo dużo kleksów, nawet nie kupek - tylko takie małe kleksy, które w kilka minut odparzają mu dupkę, i chociaż myję je woda i mydełkiem, odstawiłam chusteczki nawilżane, wietrzymy się non stop, używamy przeróżnych nowych smarowideł z nanocząsteczkami srebra na odparzenia, to okazuje się że najtańsze - np linomag , czy alantan - tłuste maści przynoszą najlepsze efekty. Miałam chwile załamania, kiedy dziennie było kleksów np 50 ( nie przesadzam z ilością) i paczka pamperów rozchodziła się w moment, dlatego zaczęłam podkładać delikatne chusteczki jednorazowe i po każdym kleksie na mokro przemywać pupcie i osuszać, dzięki czemu dziennie zużywam 20 pampersów, a nie 50. Juz zaczęłam odstawiać mleko - piję tylko te bez laktozy, ale sama nie wiem czy to jest przyczyną, bo kleksy nadal są, choć ilość jest troszkę mniejsza - może jakieś do 20- 30 dziennie. Może macie jakieś doświadcznia w tym zakresie, i podobne przeżycia z noworodkowymi kupkami, to piszcie proszę - bedę rozważać każdą opinię i napiszę co poskutkowało;)
całuski od Marczka;)
:)) Macierzynstwo to piękny choć trudny czas. Nic nie jest już tak jak dawniej, nie możesz wyjść kiedy chcesz, nawet zjeść kiedy chcesz, tylko wtedy, gdy potrzeby dziecka zostaną najpierw zaspokojone. Karmię piersią i to jest najcudowniejsze uczucie dla matki -które chce się zatrzymać jak najdłużej, bo podczas karmienia ulatnia się nade mną feromon małego człowieczka, na piersi leży maleńka rączka a przy przełykaniu słychać rozkoszne postękiwania. Cudowny dar natury. Noce są trudniejsze, bo trzeba przyzwyczaić się do nie spania, ale daję radę;) Najgorsze jest to, że mały ma chyba niedojrzały układ pokarmowy, bo robi bardzo dużo kleksów, nawet nie kupek - tylko takie małe kleksy, które w kilka minut odparzają mu dupkę, i chociaż myję je woda i mydełkiem, odstawiłam chusteczki nawilżane, wietrzymy się non stop, używamy przeróżnych nowych smarowideł z nanocząsteczkami srebra na odparzenia, to okazuje się że najtańsze - np linomag , czy alantan - tłuste maści przynoszą najlepsze efekty. Miałam chwile załamania, kiedy dziennie było kleksów np 50 ( nie przesadzam z ilością) i paczka pamperów rozchodziła się w moment, dlatego zaczęłam podkładać delikatne chusteczki jednorazowe i po każdym kleksie na mokro przemywać pupcie i osuszać, dzięki czemu dziennie zużywam 20 pampersów, a nie 50. Juz zaczęłam odstawiać mleko - piję tylko te bez laktozy, ale sama nie wiem czy to jest przyczyną, bo kleksy nadal są, choć ilość jest troszkę mniejsza - może jakieś do 20- 30 dziennie. Może macie jakieś doświadcznia w tym zakresie, i podobne przeżycia z noworodkowymi kupkami, to piszcie proszę - bedę rozważać każdą opinię i napiszę co poskutkowało;)
całuski od Marczka;)
czwartek, 12 maja 2016
Już jest;))))
1 maja - niedziela, tego dnia postanowiliśmy rozpocząć sezon i razem z rodzicami przygotowaliśmy pierwszego w tym roku grilla na świeżym powietrzu u nas na tarasie; ) Obiad był pyszny, dużo warzyw, grillowane cukinie, papryki, karkówka, boczek, kiełbaski, skrzydełka itp.
Siedzieliśmy na tarasie do wieczora, bo pogoda sprzyjała a wokół rozprzestrzeniał się cudowny zapach paleniska. Ja nadal z brzuchem, choć termin porodu miałam na 2 maja - od dłuższego czasu wyczekiwałam narodzin synka, bo już od lutego miałam częste skórcze, a tym samym zagrożoną ciąże. Przeleżałam plackiem te dwa miesiące, przez co kilka kg przytyłam więcej niż planowałam. Zależało mi także na tym, by mały podrósł, liczył się każdy dzień w brzuchu - więc trochę więcej jadłam. I zamiast do 12 kg przytyłam prawie 15. Jednak to już nie miało znaczenia, bo mały wytrwał, pomimo rozwarcia i zgładzonej szyjki, z którą chodziłam;) Ostatnie dni były ciężkie, brzuch znacząco mi się obniżył, malutki miał miało miejsca, więc zamiast mocnych kopniaków, czułam przeciąganie i rozciąganie, bo ewidentnie było mu po prostu ciasno. Chciałam już urodzić, bo 8 maja mieliśmy komunię młodszego synka i zostało niewiele czasu, a nie chciałam tak ważnej uroczystości mojego dziecka spędzić sama w szpitalu. Więc po kolacji zaczęłam chodzić po schodach, w górę w dół. Towarzyszyła mi mama, rozmawiałyśmy i wchodziłyśmy i schodziłyśmy - jeśli widzieli to sąsiedzi - to z pewnością wyglądało to co najmniej dziwnie;) Ja chodziłam, by przyśpieszyć poród, mama dla zdrowia i towarzystwa. Weszłyśmy chyba z 50 razy, z przerwami oczywiście. Dzień dobiegł końca, nastał wieczór. Wieczorem jeszcze razem obejrzeliśmy fajną komedię i już wtedy czułam ruchy główki dziecka, które powodowały przeszywające miednicę prądy. Czułam, że poród może nastąpić w ciągu dwóch - trzech najbliższych dni. Trochę się stresowałam bo właśnie konczyła się niedziela, a moja doktor powiedziała, że jeśli to poniedziałku nie urodzę - to mam się do niej zgłosić i będzie umawiać mnie do szpitala. Bałam się wywoływanego porodu, bo już to wcześniej przeszłam i pod wpływem dużych dawek oksytocyny, które aplikowano mi co drugi dzień 5 razy z rzędu - poród był bardzo bolesny( choć wtedy było to moje drugie dziecko). Dlatego bardzo chciałam, by wszystko zaczęło się naturalnie. Szczerze zastanawiałam się o której godzinie mały sie urodzi bo 3 moich dzieci - wszystkie - Mariusz, Marcina i Marysię urodziłam o tej samej godzinie 16.40. Domyślacie się jakie to było zdziwienie, gdy po porodzie położna mówi godzinę 16.40 przy drugim dziecku , a potem także przy trzecim - 16.40. Wiedziałam że jeśli i tym razem mały urodził by się o tej godzinie - to chyba mamy rekord ginesa. Gdy film się skończył, jak zwykle położyliśmy się spać. W nocy ok 2 obudził mnie silny ból - podobny do miesiączkowego. Poprzebierałam trochę nogami w łózko, a gdy ból minął zasnęłam. O godzinie 3 w nocy ponowny skurcz i leżąc postękiwałam cicho, by nie obudzić męża, nagle poczułam że pode mną robi się mokro - odeszły mi wody płodowe. Wstałam i z sączącymi się wodami dotarłam do łazienki. Umyłam się, ale stękając trochę, bo ból się nasilał. Mój mąż się obudził i zapytał co się stało. Gdy powiedziałam, że odeszły mi wody, zerwał się z łóżka i powiedział - jedziemy!
Spokojnie powiedziałam. Powoli się ubrałam, zadzwoniliśmy do mamy przy przyszła do nas na górę w razie jak obudzi się Marcinek, aby się nie wystraszył, że nas nie ma. Minęło może ok poł godziny i wyruszyliśmy do szpitala. Po przyjeździe, położna mnie zbadała, powiedziała, że mam rozwarcie na 4 cm i zrobiła mi jeszcze badanie KTG, które trwało ok 35 minut, między czasie spisała wywiad;) a ja leżąc na ktg miałam już całkiem pokaźne skurcze i jedynie co chciałam, to wstać i móc pochodzić, bo pozycja leżąca wcale mi nie pomagała w łagodzeniu bólu, zaczęłam głęboko oddychać gdy trwał skurcz. Po skończonym KTG, znowu badanie i tym razem rozwarcie już na 8 cm. Od razu poszliśmy na salę porodową. Miałam jeszcze może z 10 silnych skurczy. Stałam przy przewijaku i kołysałam biodrami, cały czas oddychając i trochę stękając, bo ból był silny. Widziałam kątem oka męża, który był tak zestresowany, ze sam się wachlował i mówił, ze zaraz zemdleje - nie dlatego, że był ze mna przy porodzie - bo był wcześniej przy dzieciach, ale dlatego , że czekała nas niewiadoma, a po doświadczeniu z chorą Marysią, strach był potężny, czy wszystko pójdzie dobrze, czy mały urodzi się zdrowy i bez komplikacji. Gdy poczułam parcie ledwo zdążyłam na fotel - położna mówiła mi jak mam oddychać i kiedy przeć. Powiedziała mi tylko, nie przetrzymuj go. Więc wzięłam to sobie do serca. Jedno parcie i po chwili słyszę - główka już jest, jeszcze jedno parcie i po sekundzie miałam już małego na swoim brzuchu. Zerknęłam na niego , na jego główkę - czy nie ma małogłowia -wyglądał ślicznie i bardzo głośno płakał, z czego bardzo się cieszyłam, bo to oznaka zdrowego dziecka;) O godzinie 4.50 rano przyszedł na świat nasz cudowny zdrowy synek Mareczek;)))
To była wspaniała chwila móc trzymać już go w ramionach. To niesamowity cud narodzin, kiedy w jednej chwili człowieczek, który mieszkał w moim brzuchu, czułam jego ruchy, wiedziałam kiedy śpi i kiedy ma czkawkę, w jednej chwili jest już po drugiej strony przystawiony do piersi. To wspaniałe;)
Teraz pochłania mnie macierzyństwo, nie przesypiam nocy, bo mały jest na piersi, czasem ma wzdęcia, pobolewa go brzuszek to płacze, ale i tak jestem szczęśliwa. Dziękuję Marysi, do której modliłam się 1,5 roku aby wstawiła się u Boga z moim błaganiem o możliwość zostania ponownie matką zdrowego dziecka - i udało się po 1,5 roku codziennych modlitw, wiary, nadziei i zaufania - moje marzenie się spełniło;)
Oto nasz uroczy kochany syneczek:)
Siedzieliśmy na tarasie do wieczora, bo pogoda sprzyjała a wokół rozprzestrzeniał się cudowny zapach paleniska. Ja nadal z brzuchem, choć termin porodu miałam na 2 maja - od dłuższego czasu wyczekiwałam narodzin synka, bo już od lutego miałam częste skórcze, a tym samym zagrożoną ciąże. Przeleżałam plackiem te dwa miesiące, przez co kilka kg przytyłam więcej niż planowałam. Zależało mi także na tym, by mały podrósł, liczył się każdy dzień w brzuchu - więc trochę więcej jadłam. I zamiast do 12 kg przytyłam prawie 15. Jednak to już nie miało znaczenia, bo mały wytrwał, pomimo rozwarcia i zgładzonej szyjki, z którą chodziłam;) Ostatnie dni były ciężkie, brzuch znacząco mi się obniżył, malutki miał miało miejsca, więc zamiast mocnych kopniaków, czułam przeciąganie i rozciąganie, bo ewidentnie było mu po prostu ciasno. Chciałam już urodzić, bo 8 maja mieliśmy komunię młodszego synka i zostało niewiele czasu, a nie chciałam tak ważnej uroczystości mojego dziecka spędzić sama w szpitalu. Więc po kolacji zaczęłam chodzić po schodach, w górę w dół. Towarzyszyła mi mama, rozmawiałyśmy i wchodziłyśmy i schodziłyśmy - jeśli widzieli to sąsiedzi - to z pewnością wyglądało to co najmniej dziwnie;) Ja chodziłam, by przyśpieszyć poród, mama dla zdrowia i towarzystwa. Weszłyśmy chyba z 50 razy, z przerwami oczywiście. Dzień dobiegł końca, nastał wieczór. Wieczorem jeszcze razem obejrzeliśmy fajną komedię i już wtedy czułam ruchy główki dziecka, które powodowały przeszywające miednicę prądy. Czułam, że poród może nastąpić w ciągu dwóch - trzech najbliższych dni. Trochę się stresowałam bo właśnie konczyła się niedziela, a moja doktor powiedziała, że jeśli to poniedziałku nie urodzę - to mam się do niej zgłosić i będzie umawiać mnie do szpitala. Bałam się wywoływanego porodu, bo już to wcześniej przeszłam i pod wpływem dużych dawek oksytocyny, które aplikowano mi co drugi dzień 5 razy z rzędu - poród był bardzo bolesny( choć wtedy było to moje drugie dziecko). Dlatego bardzo chciałam, by wszystko zaczęło się naturalnie. Szczerze zastanawiałam się o której godzinie mały sie urodzi