poniedziałek, 3 czerwca 2013

LITWA

Chciałam podzielić się z Wami moimi wrażeniami z wycieczki do Wilna, na Litwę. Ponieważ choroba Marysi uniemożliwiała nam swobodne zaplanowanie podróży, w zasadzie, poza niektórymi wspólnymi wycieczkami, które udawało nam się zorganizować, nie wyjeżdzaliśmy wspólnie zbyt często. Teraz, kiedy Marysia jest tylko w naszej pamięci i naszych sercach, postanowiliśmy zabrać ją ze sobą do Wilna i odwiedzić naszą rodzinę. Marysia zdecydowanie była przy mnie, na co dowodem jest serduszko z chmur, które we wczorajszym poście opisałam. Choć był to weekend, zdązyliśmy odwiedzić mnóstwo miejsc. Zatrzymaliśmy się u mojej cioci - kuzynki mojej mamy, ale z uwagi na to, że między nami jest tylko 12 lat różnicy, mówimy do siebie po imieniu. Bardzo ją lubię i jej męża - są wspaniałymi , ciepłymi ludźmi. Zatrzymaliśmy się u nich w domu, a w między czasie, zobaczyliśmy wiele ciekawych miejsc. Wjeżdzając do Wilna, mijaliśmy ogromny napis Vilnus, witający gości.
Ciocia ma przepiękny ogród przy domu. To tylko mały wycinek. Jest jeszcze szklarnia z warzywnikiem, i wiele innych pięknych miejsc.
 

 
Każdego dnia dużo rozmawialiśmy, ale był także czas obejrzeć Wilno. To rozległe miasto podzielone na część starą, stare kamienice, ale i część nowoczesną z pięknymi oszklonymi budynkami. Szczególnie po zmroku Wilno wygląda szczególnie pięknie. Była tam restauracja w powietrzu - podnoszona platforma ze stolikami i krzesełkami podnoszonymi wysoko przez dźwig. Na ulicach poruszały się luksusowe samochody. Miasto zdobiły kafejki , fontanny i podświetlone budynki.



 
Odwiedziliśmy też Białoruś. Tam mam szczególnie piękne wspomnienie, kiedy jako małe dziecko jedździłam z rodzicami i babcią do jej sióstr i spędzaliśmy tak całe wakacje. Była to przepiękna sielankowa wieś, pełna kwiatów, gwaru ludzi, zwierząt małych i dużych, rozległe łąki pełne kwiatów, sady owcowe, mała rzeczka, las pełen jagód i malin oraz gwar dzieci bawiących się na podwórzach. Bardzo chciałam odwiedzić to miejsce. Jednak po dawnych wspomnieniach nie zostało prawie nic. W wiosce mieszka tylo 4 ludzi. Całe pokolenie mojej babci poumierało, a ich dzieci przeprowadziły się do pobliskich miast w poszukiwaniu lepszego zycia. Teraz stoją domy tak jak stały niegdyś, jednak część z nich jest zawalona, opuszczona, nie ma tam już zwierząt, ani kwiatów w ogódkach jak niegdyś. Dom nr 7 to dom z moich dziecięcych wspomnień.  Usiadłyśmy na opuszczonej ławce, na której niegdyś codziennie siadały sąsiadki i plotkowały:)


 
Cieszę się, że mogłam zobaczyć wioskę Katrymkę z lat dziecięcych. Moja ciocia ma tam również swój dom rodzinny, o który postanowiła zadbać i zrobić z niego dom letniskowy, gdzie przyjeżdzają z mężem na weekendowy odpoczynek. Tam spędziliśmy noc, celebrowaliśmy łaźnię - saunę przez kilka godzin, piliśmy herbatkę z chryzantem, jedliśmy grilowane szaszłyki i wspominaliśmy dawne czasy:) Pamiętam, jak przybiegałam tam na naleśniki z jagodami i agrest:)



 Chłopaki przygotowywali saunę, w której na zmianę z nimi spędziliśmy kilka godzin, celbrując odpoczynek, usuwanie toksyn z organizmu, połączone z masażem - uderzeaniem brzozowymi witkami. Było wspaniale i tam udało mi się bardzo zrelaksować.

Rankiem o 5 podziwiałam wschód słońca, było pięknie, choć zdjęcie tego uroku nie oddaje.


 
Po powrocie odwiedziliśmy jeszcze inne żyjące osoby z rodziny oraz bliskich, którzy odeszli, zapalając znicz na ich mogile. Popołudniem, kiedy wróciliśmy do WIlna, pojechaliśmy do wspaniałej reatauracji, gdzie podawano świeże ryby, które przed chwilą złowiło się w stawie samemu. To było niesamowite przeżycie, kiedy po zarzuceniu wętki, poczułam silny zryw i okazało się, że wyciągnięcie takiej ryby z wody nie jest bardzo łatwą sprawą. Ale było cudownie i złowiliśmy 6 dużych ryb, które po niedługiej chwili zostały podane nam na surowo w zalewie z cytryny - były przepyszne. Pierwszy raz próowałam surową rybę podaną inaczej niż suschi. Rewelacja. Poza tym była jeszcz pachnąca świeża rybka prawie bez ości jak dorsz, podana w różnych przyprawach od łagodnej do bardzo pikantnej. Do tego frytki, pieczywko, masełko  i czosnek. ALeż to było pyszne. Siedzieliśmy na powietrzu tuż obok stawu i kiedy zjedliśmy już wszystko a mieliśmy jeszcze ochotę na rybę surową, mój mąz poszedł złowić jeszcze jedną sztukę, po czym zawitała ona na naszym stole.




 
Ryby skakały i ciężko było nawet zanieść koszyk do restauracji w celu ich przyrządzenia.

 
Było badzo sympatycznie i  pysznie!
 
Przed wyjazdem odwiedziliśmy jeszcze Ostrą Bramę, w której akurat odbywała się msza. CHociaż była w języku litewskim i nic nie rozumiałam, postanowiliśmy w niej uczestniczyć, przyjąć komunię. Gdy ksiądz się modlił, ja rozmawiałam z Matką Boską - jest tam cudowny jej obraz. Niestety wewnątrz nie możnabyło robić zdjęć, a szkoda, bo było na co popatrzeć.
 


 
Po mszy św. jeszcze szybka kawa i powrót do Polski
 
 
 
 
 
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz