Zobaczcie co odpisał tata śp. Krzysia owemu Marcinowi, który nazywa nasze rodziny i nasze dzieci potworami: jest tam też mój komentarz
http://krzysiowemaleconieco.com/2013/10/30/meska-rozmowa-o-smierci-i-ulomnosci/#comments
A wracając do tego , co chciałam napisać w zadumie towarzyszącej zbilżającym się Świętom Zmarłych...
cytuję fragment mojej kolejnej książki "Odbicie". On chyba odda to, co czuje matka rozłączona od swego dziecka na zawsze...
. Powrót do domu okazał się trudniejszy, niż myślałam. Na stole w salonie
stał bukiet białych goździków, otulających dużą fotografię Marysi. Nieopodal
tliła się na wpół wypalona biała świeca. Uściskałam męża i nie mogłam opanować łez.
Każdy kąt mieszkania przypominał Marysię. Miejsce na sofie, gdzie zawsze
leżała, było teraz puste. Pozostał tylko kocyk i poduszka. Gdziekolwiek
zajrzałam, wszędzie były jej rzeczy. Kolorowe łyżeczki, miseczki, kaszki,
herbatki i kubeczki. Na bieliźniarkach wisiały poprane wcześniej ubranka, w
pokoju stało puste łóżeczko, w którym czekały na
nią przytulanki przykryte różową
kołderką w szare słoniki. Nad łóżeczkiem wisiały jak zawsze kolorowe drewniane
aniołki, z których jeden trzymał napis MARYSIA.
Na stoliku nocnym leżały smoczki i gumeczki z puklami jej ciemnych
włosków. Na półce niżej paczki pampersów, butelki. W pokoju stał Marysiowy
wózek, mata do rehabilitacji. W kuchni rządek jej leków i wszystko wyglądało
jak zawsze, poza jednym szczegółem - nigdzie nie było Marysi. Serce szalało z
rozpaczy, kiedy patrzyłam na te wszystkie rzeczy. Wzięłam w dłonie jej piżamkę
z pełną świadomością, że już nigdy więcej jej nie ubierze. W szafie z
ubraniami, leżał nowiutki szaro-różowy dresik, który czekał na powrót Marysi do
domu i miał być Wielkanocnym prezentem. Mogłam przytulić jedynie błękitnego misia,
który intensywnie pachniał córeczką. Cokolwiek zrobiłam, sprawiało mi ból, a
tęsknota rozrywała serce. W domu panował mrok, a wszystkie komnaty wypełniał
silnie wyczuwalny smutek. Pigułka nasenna zdawała się być jedynym rozwiązaniem
na przymusowy odpoczynek i pozbycie się tych strasznych emocji. Zostało kilka
godzin snu, bo rankiem czekało mnie spotkanie z moim aniołem w
prosektorium.
....
Tego dnia czekały nas trudne zakupy.
Dzień był słoneczny i w powietrzu dawało się wyczuć nutę wiosny. Ponieważ
zbliżał się maj, ludzie ochoczo kręcili się po sklepach planując wymianę
garderoby. Pojechałam z mężem, by wybrać dla niej ostatnią sukienkę. Sklep był
wypełniony ludźmi, którzy chętnie przebierali w wiosennej kolekcji ubranek dla
swoich dzieci. Ekspedientka z uśmiechem spytała czy sukienkę, którą oglądamy
potrzebujemy na uroczystość komunijną? Nie miała przecież pojęcia, że sukienka nie ozdobi żadnego przyjęcia, ale
ostatecznie nas pożegna. W końcu nie są
codziennością dziecięce zakupy do trumny. Sukienki były prześliczne. Wisiały w
rządkach posortowane rozmiarami w kolorze białym, ecru i bladoróżowym. Gdyby
tylko Marysia żyła i potrafiła chodzić, kupiłabym je wszystkie, bo były tak
urocze. Wybrałam wyjątkową anielską śnieżnobiałą sukienkę, w połowie ozdobioną
pięknymi materiałowymi różyczkami i przepasaną aksamitną wstążką, spod której
wyłaniała się lekko plisowana spódniczka na tiulowej podszewce, dodającej sukni
objętości. Wierzch sukienki lśnił bielą obsypaną
srebrzystym pyłem brokatu. Sukieneczka wyglądała cudnie. Dobraliśmy do niej jeszcze
białą bluzeczką z falistymi rękawkami i całość przepięknie się komponowała. Marysia
zawsze była wyjątkowa, dlatego pragnęłam aby nawet teraz tak wyglądała. Jej
włoski powienien zdobić błyszczący diadem - pomyślałam. Wstąpiliśmy do kilku
salonów ślubnych w nadziei, że znajdziemy tam coś właściwego. Ekspedientki
pracujące w salonach ślubnych przemiło nas witały pytając, czego potrzebujemy.