bo 3 moich dzieci - wszystkie - Mariusz, Marcina i Marysię urodziłam o tej samej godzinie 16.40. Domyślacie się jakie to było zdziwienie, gdy po porodzie położna mówi godzinę 16.40 przy drugim dziecku , a potem także przy trzecim - 16.40. Wiedziałam że jeśli i tym razem mały urodził by się o tej godzinie - to chyba mamy rekord ginesa. Gdy film się skończył, jak zwykle położyliśmy się spać. W nocy ok 2 obudził mnie silny ból - podobny do miesiączkowego. Poprzebierałam trochę nogami w łózko, a gdy ból minął zasnęłam. O godzinie 3 w nocy ponowny skurcz i leżąc postękiwałam cicho, by nie obudzić męża, nagle poczułam że pode mną robi się mokro - odeszły mi wody płodowe. Wstałam i z sączącymi się wodami dotarłam do łazienki. Umyłam się, ale stękając trochę, bo ból się nasilał. Mój mąż się obudził i zapytał co się stało. Gdy powiedziałam, że odeszły mi wody, zerwał się z łóżka i powiedział - jedziemy!
Spokojnie powiedziałam. Powoli się ubrałam, zadzwoniliśmy do mamy przy przyszła do nas na górę w razie jak obudzi się Marcinek, aby się nie wystraszył, że nas nie ma. Minęło może ok poł godziny i wyruszyliśmy do szpitala. Po przyjeździe, położna mnie zbadała, powiedziała, że mam rozwarcie na 4 cm i zrobiła mi jeszcze badanie KTG, które trwało ok 35 minut, między czasie spisała wywiad;) a ja leżąc na ktg miałam już całkiem pokaźne skurcze i jedynie co chciałam, to wstać i móc pochodzić, bo pozycja leżąca wcale mi nie pomagała w łagodzeniu bólu, zaczęłam głęboko oddychać gdy trwał skurcz. Po skończonym KTG, znowu badanie i tym razem rozwarcie już na 8 cm. Od razu poszliśmy na salę porodową. Miałam jeszcze może z 10 silnych skurczy. Stałam przy przewijaku i kołysałam biodrami, cały czas oddychając i trochę stękając, bo ból był silny. Widziałam kątem oka męża, który był tak zestresowany, ze sam się wachlował i mówił, ze zaraz zemdleje - nie dlatego, że był ze mna przy porodzie - bo był wcześniej przy dzieciach, ale dlatego , że czekała nas niewiadoma, a po doświadczeniu z chorą Marysią, strach był potężny, czy wszystko pójdzie dobrze, czy mały urodzi się zdrowy i bez komplikacji. Gdy poczułam parcie ledwo zdążyłam na fotel - położna mówiła mi jak mam oddychać i kiedy przeć. Powiedziała mi tylko, nie przetrzymuj go. Więc wzięłam to sobie do serca. Jedno parcie i po chwili słyszę - główka już jest, jeszcze jedno parcie i po sekundzie miałam już małego na swoim brzuchu. Zerknęłam na niego , na jego główkę - czy nie ma małogłowia -wyglądał ślicznie i bardzo głośno płakał, z czego bardzo się cieszyłam, bo to oznaka zdrowego dziecka;) O godzinie 4.50 rano przyszedł na świat nasz cudowny zdrowy synek Mareczek;)))
To była wspaniała chwila móc trzymać już go w ramionach. To niesamowity cud narodzin, kiedy w jednej chwili człowieczek, który mieszkał w moim brzuchu, czułam jego ruchy, wiedziałam kiedy śpi i kiedy ma czkawkę, w jednej chwili jest już po drugiej strony przystawiony do piersi. To wspaniałe;)
Teraz pochłania mnie macierzyństwo, nie przesypiam nocy, bo mały jest na piersi, czasem ma wzdęcia, pobolewa go brzuszek to płacze, ale i tak jestem szczęśliwa. Dziękuję Marysi, do której modliłam się 1,5 roku aby wstawiła się u Boga z moim błaganiem o możliwość zostania ponownie matką zdrowego dziecka - i udało się po 1,5 roku codziennych modlitw, wiary, nadziei i zaufania - moje marzenie się spełniło;)
Oto nasz uroczy kochany syneczek:)
środa, 20 kwietnia 2016
:)
Wiem wiem, są osoby, które zaglądają na mojego bloga by dowiedzieć się co dalej, otóż od 2 miesięcy leżę plackiem. Teraz już mam luz psychiczny, bo do terminu zostało ok 2 tyg, ale z pewnością nastąpi to szybciej, bo chodzę już z rozwarciem i zgładzona szyjka, jednak teraz gdy trwa 38 tydz jestem w końcu spokojna:) Choć nie jestem pierwiastka - to mam lekkiego stresa o to, by wszystko przebiegło jak należy oraz by ból był krótkotrwały /:) Zresztą kobieta która wydała na świat dziecko, wie o czym mówię:) Przytyłam 10, 5 kg - pewnie przez to leżenie bez ruchu... ale po połogu planuje ćwiczyć by wrócić do formy. Rodzina już czeka na małego:) Wszystko gotowe, łóżeczko już od dwóch dni jest przygotowane. Ach, znowu wszystko się zmieni, ale przecież tego chciała. Zastanawiam się kiedy mały się urodzi i mam od początku ciąży takie przeczucie ze będzie to 23 lub 26 kwiecień - dzień (rocznica - już trzecia:( śmierci i pogrzebu mojej kochanej Marysi) To do niej przez 1,5 roku się modliłam o wstawiennictwo bym mogła jeszcze zostać matką zdrowego dziecka i wiem, ze Ona ma w tym swój udział:) - zobaczymy... Kochani dam znać, a oto ja w IX miesiącu :)
.
.
sobota, 26 marca 2016
Znowu szpital...
Kochani znowu trafiłam do szpitala. Miałam wykonać jedynie kontrolne ktg i okazało sie ze skorcze ponownie sie uaktywniły i coś zaczęło dziać sie z szyjką. Łzy stanęły mi w oczach bo jedno z dwojga to lepiej leżeć w domu s wygodnym łóżku wsród bliskich niż sama w szpitalu. Dochodzi jeszcze fakt dodatkowych lekow i kroplówek którym generalnie jestem przeciwna. Zdaje sobie sprawe ze to dla dobra dziecka dlatego jestem gotowa na poświęcenie i wyzwania. No i cóż tym razem znowu kroplówki rozkurczowe, nospa i bolsvybdomiesniowy zastrzyk pyralgina z papaweryną. Jednak każdy dzień do przodu mnie raduje bo zmniejsza o ten czas poród przedwczesny. Sama jestem ciekawa jak długo uda mi sie wylezec i mam ogromna nadzieje ze doleze jeszcze te 3-4,tygodnie do przynajmniej 38 tygodnia. Jest mi juz coraz ciężej bo ciąża uciska na wiele organów wewnętrznych jak żołądek płuca serce czy przekona. Ale wiem ze każdy kolejny dzień jest bardzo cenny i wartościowy dla maluszka dlatego jestem wdzięczna ze jest jeszcze po drugiej stronie;) coraz tez bardziej stresuje sie porodem bo wiem jak to boli no i ta obawa aby wszystko poszło jak należy. Wieże zw Marysia czuwa nad nami;) nasza kochana córeczka. Wszystkim zaycze spokojnych i zdrowych świat Wielkiej Nocy spędzonych wsrod kochających osób ;)
piątek, 11 marca 2016
ryzyko przedwczesnego porodu...
Kochani pragnę wszystkim podziękować za wasze wsparcie i propozycje imion;)
Jet mi ciężko pisać, bo po dzisiejszej wizycie u mojej ginekolog - są zmiany i niestety nie na lepsze:(
Tydzień temu długość szyjki wynosiła 24 mm, dzisiaj dr powiedziała, że już praktycznie w ogóle jej nie ma;( Ma absolutny nakaz leżenia - mogę wstawać tylko do toalety. Ktoś by pomyślał - ach fajnie, można odpocząć, ale naprawdę zapewniam, że to męczarnia. rozumiem teraz moją Marysię, która przeleżała całe swoje życie - prawie 5 lat. To straszne. Wszystko boli,włosy na głowie się kołtunią, a kondycja spada jak u 79 latki. Terminy porodu mam dwa - na 27 kwietnia i 2 maja. Ale doktor powiedziała - wytrzymaj jeszcze chociaż 2 tyg - chociaż wiem, ze to zbył mało - bo dziecko jest jeszcze nierozwinięte - ma miękka główkę i to jeszcze nie czas na życie poza łonem. Teraz każdy dzień - już nawet nie tydzień, ale dzień jest na wagę złota. Takie leżenie jest strasznie trudne, bo są dzieci - maż w pracy do wieczora a jeszcze kontynuujemy malowanie mieszkania. Na szczęście teraz dużo pomaga mi moja mama a w malowaniu teściu:) To straszne być tak zależnym od innych - nie mogę nawet zrobić obiadu, rozwiesić prania czy pójść do sklepu. Doktor powiedziała ze nawet kubek z herbata kto powinien mi pomóc, ale sami wiecie ze to naprawdę trudne... ciągle wołam mamę która mieszka pode mną aby coś zrobiła - oczywiście przychodzi i robi, a mi głupio a może niezręcznie tak ciągle prosić, bo jestem z natury samowystarczalna energiczna i zawsze wszystko robiłam sama - lubię sprzątać i wykonywać wiele innych czynności, gotować, prać, piec ciasta, często nawet 2-3razy w tyg robiłam pizze, chałkę, ciasto czekoladowe, racuszki, knedle i zawsze kolacja była w ten deseń, a teraz lezę i muszę ograniczać rodzinę do kanapek, które sami sobie zrobią...
Może któras z was tez to przechodziła? napiszcie prosze jak sobie radziłyście i czy udało się donosić ciąże?- ja mam jeszcze dodatkowo codziennie od kilku do kilkunastu skurczy - jak leżę jest ich mniej ale bywało nawet 40 na dobę...jestem ciekawa waszych doświadczeń - piszcie dziewczyny w komentarzach, opublikuje i będziemy korespondować:)
poniżej moje zdjęcie sprzed 2 tyg. teraz leżę w łóżku z potarganymi od kręcenia głową włosami...
poniedziałek, 7 marca 2016
Prawo ciążenia....
