poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Mój Aniołek pomaga innym dzieciom

 Ach historia całego krótkiego życia Marysi, to opowieść, która mogłaby się nigdy nie kończyć. Chociaż Marysia chciała, by powstała książka o tym, jak żyć szczęśliwie, pomimo osobistego nieszczęścia, oraz jak dostrzegać niewiedzialne - tak właśnie się stało. Gdyby nie to wszystko, co spisałam na kartach "Życiowej zwrotnicy", to, czego nauczyła i przekazała mi Marysia, nie wypowiadając żadnego słowa, gdyby nie to wszystko - dzisiaj pękło by mi serce z bólu i braku zrozumienia po jej stracie. I chociaż cierpię, bo noszę w sobie zalążki egoizmu człowieczego, i cierpię z uwagi na swój ból, bo Ona jest już szczęśliwa, to wciąż myślę o tym wszystkim, co nam pokazała, gdzie mnie zawiodła, jakich ludzi ku man skierowała. Zwłaszcza jej ostatni miesiąc życia i wszelkie okoliczności, składają się w niesamowitą uporządkowaną układanę, która utwierdza nas w przekonaniu, że Bóg wciąż się nami opiekuje, a Marysi dusza wiedziała, że nie może być to ani wcześniej, ani później na odejście. Być może kiedyś o tym napiszę. Bo moje i nie tylko moje, każdego z nas życie jest dowodem na istnienie Boga, nawet jeśli tego nie zauważamy i nic, NIC, absolutnie NIC, nie dzieje się przypadkiem i bez przyczyny.
Pamiętam, kiedy podczas pobytu Marysi w szpitalu, leżała obok samotnie dziewczynka z podobnymi schorzeniami do mojej córeczki. Było mi jej strasznie żal, bo nigdy nie wiedziałam przy niej rodziców. Zachodziłam do niej się przywitać i ona wtedy tak jak moja córcia łypała na mnie oczkiem, zaciekawiona moim głosem. Pielęgniarki powiedziały, że to dziecko z Caritasu, gdzie siostry zakonne opiekują się porzuconymi, niechcianymi przez ich rodziców - chorymi dziećmi. Widziałam, jak przy każdym posiłku pielęgniarki wkładały, poczym wyjmowały sondę jednorazową przez nosek dziewczynki wprost do żołądka. Wiem co to znaczy, bo kiedy Marysi zakładaliśmy sondę do karmienia, choć nie potrafiła się bronić, jej grymas twarzy i kaszel świadczył to tym, że jest to bardzo nieprzyjemne, może nawet blolesne. BYł to czas Swiąt wielkanocnych, więc postanowiłam przynieść tej dziewczynce Natalce jedną sondę silikonową, 6 tygodniową, taką, jakie mieliśy w domu dla Marysi. Różnica jest taka, że po umieszczeniu sondy w żołądku, zostaje ona tam przez 6 tygondni, jest mięciutka, elastyczna z silikonu, a nie z twardej gumy jak te badziewne jednorazowe. Wiem jaki jest problem z kupieniem tych sond, oprócz tego, że są dorgie 55 zł za szt, to jeszcze trzeba się napocić, by znaleść dystrybutora. Przekazałam sondę tej dziewczynce. Minął miesiąc od tamtego dnia, i wczoraj, Marysia przypomniała mi o tej Natalce i zapewne innych potrzebujących dzieciach z domu opieki, prowadzonego przez siostry. Zadzwoniłam i zapytałam, czy mogę przekazać trochę rzeczy. Siostry zgodziły się. Moja mama pomogła mi zapakować do samochodu Marysi wózek rehabilitacyjny, który na szczęście był wyprany, gdyż wcześniej przygotowywaliśmy go na delifnoterapię, w której Pisia miała wziąć udział.. Ok 500 sztuk cewników do ssaka, do odsysania wydzieliny z dróg oddechowych, nowe strzykawki, leki przeciwpadaczkowe, wlewki, które niedawno kupiliśmy, nowy nocniczek Marysi, na którym nie zdążyła usiąść, ssak, nową piłkę rehabilitacyjną, sondy silikownowe, bandaże, kolorowe miseczki Marysi, i inne akcesoria. Siostry przyjęły nas bardzo ciepło, były zadowolone i siostra dyrektorka usłyszawszy, że Marysia odeszła kilka dni temu, zaczęła płakać. Przytuliłyśmy się, jednak powiedziała mi bardzo ważną rzecz, którą przecież Marysia uczyła mnie od dawna; Że nic, nie dzieje się bez przyczyny, Ona ma już wesele w niebie i teraz jeszcze pomaga innym dzieciom. To Ona kieruje moimi czynami i podsuwa mi trafne decyzje. Rozmowa, choć nie była długa, bo w zadadzie powiedziałam tylko, że to Marysia nauczyła nas kochać w wyjątkowy sposób, tak jak kocha TYLKO BÓG. I to ona chciała, bym za pomocą opowieści o jej życiu przekazała to wszyskto innym cierpiącym , dlatego jakby "przypadkiem" napisałam książkę. Siostra strasznie chcę ją przeczytać i umówiłyśmy się, że jak już zakończy się proces wydawniczy, spotkamy się, siostra zaprosi mnie do podopiecznych dzieci i porozmawiamy.
To spotkanie wniosło ogromne ukojenie w moje serce i w końcu miałam odwagę zajrzeć do jej szafy, by zostawić kilka rzeczy z któymi jestem emocjonalnie związana. I wbrew pozorom wcale nie są to najładniesze ubranka, ale te sprane, te domowe, w których była najczęściej. Resztę rzeczy postanowiłam spakować i zawiozę je wszystkie do sióstr zakonnych dla tych samotnych dzieciaczków, któym nikt nie kupi nic wyjątkowego. Choć nie są to rzeczy nowe, ale dane od serca. Mam cały przedpokój ubranek, wałek rehabiitacyjny, grający stojak do łóżeczka, siatę leków, kocyki, podusie, prześcieradełka , inhalator i leki do niego i wiele innych rzeczy, które pomogą tym cudownym dzieciom. Dziękuje CI MARYSIU, że zmieniłaś moje serce. Dzisiaj już wiem, że nie wrócę do pracy jako nauczyciel, a moja droga będzie zmierzać w kierunku pomocy innym
Posted by Picasa

2 komentarze:

  1. To piękne co Pani napisała ,choroba mojej córki tez mi uzmyslowila ,ze nie chce robić tego co robiłam przed jej urodzeniem ,ze chce pracować z dziećmi i dla dzieci ,szczególnie z tymi które potrzebujesz wiecej wsparcia i pomocy.Malymi krokami daze do celu i mam nadzieje ze mi sie uda:)Pozdrawiam,i życzę dużo siły w tym trudnym okresie,Marysia patrzy na mamę i jest z miej dumna:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniu Ty jeszcze dasz wiele świadectw miłości.
    A Marysia będzie Ci w tym pomagała.
    :-*

    OdpowiedzUsuń