Na wieść o diademie dla małego dziecka, były przekonane, że chcemy upiększyć
włoski na uroczystość chrztu. Niestety, nasza uroczystość w niczym nie
przypomiała tego miłego obrzędu i była raczej najgorszą, jaka może spotkać
rodziców. Ponieważ Marysia była dzieckiem znacznie mniejszym od równieśników,
każdy diadem był zbyt duży na rozmiar jej główki. Znalazłam jednak coś, co
przykuło moją uwagę. Były to przepiękne spinki na metalowej klamerce, których
prześliczna biała róża opleciona szyfonowym tiulem z mieniącym srebrnym
brokatem idelanie komponowała się z treścią sukienki. Marysia miała ciemne
włoski, więc białe i łososiowe różyczki pasowały
wręcz idealnie. Zostały nam jeszcze buciki. W sklepie z obuwiem dziecięcym nie
było żadnego problemu w wyborze letnich sandałków. Od razu zauważyłam białe
skórzane dziewczęce sandałki ozdobione białą różą. Mieliśmy komplet. Będzie
wyglądała jak śpiący aniołek. Nie będzie już marzła....
Zbliżał się moment ostatniego pożegnania. Tylko jedna noc dzieliła mnie
od tego wyzwania. Rodzina już spała, a ja siedziałam w salonie samotna,
próbując zrozumieć to wszystko. Tak wiele chciałam jeszcze wyznać i powiedzieć Marysi, ale skreśliłam tylko kilka słów, które
były sentencją uczuć rodzących się w sercu. Postnowiłam, że nazajutrz odczytam
je na uroczystości pogrzebowej.
„Dla mojej kruszynki”...
Czymże jest miłość?
To takie trudne pytanie.
Miłości nie da się zdefiniować, ani
wcisnąć w ciasne ramy ludzkiego umysłu.
Miłość to prawdziwy dowód na istnienie
Boga.
Miłość nie zna egoizmu, nie dba o własne
interesy, nie troszczy się o Ego.
Miłość nawet w bólu niesie ukojenie,
bo Bóg jest miłością.
Dziękuję Ci Panie za Marysię. To ona
niczym ANIOŁ zstąpiła z Nieba, by obdarzyć nas czymś najpiękniejszym -
tchnieniem TWOJEJ! BOSKIEJ miłości!
To Ona naczyła nas kochać prawdziwie,
na zawsze, bezwarunkowo i ponad wszystko.
To Ona Była najpiękniejszym darem z
niebios, jaki mogliśmy od Ciebie otrzymać.
Choć nigdy nie powiedziała
"mamo", tak wiele słów przekazała.
Choć nigdy mnie nie objęła, tak wiele
miłości mi dała.
Tak wiele serc rozpaliła i ludzkich
istnień zmieniła.
To Ona PANIE, jest wszystkim, ku czemu
człowiek zmierza... Bezkresem TWOJEJ miłości...
Dziękuję Ci, że to właśnie mnie wybrałeś
na jej matkę”.