No właśnie - prawa stanu ciążowego rządzą się własnymi regułami. Dotąd czułam się świetnie i biegałam jak fryga. Cały luty mieliśmy imprezowy i nawet trochę potańczyłam:0) Ale od dwóch tygodni zaczął mi się napinać brzuch. Skurcze nie były specjalnie bolesne i dopóki było ich do 10 na dobę, specjalnie sie tym nie martwiłam, ale kiedy brzuch zaczął się stawiać coraz częściej , nawet do 40 razy na dobę, nieźle się przestraszyłam, bo wójek google informował, że może grozić to przedwczesnym porodem, a przecież zostały jeszcze 2 miesiące. Wizyta u lekarza prowadzącego zakończyła się pilnym skierowaniem do szpitala. W szpitalu dostałam sterydy na rozwój płuc dziecka , kroplówkę rozkurczową, i luteinę, by szyjka się dalej nie skracała i nie rozwierała. Niestety i tak już była skrócona do 24 mm - jeśli to w ogóle coś wam mówi, a na ktg zapisywały się skórcze, więc generalnie nieciekawie. Dostałam przykaz leżenia i odpoczywania no i oczywiście przyjmowania leków. Jest to dla mnie mega trudne wyzwanie, bo kto dobrze mnie zna, wie, że z moim temperamentem - leżenie jest praktycznie niemożliwe, a tutaj sytuacja sama mnie do tego zmusiła. Dzisiaj trochę więcej pochodziłam, rozpakowałam zakupy, trochę postałam w kuchni i już brzuch zaczął się napinać. Więc niestarty łóżko i łóżko...Bardzo mnie ta sytuacja zmartwiła, bo jak każda matka pragnę zdrowego donoszonego dziecka. Tym bardziej, że zanim padła decyzja o dziecku modliłam się każdego dnia przez 1,5 roku o dar zdrowego dzidziusia, dlatego głęboko wierzę, że uda mi się donosić ciąże jak to lekarz mówi chociaż jeszcze miesiąc. Teraz jest bardzo ważny etap, bo intensywnie rozwija się mózg, układ nerwowy no i dojrzewają płuca. Dlatego marzeniem było by dotrwać do połowy kwietnia. Proszę o to Marysię, by wstawiła się w niebie za tym dzieckiem i za jego prawidłowym rozwojem. Jestem też zaniepokojona tymi sterydami (dexawen) które przyjmowałam domięśniowo, by małemu (tak to chłopczyk) ;) rozwinęły się płuca na wypadek, gdyby jednak zdecydował się szybciej przyjść na świat. To przykre, co człowiek wszystkiego się wystrzega, na szczęście nie byłam chora, więc żadnych leków nie musiałam przyjmować, zdrowo się odżywiam, słucham muzyki relaksacyjnej, dbam o siebie i ciąże, a tu nagle ciach - dożylnie i domięśniowo leki - których osobiście nie znoszę i stosuję w przypadku mojej rodziny wyłącznie gdy jest taka bezwzględna konieczność. Ale rozsądek podpowiadał, że muszę coś zrobić bo każdy dzień małego w brzuchu jest na wagę złota. Dlatego właśnie każdego dnia po przebudzeniu uśmiecham się do siebie i dziękuję za to, że właśnie minął następny wspaniały dzień, kiedy moje dziecko jest jeszcze bezpieczne we mnie;)
Może macie jakieś podobne doświadczenia lub znacie kogoś kto także borykał się z takimi problemami i dostawał ten lek? Jestem dobrej myśli , ale zawsze ten niepokój o skutki uboczne takich leków - pozostaje. Chętnie posłucham w komentarzach waszych rad, więc jeśli macie ochotę podzielić się własnym doświadczeniem - po prostu piszcie;) będę wdzięczna. Kto zgadnie jak mały bedzie miał na imię? Dodam że u nas w domu jest Mariusz, Marcin, była Marysia i tearaz będzie jeszcze...... no właśnie;))) Maleńki trzymaj się! kocham cię bardzo choć jeszcze się nie znamy;)
Może macie jakieś podobne doświadczenia lub znacie kogoś kto także borykał się z takimi problemami i dostawał ten lek? Jestem dobrej myśli , ale zawsze ten niepokój o skutki uboczne takich leków - pozostaje. Chętnie posłucham w komentarzach waszych rad, więc jeśli macie ochotę podzielić się własnym doświadczeniem - po prostu piszcie;) będę wdzięczna. Kto zgadnie jak mały bedzie miał na imię? Dodam że u nas w domu jest Mariusz, Marcin, była Marysia i tearaz będzie jeszcze...... no właśnie;))) Maleńki trzymaj się! kocham cię bardzo choć jeszcze się nie znamy;)
piątek, 5 lutego 2016
Piękny czas oczekiwania;)
Ach, jak ten czas leci, tak niedawno to było, gdy zrobiłam test na którym ujrzałam dwie tłuste różowe kreseczki - które oznaczały jedno - ciąża. Targały mną dwojakie emocje - nieopisane szczęście i strach, przed tym, co będzie, jak będzie, jak zareaguje mąż. Kiedyś powiedział, ze gdyby miał na 100% pewność, że dziecko będzie zdrowe, to może by się zdecydował, ale przecież nikt nigdy nikomu nie da takiej pewności. jego stanowisko było więc jednoznaczne:lepiej nie ryzykować, no ale stało się... ;) Jednak zanim to się stało, ponad półtora roku modliłam się o to, że jeśli jest mi dane jeszcze zostać matką zdrowego dziecka - to jestem otwarta i pragnę tego. Tak, trwało to dosyć długo, ale silne pragnienie zawsze się zmaterializuje - tak czy inaczej w takiej czy innej formie. I jest;)
Zaczął się 7 miesiąc oczekiwania. Tylko kobiety, które nosiły pod sercem dziecko znają to niesamowite uczucie , gdy czuje się ruchy dziecka, przyjemne kopniaki - są czasami są nawet bolesne;), oraz to, kiedy dziecko jeszcze w łonie matki ma np czkawkę. Uwielbiam ten stan, choć jest coraz ciężej, bo brzuch przeszkadza. Już wiem, jak czują się osoby otyłe - to okropne być "spowolnionym i ograniczonym" w wielu czynnościach. Ale wiem, że po ciąży wrócę do formy i znowu będzie lekko. Natomiast osoby ze znaczną otyłością borykają się z tym znacznie dłużej. Współczuję, naprawdę... Nie mniej jednak jestem szczęśliwa. Mam w sobie cudowne dziecko, które zostało zesłane z nieba bym mogła byc jego matką;) Jakaś duszyczka zdecydowała się wcielić w ciałko, które przechodzi różne transformacje, by ostatecznie przywitać nas na świecie;) Jak myślicie to ON, czy ONA?
Moich blogowych przyjaciół proszę o modlitwę dziękczynną za to dziecię z prośbą o to by urodziło się zdrowe i wszystko przebiegło prawidłowo.Tego najbardziej pragnę;)
Zaczął się 7 miesiąc oczekiwania. Tylko kobiety, które nosiły pod sercem dziecko znają to niesamowite uczucie , gdy czuje się ruchy dziecka, przyjemne kopniaki - są czasami są nawet bolesne;), oraz to, kiedy dziecko jeszcze w łonie matki ma np czkawkę. Uwielbiam ten stan, choć jest coraz ciężej, bo brzuch przeszkadza. Już wiem, jak czują się osoby otyłe - to okropne być "spowolnionym i ograniczonym" w wielu czynnościach. Ale wiem, że po ciąży wrócę do formy i znowu będzie lekko. Natomiast osoby ze znaczną otyłością borykają się z tym znacznie dłużej. Współczuję, naprawdę... Nie mniej jednak jestem szczęśliwa. Mam w sobie cudowne dziecko, które zostało zesłane z nieba bym mogła byc jego matką;) Jakaś duszyczka zdecydowała się wcielić w ciałko, które przechodzi różne transformacje, by ostatecznie przywitać nas na świecie;) Jak myślicie to ON, czy ONA?
Moich blogowych przyjaciół proszę o modlitwę dziękczynną za to dziecię z prośbą o to by urodziło się zdrowe i wszystko przebiegło prawidłowo.Tego najbardziej pragnę;)
czwartek, 28 stycznia 2016
Paskudny komar w Brazylii
Zapewne słyszeliście o wirusie, który roznosi komar w Brazylii i w innych krajach Ameryki południowej. Wstrząsnęła mnie ta wiadomość, bo w ostatnim czasie urodziło się tam kilka tysięcy dzieci z mikrocefalią, czyli małogłowiem - chorobą, którą dotknięta była moja Marysia.
To straszne, jak widziałam w wiadomościach kobietę (młodą Brazylijkę która trzymała na rękach małą córeczkę z małogłowiem -jestem w stanie rozpoznać to na odległość). Biedna kobieta - nie wie co ją czeka. Była uśmiechnięta, bo noworodek znacząco nie różni się od zdrowych dzieci, dopiero z czasem jego rozwój znacząco się zatrzymuje a nawet cofa. Strasznie mi szkoda tych matek, bo sama to przeszłam i pamiętam jak obsesyjnie codziennie mierzyłam główkę Marysi z nadzieją, że chociaż milimetr urosła. Straszne.... Będę się modlić za te kobiety, które są w ciąży, by uniknęły zarażenia, bo to może być dramatem nie tylko dla nich, dla ich dzieci, ale całych rodzin.
Media podają, że :
dopiero pod koniec ubiegłego roku zaczęto szczególnie uważnie przyglądać się temu wirusowi, gdy okazało się, że w Brazylii lawinowo narasta liczba urodzeń dzieci z mikrocefalią (małogłowiem) – przez lata rodziło się ich 200 rocznie, a w 2015 r. takich noworodków było aż 3 tysiące. W całym kraju odnotowano również prawie 1,5 mln zakażeń wśród osób dorosłych, ukąszonych przez komary – z czym jednak można sobie dać radę, bo jak na razie nie jest to infekcja (poza noworodkami) śmiertelna.
Boże jak dobrze, że mieszkamy w innym klimacie atmosferycznym. Choć Brazylia jest piękna i przeżyłam tam niezwykłe chwile przeistoczenia, i chętnie kiedyś jeszcze odwiedziłabym to miejsce, ale zdecydowanie wolałabym pojechać tam z podziękowaniem za łaski niż z prośbami o zdrowie, to jednak teraz zdecydowanie wolę być na miejscu;)
Marysiu! opiekuj się z nieba wszystkimi dziećmi z mikrocefalią oraz ich rodzinami.
To straszne, jak widziałam w wiadomościach kobietę (młodą Brazylijkę która trzymała na rękach małą córeczkę z małogłowiem -jestem w stanie rozpoznać to na odległość). Biedna kobieta - nie wie co ją czeka. Była uśmiechnięta, bo noworodek znacząco nie różni się od zdrowych dzieci, dopiero z czasem jego rozwój znacząco się zatrzymuje a nawet cofa. Strasznie mi szkoda tych matek, bo sama to przeszłam i pamiętam jak obsesyjnie codziennie mierzyłam główkę Marysi z nadzieją, że chociaż milimetr urosła. Straszne.... Będę się modlić za te kobiety, które są w ciąży, by uniknęły zarażenia, bo to może być dramatem nie tylko dla nich, dla ich dzieci, ale całych rodzin.
Media podają, że :
dopiero pod koniec ubiegłego roku zaczęto szczególnie uważnie przyglądać się temu wirusowi, gdy okazało się, że w Brazylii lawinowo narasta liczba urodzeń dzieci z mikrocefalią (małogłowiem) – przez lata rodziło się ich 200 rocznie, a w 2015 r. takich noworodków było aż 3 tysiące. W całym kraju odnotowano również prawie 1,5 mln zakażeń wśród osób dorosłych, ukąszonych przez komary – z czym jednak można sobie dać radę, bo jak na razie nie jest to infekcja (poza noworodkami) śmiertelna.
Komary Aedes dobrze są znane w Ameryce, bo mogą przenosić znaną od dawna i częstą w tym regionie dengę. To również choroba wirusowa, której w tropikach można uniknąć, chroniąc się przed ukłuciami komarów. Denga występuje w ponad 100 krajach tropikalnych i stanowi obecnie najczęstszą infekcję wirusową przenoszoną przez owady na świecie, ale to Zika stała się dziś bohaterką i synonimem zła – z uwagi na poważne niebezpieczeństwo dla kobiet w ciąży oraz Brazylię, do której przyjeżdżają z całego świata tysiące turystów.
Na szczęście zatrzymują się oni z reguły w dużych miastach i na plażach, gdzie nawet wśród rdzennych Brazylijczyków nie ma na razie żadnej paniki. Zika to codzienny temat w mediach i rozmawia się o tym na ulicach Sao Paulo lub Rio de Janeiro, ale wszyscy mają świadomość, że ostrożni powinni być zwłaszcza mieszkańcy biedniejszych regionów tego kraju, położonych tam, gdzie komary Aedes są szczególnie aktywne.
Władze Brazylii namawiają kobiety do odłożenia planów macierzyńskich, ponieważ zarażenie Ziką jest szczególnie niebezpieczne w I trymestrze ciąży. Podobne zalecenie wydano również w sąsiadującej Kolumbii, pewnie dlatego, by przeczekać kilka miesięcy, aż służby sanitarne jakoś zapanują nad sytuacją.
Amerykańskie Centrum Zwalczania Chorób Zakaźnych zaleca zaś, aby w związku z epidemią kobiety w ciąży nie podróżowały do Ameryki Środkowej i Południowej (z wyjątkiem Argentyny i Chile, gdzie komarów Aedes ponoć się nie spotyka).
Do tego typu informacji trzeba podchodzić rozsądnie. Szczepionki przeciwko wirusowi Zika jeszcze nie ma, stąd władze wolą dmuchać na zimne, gdyby epidemia wymknęła się spod kontroli. Ale toczona od setek lat przez człowieka wojna z komarami – roznosicielami malarii, dengi czy teraz tej najnowszej zarazy – nie przyniosła jak na razie zwycięstwa. Do pewnych rzeczy trzeba się chyba lepiej przyzwyczaić.
Boże jak dobrze, że mieszkamy w innym klimacie atmosferycznym. Choć Brazylia jest piękna i przeżyłam tam niezwykłe chwile przeistoczenia, i chętnie kiedyś jeszcze odwiedziłabym to miejsce, ale zdecydowanie wolałabym pojechać tam z podziękowaniem za łaski niż z prośbami o zdrowie, to jednak teraz zdecydowanie wolę być na miejscu;)Marysiu! opiekuj się z nieba wszystkimi dziećmi z mikrocefalią oraz ich rodzinami.
wtorek, 26 stycznia 2016
Szokujący powrót????
Witajcie kochani. NIe odzywałam się baaaarrrddzzzzooo dłuuuuugggoooo. Wiem, przepraszam wszystkich tych, którzy systematycznie odwiedzają mój blog. Ale zrobiłam to celowo. W zasadzie to zmieniło się niewiele i jednocześnie bardzo wiele. Wciąż dostaję serduszka od Marysi. :) Wiem, wiem, są tacy, którzy czekają na kolejne owe dowody komunikacji pozaziemskiej ale i tacy, którzy z tego drwią. NIe zamierzam nikogo przekonywać, ani tłumaczyć. Wiara to kwestia indywidualna i bardzo złożona. Blogowi przyjaciele, którzy są ze mną od początku, zapewne pamiętają moją przyjaciółkę Izabele z USA i naszą podróż do Brazylii. Otóż jest pewien "zbieg okoliczności", o którym opowiem za chwilę. Zacznę od początku. Po śmierci Marysi ( w kwietniu minie już 3 lata) nie chciałam więcej dzieci. Czułam ból i pustkę. Czuję to do dzisiaj, ale wiem jak bardzo cierpiała w swoim kalekim ciele i myśl o tym, że jest w miejscu szczęścia i miłości daje pewien sposób spokój ducha i ukojenie, bo zrozumienie potrafi rozświetlić cierpienie. Tym bardziej, że czuję ją i wiem, że znaki które dostaję są potwierdzeniem tego, że jest blisko i że jest szczęśliwa. Rok później wpadały do mojej głowy myśli o dziecku, i nawet pomimo strachu - wydawały się być przyjazne. Podczas pobytu w Brazylii w lutym 2014 roku rozmyślałam o dziecku - a może nawet w sensie o powrocie duszy Marysi w ciele naszego nowego zdrowego dziecka - myślałam konkretnie o dziewczynce. Podczas pobytu w Brazylii miałam nadzieję, że w jakiś sposób się z nią spotkam, nie wiedziałam jak, ale miałam nadzieję, że przyjdzie do mnie, że da mi wskazówki i odpowiedzi podczas głębokich nawet godzinnych medytacji, które odbywałam. Dostałam tylko odpowiedź, że Marysia nie przyjdzie do mnie, ale i tak powinnam iść do curent - sala medytacji w Casie - domu Jao, gdzie panują niewzykle wysokie wibracje setek medytujących w jednym czasie ludzi. Marysia jednak przyszła do Izy - która praktykuje wytrwale głęboką relaksację i ma naprawdę "otwarty umysł". Przyszła do niej z wizualizacją, której przekaz odebrałam w ten sposób, że teraz powinnam poświęcić czas młodszemu synkowi, a jeśli kiedyś zapragnę DZIECKA , podkreślam - dziecka - to tak się stanie. Marysia powiedziała jeszcze jedno krótkie zdanie: "Wszystkie zmartwienia, rzeczy o których myślę - mam się nie martwić, bo wszystko układa się idealnie"
