sobota, 20 kwietnia 2013

III fragment mojej książki

Jest wyrwany z kontekstu, ale uchyli pewien rąbek tajemnicy




Pierwsza wizyta u Joao…

            Rankiem, wybrałyśmy się do kliniki, zwanej Casa Dom Inacio, na spotkanie z  Joao – Janem od Boga. Tłumy pielgrzymów spokojnie podążały w kierunku Casy. Mijałyśmy po drodze różnych ludzi, którzy byli dla nas niezwykle przyjaźnie nastawieni i pozdrawiali nas uśmiechem. To było niesamowite uczucie, gdyż na co dzień trudno o takie doznania. Każdy pędzi za swoimi sprawami i często nawet znajomych się nie zauważa. Natomiast tutaj, znacząco dawało się odczuć powiew spokoju i nieopisanego uniesienia. Dotarłyśmy na miejsce. Wewnątrz w tzw. sali głównej, jakby „poczekalni” o nazwie current, ( z j.ang. -  aktualny, bieżący), było już mnóstwo ludzi.  Tam  w języku angielskim i portugalskim przekazywano pielgrzymom informacje i tłumaczono zasady panujące w Casie. Były one również wywieszone na tablicach informacyjnych w przejściu głównym. Nie wszystko rozumiałam, ale to nie stanowiło przeszkody, ponieważ życzliwość zgromadzonych tam ludzi, dodawała otuchy i można było uzyskać pomoc porozumiewając się nawet mową ciała. Ponieważ byłyśmy po raz pierwszy, musiałyśmy stanąć w tzw. pierwszej linii. Ludzie wokół oczekiwali na swoją kolejkę modląc się, bądź medytując. Niektórzy wytrwale stali, inni odpoczywali. Pomimo natłoku pielgrzymów, nie odczuwało się napięcia, które zazwyczaj towarzyszy w oczekiwaniu stojąc w kolejce. Nikt się nie przepychał, nie denerwował. Ludzie byli uśmiechnięci i bardzo życzliwi. Przed spotkaniem z Joao,odmawiano modlitwę do Matki Boskiej i modlitwę Pańską w języku angielskim i portugalskim. Następnie pomocnicy – nazywani siostrami i braćmi Casy, opowiadali o dokonaniach Joao, o roli jaką pełni wiara w życiu człowieka i o tym niezwykłym, energetycznym miejscu. To uprzyjemniało czas oczekiwania w kolejce i otwierało umysły na istotę  ludzkiego istnienia. Zasadą jest, że dzieci i osoby poruszające się na wózkach inwalidzkich, wchodzą jako pierwsze, więc my miałyśmy pierwszeństwo. Byłam zdenerwowana, bo nie wiedziałam co mnie czeka i co powie Joao. Spotkanie z nim zazwyczaj trwa kilka sekund. Trzeba mieć wcześniej przetłumaczone na język angielski lub portugalski trzy problemy, z którymi przychodzimy i Joao się do nich ustosunkowuje. W zasadzie to nie Joao – bo jak twierdzi – nie on uzdrawia, ale duchy zmarłych lekarzy i świętych, które wstępują w jego ciało. Pamiętam, że prosiłam o uzdrowienie ze stanu padaczkowego,  w którym Marysia się znajdowała, prosiłam o moją przemianę duchową oraz o to, aby córeczka zaczęła się rozwijać. Trzymałam kartkę w dłoni,  przepełniona różnymi emocjami szczęścia, strachu, ciekawości, nadziei oraz miłości. Wchodząc do sali głównej, po obu stronach siedzieli ludzie z zamkniętymi oczami, którzy w pełnym skupieniu medytowali. Panowała tam absolutna cisza,  a w tle słychać było cichą modlitwę osoby czuwającej nad pielgrzymami. To podnosiło atmosferę i czyniło to miejsce jeszcze bardziej niesamowitym. Na końcu Sali siedział Joao w dużym drewnianym fotelu, a przy nim stały dwa ogromne, wielkości szafy naturalne kryształy górskie. Tę niesamowitą energię dawało się odczuwać niemal każdym atomem ciała. Przede mną były różne osoby i po przekazaniu kartki natychmiast padało zalecenie co dalej. Czasem były wyznaczane operacje energetyczne, innym razem zalecane zioła lub łóżka kryształowe.  Zdarzało się także, że byt energetyczny, który w danej chwili znajdował się w ciele Jana, nie był w stanie pomóc na dane schorzenie i wówczas wyznaczano inny termin. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Moje spotkanie trwało nieco dłużej, ponieważ Joao uważnie wpatrywał się w Marysię, następnie spojrzał na mnie i zalecił operację w dniu jutrzejszym. Z wytęsknieniem, ale i z lekkim niepokojem wyczekiwałam jutrzejszego dnia. Po tym spotkaniu,  miałyśmy trochę czasu na dokładniejsze zwiedzenie Casy i odpoczynek. Podczas trzech dni w tygodniu, kiedy w Casie przebywał Joao, pielgrzymi mogli posilić się nieodpłatną dla wszystkich, wspaniałą zupą energetyczną. Do dzisiaj nie wiem, z czego ją  przyrządzano, ale pamiętam jej wspaniały, aromatyczny  zapach,który unosił się nad całą okolicą. Zupa była niezwykle lekka i pyszna, prawdopodobnie za zasługą tamtejszych warzyw i owoców. Miała idealną konsystencję i wspaniały smak, którego nigdzie wcześniej nie poznałam. Tłumy pielgrzymów codziennie ustawiali się w kolejce, by rozkoszować się tą wspaniałą zupą.
            Było tam coś jeszcze, co zapadnie w mojej pamięci na zawsze. Jakieś 15 minut od kliniki Casa, biegła prowadząca  zboczem doliny droga, do niezwykłego miejsca – magicznego wodospadu. Aby korzystać z jego dobrodziejstw, musieliśmy uzyskać pozwolenie od Joao na odwiedzenie tego miejsca oraz oczyszczającą, energetyczną kąpiel.  Ponadto  należało stosować się do obowiązującego rytuału. W lekkim stanie uniesienia, w palącym słońcu, zeszłyśmy w dół zbocza, prosząc byty energetyczne o pozwolenie na oczyszczającą kąpiel. Zajęłyśmy miejsce przed wejściem do wodospadu. Przed nami oczekiwało już kilkanaście osób w kolejce. Był to czas na głęboki relaks i podziwianie niesamowitej tętniącej życiem, przepięknej przyrody. W tymże miejscu, panował absolutny zakaz fotografowania, nagrywania oraz zrywania kwiatów. Nie wolno było zabierać z tego miejsca niczego, co stanowiło jego naturalną całość,  chociażby kawałka skały, kamienia, roślinności  lub czegokolwiek innego. To sprawiło, że  pomimo odwiedzin tysięcy ludzi, miejsce to wciąż jest naturalnie piękne i zachwyca nieskazitelną przyrodą. 

1 komentarz: