poniedziałek, 4 lutego 2013

I fragment mojej książki- wkrótce będzie w sprzedaży


Zanim to wszystko się zaczęło…

Zanim Marysia przyszła na świat, prowadziłam zwyczajne życie młodej kobiety,  pełne chwil radosnych, czasem przeplatanych smutkiem. Miałam mnóstwo obowiązków z grafikiem wypełnionym po brzegi. Pracowałam w szkole jako nauczyciel. Prowadziłam weekendowe ćwiczenia  na wyższej uczelni. Moja kariera zapowiadała się obiecująco, więc dodatkowo podjęłam  studia doktoranckie. Prowadziłam jeszcze inne szkolenia, a w między czasie zajmowałam się domem i dziećmi - 9 letnim Mariuszkiem  oraz 2 letnim Marcinkiem.   
            Byłam szczęśliwą mężatką, mającą mnóstwo energii, zapału i planów na przyszłość. Jednym z moich marzeń od zawsze,  było urodzenie córeczki. Bardzo kocham dzieci i  córeczka miała być dopełnieniem szczęścia.  Pragnienie było tak silne, że zdecydowaliśmy się z mężem na 3 dziecko w nadziei, że urodzi się dziewczynka.
I wtedy padła obietnica….
Przyrzekłam Matce Boskiej, że jeśli da mi córeczkę – to na Jej cześć nazwę ją MARIA- chociaż to imię wtedy w ogóle mi się nie podobało. To miała być nasza zmowa milczenia i cicha tajemnica.

Tak też się stało….


W końcu doczekaliśmy się Marysi, ale nie tak miało być….
            Córeczka urodziła się o czasie, 2900 kg/53 cm bez powikłań. Szczęście, które wtedy czułam, nie jestem w stanie ubrać  w słowa.
 Pamiętam tylko, że zapytałam położną o płeć dziecka– i gdy potwierdziła: - „ dziewczynka,”– krzyknęłam : Dzięki Ci Boże!!!
Hormony szczęścia eksplodowały ze mnie niczym piłeczki pingpongowe.. Nieopisana radość rozpierała moje zmysły tak mocno, że nie odczuwałam żadnego bólu ani zmęczenia związanego z porodem. Pragnęłam tylko szybko przytulić Marysię. 
Położna jednak zabrała mi córeczkę twierdząc, że mała musi poleżeć pod specjalną lampą. Obiecała także,  że wkrótce ją przyniesie. Mój mąż pamięta  przerażony wzrok położnej, która spojrzała wymownie na koleżankę, po czym bezzwłocznie wybiegła z sali porodowej. Mąż poszedł zobaczyć córeczkę, a ja w euforii spełnienia leżałam na sali porodowej, nie mogąc się jej doczekać.Tatuś wrócił po kilku minutach i powiedział do mnie: „Marysia leży pod lampą, ale ma trochę czerwonych plamek na skórze i wykrzywioną stópkę”.
            - Plamki? -  pewnie od wysiłku. To normalne podczas porodu.  Znikną, pomyślałam, a stópka – to zapewne sprawa ułożenia płodu za życia w łonie,  więc sama na pewno się odkształci – dodałam, w ogóle nie podejrzewając niczego. Przyjęłam tę wiadomość ze spokojem, przepełniona endorfinami szczęścia.  Mijały minuty, a ja wciąż oczekiwałam na córeczkę. Po godzinie zaczęłam się niepokoić i zapytałam lekarza, gdzie jest moje dziecko?
- Chce Pani je zobaczyć? – odpowiedziała doktor.
– Oczywiście! – odrzekłam. Zgramoliłam się z łóżka i niezgrabnie sunęłam korytarzem w kierunku sali, gdzie przebywała Marysia.
            Widok mojej cudownej kruszynki wstrząsnął mną dogłębnie. Stanęłam jak posąg i z niedowierzaniem przyglądałam się dziecku. Widziałam  co prawda śliczną dziewczynkę z mnóstwem czarnych włosków i małym noskiem. Jednak reszta ciała  w niczym nie przypominała zdrowego, „różowego” noworodka.
Moja ukochana córeczka wyglądała jak po ciężkim poparzeniu. Ponad połowa powierzchni ciała Marysi miała bordowy kolor, przypominający rozlane  pod skórą wino. Poza tym, nie dało się nie zauważyć prawej stopy, która wykręcona do góry, sprawiała wrażenie przyklejonej  do piszczeli z okrągłą jak piłka piętą. 
Przeżyłam szok…. 
Przez kilka minut nie mogłam wykrzesać z siebie żadnego słowa.
Łzy bezwiednie pociekły mi po policzkach i rozmyły obraz mojej córeczki. Do głowy spłynęła lawina pytań, na które nie znałam odpowiedzi. To wszystko było niczym zły sen, z którego pragnęłam się obudzić.
 - Boże! To nie może być prawda! Nie moja wymarzona córeczka! Nie ona!
 - Maryjo! Gdzie jesteś? Przecież ona była Tobie powierzona! Dlaczego….??
 - Boże co robić??
Pierwsza diagnoza lekarzy brzmiała:
 - „wrodzona wada stopy - bez operacji się nie obędzie, a jeśli chodzi o naczyniaki na skórze,  to niektóre się wchłoną, ale na pewno nie wszystkie - powiedział lekarz.
            - Cofnięta żuchwa, nisko osadzone uszy - to też jest jakiś niedorozwój - usłyszałam.            
Mój świat się zawalił.
Widziałam jeszcze dziwnie wykrzywione paluszki na rączkach i to wszystko było dla mnie jakimś nieporozumieniem. Nie mogłam uwierzyć w to, co mówili lekarze
Przecież miało być tak pięknie… Cała ciąża przebiegała prawidłowo, tym bardziej niie mogłam zrozumieć, dlaczego mi się to przytrafiło???
Przecież tak jej pragnęłam……..

5 komentarzy:

  1. Aniu już nie mogę doczekać się całej książki, kiedy ją przeczytam. Oj na pewno nie jedna łza poleje mi się...Całuję Was moi kochani :* A Marysię szczególnie proszę wycałować od cioci i Majusi :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuje Kochane!!!:) Jak miło was widzieć:) Oczywiście Kasiu, prowadzę rozmowy i mam nadzieję, że z nadejściem wiosny książka będzie już namacalna, no chyba że uda się wcześniej w formie e-booka.:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na książkę. Bardzo się boję takiej lektury, ale przeczytam.
    Pozdrawiam gorąco i podziwiam, szczerze...

    OdpowiedzUsuń
  4. Na pewno dam znać, a wkrótce kolejny fragment:) lektura mimo wszystko niesie dobrą nowinę, więc nie ma tego złego.... ja z kolei nie mogę się doczekać opinii czytelników:) pozdrawiam ANia

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja również czekam na Twoją książkę.
    Ten fragment jakże cudowny, napisany tak pięknie jak tylko mama potrafi.

    OdpowiedzUsuń