Ta wiadomość, choć krótka i nie w pełni taka, jaką chciałam usłyszeć - "czyli, tak będziesz miała zdrową córeczkę" - to i tak bardzo mnie wzruszyła i uświadomiła, że właśnie tak powinnam zrobić. Przede wszystkim zaufać Bogu i jej słowom. Faktycznie ten czas poświęcaliśmy głównie synkowi, który potrzebował naszego, głównie mojego wsparcia i obecności w takim stopniu, jak poświęcałam się non stop Marysi. Między czasie wciąż myślałam o dziecku i o tym, co powiedziała Marysia. Minął kolejny roki znowu luty 2015 r już bez żadnych wątpliwości byłam gotowa na dziecko. Bez względu czy bedzie to chłopiec, czy dziewczynka - pragnęłam z całego serca dziecka. Każdego dnia modliłam się do Boga i do Marysi o pomoc- prosząc o to, że jeśli jest mi dane zostać matką i będę mogła cieszyć się zdrowym dzieckiem, to jestem otwarta i pragnę tego najbardziej na świecie. Modlitwy trwały blisko rok i pewnego dnia poczułam, żę jest mi to dane. Nie wiedziałam kiedy to się stanie, ale czułam, że tak może się stać. Wizualizowałam moment zapłodnienia, jak robię test i pojawiają sie dwie kreseczki. Próbowałam wywoływać w sobie to uczucie szcześcia i dziękczynienia, bo wiem, że dzięki takim praktykom dziękczynnym nasze modlitwy zostają wysłuchane i szybciej materializuje się niematerialne. I pewnego sierpniowego dnia moje pragnienie stało się rzeczywistością. ;) Oczekujemy dziecka. Choć obawa i strach to emocje, które towarzyszą każdym małżonkom oczekującym dziecka - u nas jest podwójnie uzasadniony, bo przecież Marysia nie wiadomo dlaczego urodziła się chora. Nikt tego nie potrafił określić - odpowiedzieć na pytanie dlaczego. ALe teraz wiedziałam, że stało się tak jak Bóg i duszyczka dziecka , która zapragnęła wcielić się w to ciało - zaplanowali to. Pomimo strachu- czułam spokój. Modliłam się o to bardzo długo. I słowa Marysi się sprawdziły - gdy przestanę myśleć o dziecku jako o dziewczynce , a zapragnę nosić pod sercem dziecko- to tak się stanie. I stało się, na przełomie kwietnia i maja ma na świat przyjść nasz synek. Wiemy, że to dar Boży i wierzę, że to błogosławieństwo, że mogę nosić to dziecko. Teraz za to dziękuję i proszę Boga o szczęśliwe rozwiązanie.
A oto wczorajsze serduszko od Marysi (plama pod kubkiem od herbaty i jakiś kawałeczek skórki od chleba powyżej. Podniosłam kubek i oto proszę;) ...
Ta wiadomość, choć krótka i nie w pełni taka, jaką chciałam usłyszeć - "czyli, tak będziesz miała zdrową córeczkę" - to i tak bardzo mnie wzruszyła i uświadomiła, że właśnie tak powinnam zrobić. Przede wszystkim zaufać Bogu i jej słowom. Faktycznie ten czas poświęcaliśmy głównie synkowi, który potrzebował naszego, głównie mojego wsparcia i obecności w takim stopniu, jak poświęcałam się non stop Marysi. Między czasie wciąż myślałam o dziecku i o tym, co powiedziała Marysia. Minął kolejny roki znowu luty 2015 r już bez żadnych wątpliwości byłam gotowa na dziecko. Bez względu czy bedzie to chłopiec, czy dziewczynka - pragnęłam z całego serca dziecka. Każdego dnia modliłam się do Boga i do Marysi o pomoc- prosząc o to, że jeśli jest mi dane zostać matką i będę mogła cieszyć się zdrowym dzieckiem, to jestem otwarta i pragnę tego najbardziej na świecie. Modlitwy trwały blisko rok i pewnego dnia poczułam, żę jest mi to dane. Nie wiedziałam kiedy to się stanie, ale czułam, że tak może się stać. Wizualizowałam moment zapłodnienia, jak robię test i pojawiają sie dwie kreseczki. Próbowałam wywoływać w sobie to uczucie szcześcia i dziękczynienia, bo wiem, że dzięki takim praktykom dziękczynnym nasze modlitwy zostają wysłuchane i szybciej materializuje się niematerialne. I pewnego sierpniowego dnia moje pragnienie stało się rzeczywistością. ;) Oczekujemy dziecka. Choć obawa i strach to emocje, które towarzyszą każdym małżonkom oczekującym dziecka - u nas jest podwójnie uzasadniony, bo przecież Marysia nie wiadomo dlaczego urodziła się chora. Nikt tego nie potrafił określić - odpowiedzieć na pytanie dlaczego. ALe teraz wiedziałam, że stało się tak jak Bóg i duszyczka dziecka , która zapragnęła wcielić się w to ciało - zaplanowali to. Pomimo strachu- czułam spokój. Modliłam się o to bardzo długo. I słowa Marysi się sprawdziły - gdy przestanę myśleć o dziecku jako o dziewczynce , a zapragnę nosić pod sercem dziecko- to tak się stanie. I stało się, na przełomie kwietnia i maja ma na świat przyjść nasz synek. Wiemy, że to dar Boży i wierzę, że to błogosławieństwo, że mogę nosić to dziecko. Teraz za to dziękuję i proszę Boga o szczęśliwe rozwiązanie.
A oto wczorajsze serduszko od Marysi (plama pod kubkiem od herbaty i jakiś kawałeczek skórki od chleba powyżej. Podniosłam kubek i oto proszę;) ...
Subskrybuj:
Posty (Atom)