Zanim to
wszystko się zaczęło…
Zanim Marysia przyszła na świat, prowadziłam
zwyczajne życie młodej kobiety, pełne
chwil radosnych, czasem przeplatanych smutkiem. Miałam mnóstwo obowiązków z
grafikiem wypełnionym po brzegi. Pracowałam w szkole jako nauczyciel.
Prowadziłam weekendowe ćwiczenia na
wyższej uczelni. Moja kariera zapowiadała się obiecująco, więc dodatkowo
podjęłam studia doktoranckie.
Prowadziłam jeszcze inne szkolenia, a w między czasie zajmowałam się domem i
dziećmi - 9 letnim Mariuszkiem oraz 2
letnim Marcinkiem.
Byłam
szczęśliwą mężatką, mającą mnóstwo energii, zapału i planów na przyszłość.
Jednym z moich marzeń od zawsze, było
urodzenie córeczki. Bardzo kocham dzieci i
córeczka miała być dopełnieniem szczęścia. Pragnienie było tak silne, że zdecydowaliśmy
się z mężem na 3 dziecko w nadziei, że urodzi się dziewczynka.
I wtedy padła obietnica….
Przyrzekłam Matce Boskiej, że jeśli da mi córeczkę –
to na Jej cześć nazwę ją MARIA- chociaż to imię wtedy w ogóle mi się nie
podobało. To miała być nasza zmowa milczenia i cicha tajemnica.
Tak też się stało….
W końcu doczekaliśmy się Marysi, ale nie tak miało
być….
Córeczka urodziła się o czasie, 2900 kg/53 cm bez
powikłań. Szczęście, które wtedy czułam, nie jestem w stanie ubrać w słowa.
Pamiętam tylko,
że zapytałam położną o płeć dziecka– i gdy potwierdziła: - „ dziewczynka,”– krzyknęłam
: Dzięki Ci Boże!!!
Hormony szczęścia eksplodowały ze mnie niczym piłeczki
pingpongowe.. Nieopisana radość rozpierała moje zmysły tak mocno, że nie
odczuwałam żadnego bólu ani zmęczenia związanego z porodem. Pragnęłam tylko
szybko przytulić Marysię.
Położna jednak zabrała mi córeczkę twierdząc, że mała
musi poleżeć pod specjalną lampą. Obiecała także, że wkrótce ją przyniesie. Mój mąż
pamięta przerażony wzrok położnej, która
spojrzała wymownie na koleżankę, po czym bezzwłocznie wybiegła z sali porodowej.
Mąż poszedł zobaczyć córeczkę, a ja w euforii
spełnienia leżałam na sali porodowej, nie mogąc się jej doczekać.Tatuś wrócił po kilku minutach i powiedział do mnie: „Marysia
leży pod lampą, ale ma trochę czerwonych plamek na skórze i wykrzywioną stópkę”.
- Plamki? - pewnie od wysiłku. To normalne podczas porodu. Znikną, pomyślałam, a stópka – to zapewne sprawa ułożenia płodu za życia w łonie, więc sama na pewno się odkształci – dodałam, w ogóle nie podejrzewając niczego. Przyjęłam tę wiadomość ze spokojem, przepełniona endorfinami szczęścia. Mijały minuty, a ja wciąż oczekiwałam na córeczkę. Po godzinie zaczęłam się niepokoić i zapytałam lekarza, gdzie jest moje dziecko?
- Plamki? - pewnie od wysiłku. To normalne podczas porodu. Znikną, pomyślałam, a stópka – to zapewne sprawa ułożenia płodu za życia w łonie, więc sama na pewno się odkształci – dodałam, w ogóle nie podejrzewając niczego. Przyjęłam tę wiadomość ze spokojem, przepełniona endorfinami szczęścia. Mijały minuty, a ja wciąż oczekiwałam na córeczkę. Po godzinie zaczęłam się niepokoić i zapytałam lekarza, gdzie jest moje dziecko?
- Chce Pani je zobaczyć? – odpowiedziała doktor.
– Oczywiście! – odrzekłam. Zgramoliłam się z łóżka i
niezgrabnie sunęłam korytarzem w kierunku sali, gdzie przebywała Marysia.
Widok
mojej cudownej kruszynki wstrząsnął mną dogłębnie. Stanęłam jak posąg i z
niedowierzaniem przyglądałam się dziecku. Widziałam co prawda śliczną dziewczynkę z mnóstwem
czarnych włosków i małym noskiem. Jednak reszta ciała w niczym nie przypominała zdrowego,
„różowego” noworodka.
Moja ukochana córeczka wyglądała jak po ciężkim
poparzeniu. Ponad połowa powierzchni ciała Marysi miała bordowy kolor,
przypominający rozlane pod skórą wino.
Poza tym, nie dało się nie zauważyć prawej stopy, która wykręcona do góry,
sprawiała wrażenie przyklejonej do piszczeli
z okrągłą jak piłka piętą.
Przeżyłam szok….
Przez kilka minut nie mogłam wykrzesać z siebie
żadnego słowa.
Łzy bezwiednie pociekły mi po policzkach i rozmyły
obraz mojej córeczki. Do głowy spłynęła lawina pytań, na które nie znałam
odpowiedzi. To wszystko było niczym zły sen, z którego pragnęłam się obudzić.
- Boże! To nie
może być prawda! Nie moja wymarzona córeczka! Nie ona!
- Maryjo! Gdzie
jesteś? Przecież ona była Tobie powierzona! Dlaczego….??
- Boże co
robić??
Pierwsza diagnoza lekarzy brzmiała:
- „wrodzona
wada stopy - bez operacji się nie obędzie, a jeśli chodzi o naczyniaki na
skórze, to niektóre się wchłoną, ale na
pewno nie wszystkie - powiedział lekarz.
-
Cofnięta żuchwa, nisko osadzone uszy - to też jest jakiś niedorozwój -
usłyszałam.
Mój świat się zawalił.
Widziałam jeszcze dziwnie wykrzywione paluszki na
rączkach i to wszystko było dla mnie jakimś nieporozumieniem. Nie mogłam
uwierzyć w to, co mówili lekarze
Przecież miało być tak pięknie… Cała ciąża przebiegała
prawidłowo, tym bardziej niie mogłam zrozumieć, dlaczego mi się to
przytrafiło???
Przecież tak jej pragnęłam……..
Aniu już nie mogę doczekać się całej książki, kiedy ją przeczytam. Oj na pewno nie jedna łza poleje mi się...Całuję Was moi kochani :* A Marysię szczególnie proszę wycałować od cioci i Majusi :*
OdpowiedzUsuńDziękuje Kochane!!!:) Jak miło was widzieć:) Oczywiście Kasiu, prowadzę rozmowy i mam nadzieję, że z nadejściem wiosny książka będzie już namacalna, no chyba że uda się wcześniej w formie e-booka.:)
OdpowiedzUsuńCzekam na książkę. Bardzo się boję takiej lektury, ale przeczytam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco i podziwiam, szczerze...
Na pewno dam znać, a wkrótce kolejny fragment:) lektura mimo wszystko niesie dobrą nowinę, więc nie ma tego złego.... ja z kolei nie mogę się doczekać opinii czytelników:) pozdrawiam ANia
OdpowiedzUsuńJa również czekam na Twoją książkę.
OdpowiedzUsuńTen fragment jakże cudowny, napisany tak pięknie jak tylko mama potrafi.